Dziwaczny transfer z zeszłego roku, który bankowo przegapiłeś: PSG ściągnęło do siebie dwudziestosześcioletniego gościa z rezerw Lausanne. Piłkarza, któremu nie powiodło się w Wangen, Kaliakrze Kavarna, Wohlen, a szło w sumie nieźle wyłącznie w FC Meisterschwanden, gdziekolwiek to jest i którakolwiek to liga. O co chodzi w tej zagadkowej transakcji?
Rzeczonym pseudogwiazdorem, który ostatecznie zagrał dwa razy w rezerwach PSG, był George Weah Jr. Syn legendy, zdobywcy Złotej Piłki, faceta, którego jeden telefon otwiera w futbolu wiele drzwi. Kto kojarzy nazwisko Ali Dia, ten wie, że czasem wystarczy nawet telefon fałszywy.
Oczywiście przypadek nie jest odosobniony: Stefan Beckenbauer, Gavin Strachan czy też Darren Ferguson mogą opowiedzieć podobne historie. Wielkie szanse za młodu, kiedy wierzono w magię nazwiska, kiedy na plecach ojcowskich karier o młodzika zabiegały uznane marki, a potem brutalne zderzenie z rzeczywistością i przeciętne kluby, a czasem nawet: klubiki.
Wielu za modelowy przykład takiego schematu uznaje Jordiego Cruyffa, szczególnie, że boski Johan wprowadzał go do Barcelony. To dopiero wielu musiało uwierać: najpierw nazwisko otworzyło młodemu bramy do Ajax Jeugdopleiding i La Masii, a potem protekcja ojca umożliwiła mu regularną grę na wielkiej scenie Camp Nou.
Ale czy Jordi faktycznie woził się na opinii? Czy ojciec forował go w schyłkowym okresie barcelońskiego “dream teamu”, co zaowocowało późniejszymi, przyzwoitymi kontraktami? A może nazwisko Cruyff ciążyło chłopakowi autentycznie obdarzonemu nieprzeciętnym talentem i tylko przeszkodziło mu w zrobieniu większej kariery?
***
Piłkarze dzielą się na dwa rodzaje: legendy, o których pamięć zostaje na zawsze, a także śmiertelników, którzy pojawiają się, robią swoje, a potem się o nich zapomina. Mój ojciec należy do pierwszego typu, ja do drugiego.
***
Nawet jego narodziny zostały podporządkowane futbolowi. Cesarkę zaplanowano na 9 lutego 1974, na weekend, kiedy nie grała Barca. Imię? Przynajmniej tu nie było piłkarskiego obciążenia, choć nie znaczy to też, że nie było go wcale.
Jordi to imię patrona Katalonii, a wybrane w czasach, kiedy władza w Madrycie nie pozwalała Katalończykom na dobieranie lokalnie brzmiących imion. Ale Johanowi nie mogli zrobić nic; było to więc imię – protest, imię – prowokacja, ale też imię – symbol przywiązania do Barcelony.
Młodszym kibicom często umyka, jak bardzo związany z Blaugraną jest Johan Cruyff. A to przecież jeden z najlepszych piłkarzy w historii klubu, jeden z najlepszych jej trenerów, jeden z ojców “La Masii”, żywy pomnik, który położył podwaliny pod filozofię dzisiejszej Barcy. Gdy pokazano mu na Camp Nou drzwi, powiedział, że nikogo już nie będzie trenował. Nigdy. Złamał (?) to przyrzeczenie dopiero w 2009, obejmując reprezentację… Katalonii. Wymowne, prawda?
A na szczycie tego wszystkiego, najstarszego syna nazwał Jordi. Tak, niewielu – jeśli jakikolwiek – obcokrajowców do tego stopnia zespoliło swoje życie z barwami Barcelony.
***
Kibicuję Holandii i Hiszpanii, ale przede wszystkim czuję się Katalończykiem – Jordi.
Poza grą dla “Oranje”, ma także na koncie dziewięć występów dla katalońskiej kadry. Tu w ich barwach
***
Czy Jordi chciał być piłkarzem? To źle zadane pytanie, powinno ono brzmieć: czy w ogóle miał szansę podjąć wybór, zostać kimkolwiek innym, skoro wychowywał się pod skrzydłami Johana Cruyffa? Piłkarza największego formatu, a przy tym bardzo silnej, charyzmatycznej osobowości.
– Moje pierwsze wspomnienie? Korki i piłka. Ojciec nie uczył mnie jednak sztuczek, na przykład swojego autorskiego zwodu, był zbyt zapracowany. W rezultacie to moja matka częściej zabierała mnie na treningi, przychodziła na mecze. Gdy mógł jednak, przychodził. (…) W domu ciągle mówił o futbolu. Jeśli dorastasz przy kimś takim, mimochodem uczysz się o grze bardzo dużo. Tak naprawdę więc to nie był mój wybór, choć decyzji za mnie nie podejmowano.
***
1977 rok. W barcelońskim domu Cruyffów ma miejsce włamanie. Bandyci związują Johana, jego żonę, dzieci.
Właściwie do dziś zagadką pozostaje, jak Cruyffom udało się wyjść z tego bez szwanku. Johan twierdzi, że udało im się uciec.
Tak czy inaczej, trauma pozostała. Przez kolejne miesiące policja praktycznie nocowała w ich domu. Dzieciaki wszędzie są odprowadzone w eskorcie ochroniarzy.
Sam Johan natomiast zrezygnował z wyjazdu na mundial w 1978. Holendrzy zajmą tam drugie miejsce, a o brak triumfu obwinią oczywiście migającego się od powołania Cruyffa.
– Miałem pistolet przystawiony do głowy. Byłem związany i musiałem patrzeć, jak to samo robią mojej żonie, dzieciom. Aby grać na mistrzostwach świata musisz być skoncentrowany w 200% na piłce, ja wtedy nie byłem w stanie tego zrobić. Są takie chwile w życiu, które zmieniają ci priorytety.
***
Czy można wyobrazić sobie lepszą drogę szkoleniową: najpierw Ajax, potem Barcelona? Taki szlak przemierzył Jordi.
Ojciec zabrał siedmiolatka na De Meer, by obejrzeć z nim mecz Ajaksu, a potem zachęcił go do gry w juniorach. Jordi złapał bakcyla, wyróżniał się w swoich rocznikach już od najmłodszych lat. Problem w tym, że w Amsterdamie pierwszy raz zderzył się z ciężarem nazwiska ojca. Koledzy z drużyny nie odnosili się do niego zbyt przychylnie, niektórzy trenerzy również. Spotykało go podejście na zasadzie: co, myślisz, że nazywasz się Cruyff i to czyni cię gwiazdą? Myślisz, że przez ojca możesz liczyć na specjalne traktowanie?
W rezultacie musiał pracować dwa razy ciężej, być wyraźnie lepszym od innych, by liczyć na grę. Nie miał jednak tak twardego charakteru jak ojciec. Był chłopakiem wrażliwym, dwukrotnie w czasach młodzieżowych chciał nawet zerwać z futbolem.
“Umiejętności ma po matce” – Tak miano żartować z niego w szatni i na trybunach Ajax Jeugdopleiding, gdy w czymkolwiek zawalił. Tu barwne czasy United
Nie dało się tego zrobić jednak w takim domu. Nie dlatego, że zmuszano go do gry, ale atmosfera była tak piłkarska, tak pełna pasji do gry, że siłą rzeczy wracał na murawę.
***
Gdy Johan został trenerem Barcy, Jordi trafił do cantery. Podobno miał ogromne problemy z aklimatyzacją, ale wywalczył sobie szacunek i posłuch tak, jak wielu innych outsiderów szatni przed nim: na boisku.
W 1994 Barca jechała na przedsezonowe zgrupowanie do Holandii. Johan zabrał na nie kilku najbardziej utalentowanych graczy rezerw, w tym swojego syna.
Kumple z szatni
Oczywiście nie brakowało osób, które uważały, że Jordi znalazł miejsce w samolocie tylko przez rodzinne koligacje. Młokos szybko jednak zamknął krytykom usta: ustrzelił w sparingach dwa hat-tricki, jednego Groningen, drugiego De Graafschap. Zasłużył na to, by otrzymać szansę w meczach o stawkę.
Wchodził do szatni “dream teamu”, ze Stoiczkowem, Koemanem, Romario, Hagim, Guardiolą i Bakero. I co? I w debiutanckim sezonie został najlepszym ligowym strzelcem Barcelony (dziewięć bramek), tuż obok Stoiczkowa i Koemana, ale zagrał z tej trójki najmniej minut. Bez dwóch zdań: miał dobry sezon. Nikt nie miał prawa krytykować decyzji Johana: Jordi był jednym z niewielu, którzy nie rozczarowali, a dali z siebie więcej niż się po nich spodziewano.
Bo trzeba powiedzieć jasno, ten sezon Blaugrana przegrała. Na wszystkich frontach: w Primera Division czwarte miejsce, w Lidze Mistrzów ćwierćfinał (a w fazie grupowej między innymi porażka z Goteborgiem), w Copa del Rey dotkliwa klęska z Atletico.
***
Oczywiście, że będąc rezerwowym kibicowałem kolegom. Ale też nie chciałem, żeby im poszło za dobrze, bo wtedy wiadomo, że prędko murawy nie powącham.
Jordi w czasach United.
***
Jeden słaby sezon Johanowi wybaczono. Po drugim prezes Josep Lluís Núñez powiedział pas i zwolnił legendę.
Jordi też musiał odejść. Nie z powodów piłkarskich, ale, można by rzec, przyczyn politycznych. Jako podkreślenie, że era Cruyffa na Camp Nou się skończyła.
Jordi dostał szansę pożegnania się z trybunami. W przedostatnim meczu sezonu 95/96 Barca grała z Celtą, przegrywała już 0:2, ale młody Cruyff dał sygnał do odrabiania strat. Asystował, grał świetne zawody, Blaugrana wygrała 3:2.
Łącznie Jordi strzelił dla Barcy jedenaście bramek
Gdy w 87 minucie schodził z boiska, cały stadion skandował jego nazwisko. Oczywiście trzeba tu podkreślić: to nie była wyłącznie owacja dla niego. Odbywało się symboliczne pożegnanie Camp Nou z Johanem, podziękowanie za wszystko, co zrobił.
Tak cień ojca znowu dogonił Jordiego. Pogoniono go z klubu, bo nazywał się Cruyff, a nawet gdy skandowano oklaskiwano go na stojąco po meczu, który wygrał Barcelonie, to też ze względu na dokonania swojego staruszka.
***
Hiddink. Trener raczej nieprzypadkowy, a też widział w Jordim poważnego zawodnika. Młody Cruyff debiutował na krótko przed Euro 96, zresztą w meczu z późniejszymi mistrzami, Niemcami. Pokazał się, pojechał na turniej, zagrał we wszystkich meczach od pierwszej minuty i strzelił bramkę. Holendrzy odpadli w ćwierćfinale po karnych.
Gol Cruyffa na 1:0 ze Szwajcarią. Jego zmiennikiem był Kluivert
Turniej uważnie oglądał Alex Ferguson i tamtego lata zarzucił sieci na Poborsky’ego i Jordiego. Po latach eksperci będą punktować Fergiego, że nie miał jeszcze wyrobionego oka do piłkarzy spoza Wysp, bo zamiast Zidane’a, Figo czy Desailly’ego, którzy zrobili furorę na Euro, ściągnął dwójkę, która kariery na Old Trafford nie zrobiła.
Ale przecież umówmy się: to nie było zadanie łatwe. Mówimy o Man Utd pełnym klubowych legend.
Alex z nabytkami lata 1996: Ronnie Johnsen, Jordi Cruyff, Ole Solskjaer, Karel Poborsky i Raymond Van Der Gouw. Miewał lepsze okienka
***
– W United najbardziej imponowało mi ich nastawienie. Pamiętam, był taki tydzień, że graliśmy trzy mecze, a Paul Scholes strzelił w każdym z nich, łącznie z siedem goli. Myślałem sobie: gdybym ja strzelił siedem goli w tydzień, nie pomieściłbym swojego ego przez drzwi, a on? Wchodził jednak do szatni tak, jakby nic się nie stało. To był klucz do sukcesów United. Ta grupa miała nieustanny głód sukcesu. Tak samo było z Barceloną.
Nauki z Manchesteru nie poszły na marne. Po zwycięskim sezonie w Maccabi, gdzie dziś jest dyrektorem sportowym, podkreślał, że odnieśli sukces bo mają najlepszą drużynę, a nie najlepszych piłkarzy. – Najważniejsze, żeby nasi zawodnicy zapomnieli o tym triumfie. Muszą pozostać głodni, skoncentrowani, pokorni. To najważniejsza, a zarazem najtrudniejsza rzecz.
***
Ciekawe, jak bardzo pierwszy mecz Jordiego w Man Utd od razu uwypuklał problemy, przez które w Anglii mu się nie powiodło.
Młody Cruyff zadebiutował w meczu szalonym gangiem Vinniego Jonesa, czyli Wimbledonem. Twardo grająca ekipa inspirowała innych, pokazywała bowiem, że taki styl może przynieść sukces. Dziś nazywanie ligi angielskiej jako szczególnie wymagającej fizycznie to trochę zaklinanie rzeczywistości. Przy tak wielu zagranicznych posiłkach, przy tak wielu finezyjnych artystach boiska, straciła ona wiele z tego charakteru. Ale wtedy? Jak najbardziej, a szalejący Wimbledon tego dowodem.
Cruyff, wychowany w technicznej piłce Ajaksu i Barcelony, nie pasował do tej gry, nie nadawał się do piłkarskich bójek z Jonesem i jego licznymi naśladowcami. Co chwila w Anglii łapał kontuzje.
Druga sprawa: ten mecz z Wimbledonem nie był zwyczajny. To w tym starciu Beckham strzelił gola z połowy boiska. Złote pokolenie, słynna “Klasa 92”, właśnie wrzucała piąty bieg.
***
– Za rywali miałem Beckhama, Scholesa czy Giggsa. Mogłem też grać jako napastnik, ale tam byli Sheringham czy Cantona. Wtedy denerwowałem się, że nie gram, ale patrząc wstecz? Uczciwy układ.
***
Ma jeden medal za mistrzostwo Anglii, a raczej miał: – Nie mam pojecia gdzie on jest. Ale jeśli myślisz, że to jest słabe, to mój ojciec zgubił dwie z trzech statuetek dla najlepszego piłkarza Europy.
Jordi, Cantona i Butt
Gdy United pieczętowało potrójną koronę, był wyłącznie widzem na trybunach tak dobrze znanego sobie Camp Nou: – Opuściłem swoje miejsce kilka minut przed końcem i ruszyłem do szatni. Chciałem podnieść wszystkich na duchu. A potem usłyszałem hałas. Wróciłem, a wynik brzmiał: 1:1. Potem Ole trafił ponownie i wygraliśmy. Niesamowite.
Potem zdjęcie z Fergusonem, Pucharem Mistrzów i to by było na tyle. Dziś o Jordim angielscy dziennikarze przypominają sobie tylko przy okazji konstruowania rankingów w stylu: “Dziesięciu najgorszych transferów w historii United.”
Czy jednak ta ocena nie jest za surowa? Nie przyszedł za krocie, kosztował niecałe półtora miliona funtów. W pierwszym sezonie pomógł w zdobyciu mistrzostwa. Potem owszem, przegrał rywalizację, ale z kim?
Z facetami, których facjaty będą i za sto lat witać odwiedzających klubowe muzeum.
***
Chciał go West Ham, chciała go Valencia. Ale on wybrał Alaves, bo chciał grać. I tu wspólnie z kolegami zapisał najpiękniejszą kartę w historii klubu.
Marca po finale Pucharu UEFA 00/01
Po drodze do finału Pucharu UEFA rozbili między innymi Inter z Vierim, Recobą, Sukurem, Jugoviciem, Blanciem, Zanettim. Ten gwiazdozbiór poległ na Giuseppe Meazza 0:2, a pierwszą z bramek dla Alaves strzelił Cruyff. Za wielu fanów nerazzurri klęski nie oglądało: rywalizacja z Hiszpanami nie przyciągnęła nawet 10.000 widzów, co pokazuje jak nikłą marką był nawet w okresie świetności ówczesny klub Jordiego.
W półfinałowym dwumeczu Alaves obiło Kaiserslautern 9:2. Basler, Klose czy Lokvenc byli bezradni. W finale na Westfalenstadion czekali “The Reds”, już mający na koncie Puchar Ligi i Puchar Anglii. Ten Liverpool, który dobrze pamiętacie, z atakiem Owen – Heskey, ze środkiem pomocy – Gerrard – Hamman, z obroną Carragher – Henchoz – Hyypia – Babbel. Co ciekawe, mało brakowało, a w finale Jordi stanąłby naprzeciw Barcy, bo to Katalończyków w półfinale obiła ekipa Gerarda Houlliera.
To był szalony mecz. Jeden z najbardziej szalonych w historii finałów europejskich finałów. Liverpool po kwadransie prowadził 2:0, do przerwy było 3:1. Ale po regulaminowym czasie tablica świetlna głosiła dumnie: 4:4. Strzelcem wyrównującej bramki w ostatnich minutach Jordi Cruyff. Dopiero w dogrywce sen Alaves skończył się przez bramkę samobójczą.
Jordi po latach uzna to za najlepszy moment swojej kariery. Na drugim miejscu gol na Euro 96, na trzecim debiutanckie trafienie dla Blaugrany.
***
Niestety to był w gruncie rzeczy ostatni przebłysk Jordiego. Europa usłyszała o nim ostatni raz. Wkrótce spadł z Alaves, a w Espanyolu kontuzja skończyła jego karierę. Dwa lata grał wyłącznie w meczach pokazowych, takich jak chociażby… turnieje miast, gdzie reprezentacja Barcelony grałą z Szanghajem czy Nowym Jorkiem.
Owszem, zaliczył jeszcze epizod w Metalurgu Donieck (gdzie grał na stoperze), a także na Malcie, ale to tłumaczył wyłącznie jako przygotowanie do kariery trenerskiej, a nie poważne granie.
Tym bardziej ciekawe, że trenerem aktualnie nie jest. I najwyraźniej zostać takowym nie zamierza.
***
Może to dorabianie teorii, ale nie widzę przypadku w tym, że Jordi ostatecznie został dyrektorem sportowym. W trenerce znowu zawsze ścigałby go ojciec i jego dokonania. Tutaj może wreszcie budować coś swojego, bez porównań. Bez oczekiwań, że musi zmienić piłkarski świat, bo jak nie, to przegrał, a tak traktowano go przez całe życie.
Póki co radzi sobie świetnie. W Larnace za jego rządów AEK, wówczas beniaminek, zakwalifikował się do europejskich pucharów, a potem wszedł do fazy grupowej LE. Teraz młody Cruyff sprawuje rządy w Maccabi Tel Awiw, które po dekadzie porażek wreszcie odzyskało mistrzostwo Izraela.
Sam o swojej pracy mówi tak: – Rola dyrektora sportowego staje się coraz bardziej ceniona. Wiele klubów pozwala trenerom na podejmowanie wszystkich decyzji i kończy się to tak: latem szkoleniowiec robi osiem transferów, wydaje fortunę, a potem zimą pojawia się nowy fachowiec i kupuje ośmiu kolejnych. Zanim się obejrzysz jesteś spłukany i masz szesnaście drogich kontraktów na utrzymaniu. Dyrektor sportowy większą stabilność, patrzy dalej, niż tylko na wynik.
***
Johan nie wyróżniał się za Jordiego na boiskach młodzieżowych roczników Ajaksu. Nie grał za syna w Barcy B, gdzie ten konkurencję wciągał nosem. Owszem, Johan ułatwił mu wejście do tych drużyn, ale by tam sobie poradzić, by tam być najlepszym, trzeba mieć wyjątkowy talent i zasuwać każdego dnia. Tego Jordiemu nie da się odebrać.
Na szansę w pierwszej drużynie Barcelony zwyczajnie zasługiwał i patrząc na pierwszy sezon, wykorzystał ją. Dlatego kluczem jest moment odejścia z Katalonii. Odejścia z regionu, na którego cześć go nazwano, odejścia z piłkarskiego domu, gdzie przekonał niedowiarków i gdzie mu zaufano. Z ligi, do której pasował, z drużyny, która grała stylem jakby skrojonym pod niego.
Utracił to wszystko nie przez swoje słabości, niedostatek umiejętności, a przez nazwisko. A potem podjął katastrofalną decyzję transferową, jak wielu przed nim. Z tym, że była wyjątkowo pechowa, biorąc pod uwagę to z kim przyszło mu się mierzyć.
Owszem, gdyby miał skalę talentu ojca, to nie oddałby koszulki ani Beckhamowi, ani Giggsowi, ani nikomu innemu na świecie. Tak dobry nie był, to oczywiste. Ale czy mógł dołączyć do grona graczy w swojej erze bardzo dobrych, a może nawet: wybitnych? Gdyby został wtedy w Barcelonie, gdzie zostać powinien? Może tak, może nie, szansa na to moim zdaniem była. Nawet teraz jednak traktowanie go jako wkładu do koszulki, który miał swoje pięć minut tylko dzięki legendzie ojca, to diabelnie krzywdząca opinia.
Leszek Milewski