Jeszcze 10 dni temu „szukal najlepsza solucji”. Jednocześnie zapewnił, że „zawsze dalem z siebie maksimum, bele gdzie gralem”. Przeciąganie linii i typowe w takich sytuacjach gierki trochę potrwały, ale dziś ostatecznie skończyła się przygoda mistrza mowy polskiej, Damiena Perquisa – bo o nim rzecz jasna mowa – z Betisem Sevilla. „Za porozumieniem stron” – przeczytaliśmy. Formułka brzmi sympatycznie, ale nie ma się co oszukiwać – w tym przypadku pretensje są jak najbardziej na miejscu. Hiszpański epizod byłego – mamy nadzieję – reprezentanta PZPN to porażka.
Kiedy Wojtek Kowalczyk powiedział hiszpańskim dziennikarzom, że Perquis, owszem, może pomóc Betisowi, ale tylko i wyłącznie w spadku do drugiej ligi i transfer Francuza nazwał dużym błędem, wielu mówiło: Kowal uwziął się na biedaka. „Polak Polakowi wilkiem” – dorzucał Super Express. Jak się jednak okazało, to ekspert Polsatu, któremu czasami też zdarza się chlapnąć głupotę, miał 100% racji. Spadek do drugiej ligi jest? Jest. Duży błąd? Biorąc pod uwagę, że Hiszpanie pozbywają się go półtora roku przed końcem kontraktu, należy tak to nazwać.
To teraz trochę faktów. Ogółem Francuz spędził w Andaluzji dwa i pół sezonu. Mógł w tym czasie teoretycznie wystąpić, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki, w których brał we wspomnianym okresie Betis, w 120 meczach. Wystąpił tylko w 47… Gdy już przebywał na murawie Beticos tracili średnio ponad półtora gola na mecz (1.54), a gdy Perquis nie grał średnia wynosi 1.46. Niby różnica niewielka, ale na najwyższym poziomie właśnie takie detale stają się znaczące. Dziś Betis jest na najlepszej drodze, by wrócić do Primera Division (drugie miejsce w tabeli). Ostatnia seria siedmiu meczów bez porażki (tylko jeden remis w tym czasie), dzięki której drużyna jest aż tak wysoko, to czas gdy Perquisa trzymano od niej z daleka.
Druga rzecz, kontuzje. Kiedyś z przymrużeniem oka pisaliśmy, że Francuz przerzucił się na nietypowy system „jeden mecz gry, osiem spotkań pauzy”. Według danych portalu Transfermarkt, bedąc zawodnikiem Betisu, Damien spędził aż 210 dni w gabinetach lekarskich na leczeniu kontuzji. Czasu na porządny trening nie było więc zbyt wiele. My dorzuciliśmy specjalną grafikę uwzględniającą wszystkie jego dolegliwości.
Nie zrozumcie nas źle. Nie twierdzimy, że Perquis po godzinach w domowym zaciszu wsadzał sobie różne części ciała w imadło, chcąc uciec przed obowiązkami piłkarza. Nie twierdzimy również, że w jakikolwiek inny sposób np. swoim trybem życia przyczynił się do takiej liczby kontuzji. Tego nie wiemy. Zasadnym jest jednak pytanie, czy – biorąc pod uwagę powyższe – jego organizm jest jeszcze gotowy, by sprostać wymaganiom stawianym na wysokim poziomie?
Odpowiedzią na nie zapewne będą kierować się jego potencjalni pracodawcy. Przynajmniej tak powinni zrobić. Na razie wszelkie wieści są – o dziwo – dla Perquisa pozytywne. Mówi się o Eibar (nie da się ukryć – to byłby sportowy awans), przenosinach do MLS (też nieźle) lub powrocie do Francji do klubu z dolnych rejonów tabeli (znów nie najgorzej).
Nam zdrowy rozsądek podpowiada jednak, by nie obiecywać sobie po Perquisie zbyt wiele.