Reklama

Make or break 2015 – dla niektórych ten rok będzie decydujący

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

16 stycznia 2015, 11:42 • 8 min czytania 0 komentarzy

Dla niektórych ten rok będzie decydujący. Albo pójdą w górę, albo pokażą, że te góry są jednak ponad ich możliwości. Tym bardziej, że taki Zieliński, Furman czy Wolski do naszego zestawienia trafiają po raz drugi z rzędu. Wybraliśmy tych, którzy w ostatnich dwunastu miesiącach zawiedli nas mocno albo bardzo mocno. I dla nich nadchodzi godzina prawdy… Albo make, czyli przełom, albo break, czyli zjazd.

Make or break 2015 – dla niektórych ten rok będzie decydujący

 

MATEUSZ KLICH. Bardzo udany poprzedni sezon w holenderskim Zwolle miał pokazać, czy Klich – po roku przerwy od Bundesligi – pasuje do takiego towarzystwa, jak De Bruyne czy Luiz Gustavo. Szybko się jednak okazało, że pasował tak jak większość z nas. To znaczy, usiąść pośród kibiców na stadionie i patrzeć, jak grają inni. Żeby sprawdzić, jak gra on, trzeba bezskutecznie przeszukać Bundesligę (dwa razy na ławce), Ligę Europy (też dwa razy na ławce), Puchar Niemiec (tutaj ani razu), by odnaleźć go dopiero… w Regionalliga Nord. Mało to poważne, jak na niedawnego kadrowicza z pierwszego składu. Klich musi pamiętać, że do Kaiserslautern nie przechodzi jako piłkarz Wolfsburga, bardziej – jako piłkarz jego rezerw. Czyli nic za darmo, żadnej lepszej pozycji startowej nie dostanie.

Werdykt: Make. Pierwszy skład w Kaiserslautern i walka o Bundesligę.

***

Reklama

PIOTR ZIELIŃSKI. Wypadł z kadry i dziś walczy na kilku frontach. Po pierwsze, o to, żeby pokazać wszystkim, iż faktycznie dorósł do seniorskiej piłki. Po drugie, o stały plac w Empoli. I po trzecie, by wrócić do reprezentacji. Część z tych planów weryfikuje rzeczywistość, bo jak Nawałka pojechał na ostatni mecz z Sampdorią to nazwisko Zieliński zobaczył wśród rezerwowych (wszedł w 42. minucie). 20-latek ciągle balansuje między pierwszym składem, końcowymi minutami, a ławką. Czytaliśmy jego ostatni wywiad w „PS” i widać, że ciągła niepewność trochę mu nie służy. Zmartwił nas natomiast wypowiedzią o sparingu ze Szwajcarią: „Na trybunach było sporo znajomych, może trochę się spaliłem…”. Na wymówki nie ma już miejsca, zwłaszcza na takie.

Werdykt: Status quo. Zieliński ani nie wywalczy pewnego placu w Empoli, ale też nie przepadnie. Na pytanie, co będzie dalej, chyba nikt nie zna odpowiedzi.

***

TOMASZ KUPISZ. Półtora roku temu wyjechał z Polski i rozegrał w tym czasie 29 minut. Nie trzeba mieć matury z matematyki, by wiedzieć, że nie wychodzą tu nawet dwie minuty na miesiąc. Pobyt Kupisza w Chievo nie różni się właściwie niczym od pobytu w Wigan – wtedy też nie grał, ale wtedy był nastolatkiem. Gdyby dziś pytano go, jaki jest cel wizyty we Włoszech, śmiało mógłby odpowiedzieć: turystyczny. Kupisz próbuje jeszcze podjąć rękawicę, idąc do Cittadelli, czyli ostatniej drużyny Serie B.

Werdykt: Break. Przejście do Cittadelli nic mu nie da – powrót z podkulonym ogonem (po raz drugi!) wisi w powietrzu.

***

Reklama

MICHAŁ JANOTA. O tym, że to nie miał być zwykły szary ligowiec, że uważano go za wielki talent, lubi przypominać redaktor Bugajski. Janota wrócił do Polski dwa i pół roku temu – niby regularnie gra, ale to tak, jakby właściwie nie grał. Na boisku zauważyć można go po tym, że jest trudny do zauważenia: zawsze najniższy. Piłkarsko w ogóle nie daje po sobie poznać, jakby spędził trochę czasu w Feyenoordzie. Dziś pomocną dłoń wyciąga trener Kocian, on umie wycisnąć z ludzi to, co najlepsze. Z drugiej strony, Kocian też się myli, chociażby z Visnakovsem w Ruchu.

Werdykt: Break. Będzie gorzej niż w Kielcach.

***

DAWID KOWNACKI. W jego przypadku trudno mówić o zawodzie, ale miniony rok na pewno nie wyglądał tak, jakby sobie życzył. Główny powód: kontuzje i chyba zbyt silna eksploatacja. Kownacki – wiemy to nie od dziś – ma to coś. Coś, czego nie ma wielu. Nawałka mówił, że taki talent zdarza się raz na dekady. Mówił też, że dalszy rozwój zależy od jego głowy i zdrowia. No i z tym zdrowie zbyt często były problemy.

Werdykt: Make. Czas na show Kownasia.

Image and video hosting by TinyPic

JAKUB ŚWIERCZOK. Czytając o kontuzjach Kownackiego, pewnie uśmiecha się pod nosem z myślą: chłopak nie wie, co to kontuzje. Świerczok ma 22 lata, a już dwukrotnie zrywał więzadła krzyżowe. Co więcej – jego ostatnie dwa i pół roku w profesjonalnej piłce to pół godziny w barwach Piasta. Wciąż jednak pamiętamy, jak 19-latek z pierwszej ligi polskiej właściwie z marszu debiutował w Bundeslidze przeciwko Werderowi: w pełnym wymiarze czasowym i z naprawdę dobrymi recenzjami. Dziś, po tych perypetiach zdrowotnych i rozbracie z piłką, to piłkarz-zagadka.

Werdykt: Make. Stopniowo, powoli, krok po kroku… o ile pozwoli zdrowie.

***

JAKUB KOSECKI. Bardziej niż na boisku błyszczy w mediach. Raz, na łamach „PS”, mędrkował: „Swój swojego nie potrafi wspierać, najlepiej nam dopiec. Każdemu wydaje się, że jest królem świata, a dogryzanie piłkarzom staje się modne. Bo oni nic nie robią, zarabiają wielkie pieniądze, a dodatkowo kopią się po czole. To przykre”. No a potem te ciągle powtarzane formułki Kuby, że niczego nie musi udowadniać. A my akurat życzylibyśmy sobie, żeby Kosecki w końcu coś udowodnił – np. że potrafi utrzyma wysoką formę przez dłuższy czas. Do tego czasu wciąż pozostanie w świadomości wielu Kubą, a nie Jakubem. Niezależnie od tego, że w tym roku kończy 25 lat.

Werdykt: Status quo. W Legii czeka go balansowanie między jedenastką a ławką.

***

MARCIN KAMIŃSKI. Wczoraj obchodził urodziny, już 23. Nie wiemy, czy znalazł chwilę na głębszą refleksję, ale byłaby ona mocno wskazana. Miał być transfer zagraniczny – najpierw za duże pieniądze, potem za coraz mniejsze. Miała być reprezentacja – i nawet była – ale wystarczył jeden mecz, by Nawałka powiedział: „do widzenia”. Wiele obiecywano sobie po Kamińskim, a niewiele z tego wyniknęło. Facet ma 23 lata, ponad sto meczów w Ekstraklasie i bardzo kiepski okres za sobą. Od niego zależy, czy ruszy dalej. Słyszymy od znajomych menedżerów, że za granicą wciąż mu się przyglądają, że mają to nazwisko zapisane w notesach. Niedawno, kiedy ktoś zgłaszał się do Lecha, proponował kupno głównie potencjału tego chłopaka. A co dziś oferuje Kamiński? Każda kolejna runda pokazuje, że coraz mniej.

Werdykt: Break. Skoncentruje się na grze i poprawi, ale oczekiwań – te są trochę większe niż wobec takiego Grodzickiego – nie spełni.

***

BARTŁOMIEJ PAWŁOWSKI. W pierwszym swoim meczu wiosną zagrał ponad godzinę przeciwko Barcelonie na Camp Nou. W pierwszym swoim meczu jesienią zagrał 40 minut przeciwko Jagiellonii i dostał wędkę. Ładnie wypunktował go trener Wdowczyk – że chłopak zdążył opowiedzieć w mediach, że taktyki i dyscypliny nauczył się za granicą, a na dzień dobry właśnie z tych powodów zszedł jeszcze przed przerwą. Pawłowski, wracając do Lechii, miał zjeść tę ligę na śniadanie. Tymczasem jesienią nie uciułał ani gola, ani asysty, parę razy nie zmieścił się w składzie, raz – zabrakło go nawet na ławce. Pawłowski pokazał „patrzcie, z zamkniętymi oczami wejdę po schodach” i brutalnie wyrżnął o pierwszy stopień.

Werdykt: Make. Trener Brzęczek wstrząśnie chłopakiem i pomoże mu odzyskać radość z gry – wtedy pójdzie z górki.

***

Image and video hosting by TinyPic

RAFAŁ WOLSKI. Że odbił się od ściany w Fiorentinie – OK, jesteśmy w stanie zrozumieć. Że nic nie ugrał w Bari – to dziwi nas już zdecydowanie bardziej. Dziwi, bo Wolski wyjeżdżał z kraju jako facet z papierami na duży futbol, jako przyszły lider reprezentacji Polski. Stanęło na tym, że do drugoligowego Bari trafił na rok, większość czasu spędził w pozycji siedzącej (również na trybunach), a klub orzekł: zamiast rocznego wypożyczenia wystarczy nam pół roku. Arrivederci. Wolski do Fiorentiny nie wraca, bo i po co… Do końca sezonu, jak czytamy, ma grać w belgijskim Mechelen.

Werdykt: Break. Szybciej niż się wszystkim wydaje, Wolskiemu przyjdzie odbudowywać się w Polsce.

***

DOMINIK FURMAN. Kolejne nazwisko na liście: kupiony z Legii, a kompletnie zawiódł. Żeby dobrze zrozumieć, w jak złej sytuacji jest Furman, wystarczy spojrzeć na statystyki z tego sezonu – 22 mecze Tuluzy, 0 minut i… raz na ławce rezerwowych. Pamiętacie, co pisano we Francji po transferze? Że to nowy Beckham. A dziś szefom klubu wielu zarzuciłoby niegospodarność i najlepiej wezwało do odpowiedzialności.

Werdykt: Break. No, chyba, że zmieni klub.

***

FILIP STARZYŃSKI. Przypomina to sytuację Marcina Kamińskiego. Obaj w podobnym wieku, ze zbliżoną liczbą meczów w Ekstraklasie. Wobec nich duże nadzieje, no i równie duży zawód. Starzyński nie jest w stanie przejąć roli lidera Ruchu, a przecież jeszcze niedawno wielu wypychało go na Zachód. Jego podstawowy problem jest taki, że nie potrafi utrzymać równej formy: świetny mecz, dwa słabe, jeden niezły i dwa fatalne. A kiedy staje się systematyczny, to… tylko w ten negatywny sposób.

Werdykt: Status quo. Polski Figo nadal będzie miał z oryginalnego Figo tylko pseudonim.

***

BARTOSZ BERESZYŃSKI. Jego sytuacja jest ostatnio mocno dynamiczna: miał przechodzić do Benfiki, a skończył najpierw jako ten, którego wytykano palcami (vide: sprawa Celtiku), aż wreszcie porządnie załatwił się kontuzją. Stracił w tym roku sporo czasu, bo oprócz problemów zdrowotnych, to miał problemy z wygraniem rywalizacji z Broziem. Wciąż ma wiele braków w grze defensywnej, których nie poprawił.

Werdykt: Break. Będzie miał problemy z grą, bo Broź jest obecnie strasznie mocny.

***

MACIEJ WILUSZ. W styczniu ubiegłego roku Super Express napisał, że Wilusz podnosi się z kolan. Napisał tak, bo gość faktycznie miał się po czym podnosić – po licznych, ciężkich kontuzjach. Cierpliwie dograł sezon w pierwszoligowym Bełchatowie, wrócił do upragnionej Ekstraklasy i po kilku przyzwoitych meczach wyeliminował się z gry do końca roku. Za każdym razem, kiedy widzimy go na boisku, odnosimy wrażenie, że gdyby nie cały ten stracony czas, to Wilusz byłby na innym, znacznie wyższym poziomie.

Werdykt: Status quo. Wróci do składu Lecha, ale nie będzie liderem obrony z krwi i kości.

***

MICHAŁ MASŁOWSKI. Pewnie on sam wielokrotnie myślał, że zaraz trafi do Legii. Oj, było tych przymiarek i podejść całkiem sporo. Ale i jemu zdrowie nie dopisało: wiosną stracił połowę rundy, jesienią również. Ominął go półfinał Pucharu Polski, potem finał, no i ta wisienka na torcie, czyli starcie z Ligą Europy (krótkie, bo krótkie, ale jednak). Im więcej tego typu okazji traci, tym mniej ma szans, by udowodnić, ile potrafi. A potrafi naprawdę wiele. Zresztą, dziś cała Bydgoszcz jest świadoma, że jeśli ktoś ma Zawiszy uratować Ekstraklasę, to może zrobić to tylko on.

Werdykt: Make. Przeczuwamy dobry rok, no i transfer.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...