Reklama

Lokalny Pele z Pogoni Szczecin. Szósta rocznica śmierci Milara

redakcja

Autor:redakcja

15 stycznia 2015, 11:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

15 stycznia 2009. Zespół brazylijskiego trzecioligowca Gremio Esportivo Brasil wraca z przedsezonowego sparingu. Celem był dom klubu, czyli miasto Pelotas. Na ostrym zakręcie kierowca autokaru wpadł w poślizg. Dokładnie 83 kilometry przed celem, tuż przed północą, pojazd spadł w kilkudziesięciometrową przepaść. Śmierć poniosły trzy osoby – trener bramkarzy, obrońca i napastnik. Tym ostatnim był 34-letni Claudio Milar, którego bramki jeszcze kilka lat wcześniej oklaskiwali kibice Pogoni Szczecin.

Lokalny Pele z Pogoni Szczecin. Szósta rocznica śmierci Milara

W dzień poprzedzający fatalny wypadek pożegnał się ze swoim młodszym bratem, Bruno. Ten był kompletnie rozbity, bo nie dostał szansy gry w meczu. On również grał w piłkę, także jako napastnik. Wtedy Milar wypowiedział słowa, które brzmią w głowie brata do dziś. Nie spodziewał się, że będą jedynymi z ostatnich, które usłyszy z jego ust.

– Nigdy nie poddawaj się w dążeniu do realizacji swoich marzeń.

Marzeniem braci było zagranie choćby jednego wspólnego meczu. Niestety, nigdy do tego nie doszło. Milara żegnano jak legendę. Jeden z kolegów, który przeżył katastrofę, nazwał go lokalnym Pele. Kibice go uwielbiali. Dla Gremio Esportivo Brasil zdobył 110 bramek w 208 meczach, będąc najlepszym strzelcem w historii klubu. Pożegnano go jak bohatera, bo w istocie nim był.

Reklama

Z Bruno Milarem, wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia. Po jego śmierci dostał szansę gry w ostatnim klubie swojego brata. Zadebiutował wchodząc z ławki rezerwowych w ostatnich minutach i zdobył bramkę dającą zwycięstwo. Podbiegł do trybun, ciesząc się z koszulką swojego brata. Chciał uczcić jego pamięć. Była to chwila wyjątkowa zarówno dla niego, jak i kibiców. Daleko wykraczająca poza ramy szeroko pojętego futbolu. Potem okazało się, że Bruno talentem nie dorównuje bratu i skończył jako kelner. Ostatnio wrócił do piłki, podpisując kontrakt z innym trzecioligowcem – Guaraną. W jego głowie wciąż tkwi chęć gry dla klubu, którego legendą był jego brat.

– Wkładanie koszulki Esportivo Brasil z numerem siedem, numerem mojego brata, zawsze będzie moim marzeniem. Chcę spróbować jeszcze raz. Nie chcę pieniędzy. Dajcie mi dwa miesiące na dojście do formy i dajcie się przekonać – apelował przed rokiem.

Milar grał w ŁKS-ie i Pogoni Szczecin. Jakie wspomnienia pozostały mu po grze w Polsce? Raczej mieszane. O ile na Pomorzu szybko stał się jednym z najważniejszych piłkarzy i ulubieńców kibiców, o tyle czas spędzony w Łodzi wspominał tak:

– Nie chciałbym wracać do tamtych czasów. To był bardzo nieudany okres mojej piłkarskiej kariery. Byłem traktowany jak powietrze. Zresztą nie tylko ja. Podobnie odnoszono się do pozostałych obcokrajowców. W szatni musieliśmy przebierać się osobno, gdzieś w samym narożniku. Podczas meczów w ogóle do mnie nie podawano. Najczęściej przy piłce byłem wówczas, gdy sam ją wywalczyłem. Nie pozwolono mi wykonywać rzutów wolnych, choć na treningach robiłem to najlepiej. Do dziś nie wiem, o co chodziło piłkarzom, którzy rządzili w ŁKS. Nie chcę mówić po nazwisku, kogo mam na myśli. Kibice może sami się domyślą o kogo chodzi.

Cztery lata później, już dla Pogoni, strzelał tak. Cześć jego pamięci.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...