Reklama

Inter naciska, Mancini spotyka się z agentem, ale Duda zimą nie odejdzie

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 stycznia 2015, 08:41 • 17 min czytania 0 komentarzy

“Roberto Mancini spotkał się w poprzednim tygodniu z agentem Ondreja Dudy Karolem Csonto, aby omówić transfer pomocnika Legii Warszawa do Włoch. – Prosili, żebym też przyjechał, ale odmówiłem. Na razie ustaliliśmy z Legią, że do końca sezonu nie rozmawiamy o transferze. Nigdzie! – powiedział nam ojciec piłkarza, Ondrej Duda senior.” – czytamy dziś w Fakcie i Przeglądzie Sportowym. W środowej prasie znaleźć można kilka ciekawych tekstów.

Inter naciska, Mancini spotyka się z agentem, ale Duda zimą nie odejdzie

FAKT

Duda i Orlando Sa mogą odejść. Ten pierwszy dopiero latem, choć już teraz Inter naciska mocno, ten drugi – już teraz.

Image and video hosting by TinyPic

Roberto Mancini spotkał się w poprzednim tygodniu z agentem Ondreja Dudy Karolem Csonto, aby omówić transfer pomocnika Legii Warszawa do Włoch. – Prosili, żebym też przyjechał, ale odmówiłem. Na razie ustaliliśmy z Legią, że do końca sezonu nie rozmawiamy o transferze. Nigdzie! – powiedział nam ojciec piłkarza, Ondrej Duda senior. Od dwóch miesięcy wokół ofensywnego pomocnika mistrzów Polski spore zamieszanie. Słowak na tyle dobrze zaprezentował się w Lidze Europy, że przyciągnął uwagę kilku wielkich klubów. O Dudę pytali m.in. przedstawiciele Napoli, a ostatnio także HSV. Inter był jednak na tyle zdeterminowany, aby już teraz go sprowadzić, ale szanse są minimalne mimo dużego zainteresowania. – Nie chcemy zmieniać niczego w trakcie sezonu. Miło nam, że takiemu klubowi jak Inter zależy na moim synu, ale uznaliśmy, że to nie jest najlepszy moment. Poprosiliśmy też Legię, aby niczego nie planowała zimą. Chcemy dograć sezon do końca w Warszawie – kontynuował ojciec zawodnika. – Rzeczywiście zapytania o Ondreja są niemal nieustanne, ale teraz transfer jest mało prawdopodobny, skoro sam piłkarz chce dograć sezon do końca u nas – przyznaje prezes Legii Bogusław Leśnodorski. (…) Duda to nie jedyny piłkarz, który wzbudził zainteresowanie zagranicznych klubów. O Orlando Sa pytają angielskie kluby. Jego można o tyle łatwiej wykupić z Warszawy, że w kontrakcie ma zawartą klauzulę odstępnego, choć dość wysoką – 3 mln euro.

Reklama

Zgrupowanie Lechii w Turcji nie idzie do końca pomyśli. Zamiast boiska, treningi na hotelowym korytarzu.

Od początku zgrupowania w Larze pada i wieje. Poniedziałkowy trening odbył się w dużej ulewie, a popołudniowy, zgodnie z planem, na basenie. Prawdziwe problemy pojawiły się jednak we wtorek. Nie dość, że potwornie lało, to jeszcze zerwał się wyjątkowo porywisty wiatr i właściciele hotelu, w którym zakwaterowana jest Lechia, poinformowali że boiska są wyłączone z użytku. Ponieważ w planie i tak nie było zajęć z piłkami, wszystkie ćwiczenia postanowiono wykonać na hotelowych korytarzach. W końcu Polak potrafi.

Image and video hosting by TinyPic

Sobota chce grać. A do tego potrzebuje zmienić pracodawcę.

Stało się. Waldemar Sobota chce zimą opuścić Club Brugge. Zamierza go zamienić na drużynę w Niemczech. W grę wchodzi raczej półroczne wypożyczenie do 2. Bundesligi. Na razie się jeszcze zastanawiam, mam także inne propozycje, ale raczej wybiorę Niemcy. Tam chciałbym dalej grać – mówi nam Sobota. – Na pewno priorytetem są dla mnie regularne występy. Będę musiał przekalkulować, w jakim zespole nadarzy się szansa gry co tydzień – uzupełnia. Polak dawał sobie dużo czasu na wyjaśnienie swojej sytuacji w klubie. Praktycznie od września, czyli momentu, kiedy stracił miejsce w składzie Brugii. Mijały kolejne tygodnie, a trener Michel Preud’homme wpuszczał go na boisko jedynie czasami i to tylko na kilka minut. Od września do końca grudnia rozegrał niecałe pół godziny w rozgrywkach ligowych. W minionym miesiącu Polak stracił nawet miejsce w meczowej kadrze. Z powodu braku gry w klubie selekcjoner Adam Nawałka przestał również powoływać Sobotę na zgrupowania reprezentacji. Preud’homme potwierdził przed kilkoma dniami na łamach belgijskich mediów, że dni w klubie Polaka są policzone. – Waldek chce transferu, bo zależy mu na grze i powrocie do kadry. To, że od nas odejdzie, jest bardzo możliwe – mówi.

Poza tym:
– Grodzicki piłkarzem Ruchu
– Chavez nie miał rozpiski, jak dbać o formę, więc wrócił większy
– To może być ostatnie pół roku Osucha w Zawiszy

Reklama

A w Cracovii nowy piłkarz – słowacki ekspres Erik Jendrisek.

Ale i w Kaiserslautern miał trudny moment. Na wiosnę 2008 roku trener Milan Sasić ukarał go za brak dyscypliny. Zaproponował karę finansową lub przesunięcie do rezerw. Zdziwił się, gdy piłkarz wybrał to drugie. W rezerwach rozegrał 4 spotkania, podszedł do nich poważnie, w ostatnim z nich ustrzelił hattricka, wreszcie przeprosił trenera, zapłacił karę i wrócił do pierwszego zespołu. Rok później Sasić stracił pracę i był mocno rozżalony, między innymi z powodu Słowaka. – Było między nami mnóstwo konfliktów, nienawidził mnie. Ale potem poszedł w odpowiednim kierunku, rozwinął się pod moim okiem i doczekał się powołania do reprezentacji Słowacji – mówił Sasić po zwolnieniu z klubu. W reprezentacji Słowacji przez 6 lat rozegrał 37 spotkań, strzelił w nich 3 gole. Po raz ostatni powołanie otrzymał w maju zeszłego roku, w kwalifikacjach do Euro 2016 jeszcze nie wystąpił. Był za to członkiem drużyny, która w drodze do mistrzostw Świata w 2010 roku ograła Polskę i Czechów (Jendrišek strzelił zwycięską bramkę), a potem w RPA sensacyjnie wyrzuciła z turnieju Włochów. – Pokazaliśmy, że nie przyjechaliśmy tutaj na wakacje – mówił po wygranej 3:2. Jako jeden z nielicznych piłkarzy reprezentacji Słowacji rozmawiał z dziennikarzami. Inni obrazili się na media po krytyce, jaka ich spotkała po przegranej 0:2 z Paragwajem. Transfer do Schalke, który miał być przepustką do wielkiej kariery, zakończył się ostrym hamowaniem.

RZECZPOSPOLITA

Złota Piłka niezgody – to jedyna propozycja na dziś, nie porywa.

Plebiscyt znów dzieli. Kapitan Turcji Arda Turan oskarża FIFA o oszustwo. Piłkarz Atletico bardzo się zdziwił, gdy po uroczystej gali w Zurychu zobaczył opublikowany przez międzynarodową federację dokument ujawniający, na kogo swoje głosy w plebiscycie FIFA i „France Football” oddali kapitanowie reprezentacji, selekcjonerzy i dziennikarze. – Nie wybrałem Jose Mourinho, tylko Diego Simeone. Jestem tego pewien – mówi pomocnik Atletico. Trudno mu nie wierzyć: przecież Argentyńczyk to jego klubowy trener.

GAZETA WYBORCZA

Glik skacze coraz wyżej – fajna, przyjemna laurka autorstwa Rafała Steca, wraz z wypowiedziami zawodnika.

Image and video hosting by TinyPic

Dotąd był bohaterem lokalnym – uwielbianym przez fanów kapitanem, którego waleczność, jak mówią, “ucieleśnia ducha klubu” – od miesięcy rozbłyskuje na gwiazdkę całej ligi włoskiej. Niedzielne gazety umieściły na okładkach fotografię, na której rozszalały Kamil Glik kopie w narożną chorągiewkę i wydaje triumfalny okrzyk po strzeleniu wyrównującego gola Milanowi. Bo Polak zdobywa bramki wyłącznie rozstrzygające o wynikach. Jak w meczu z Genoą, której zadał dwa ciosy – najpierw na 1:1, potem na 2:1. I jak w meczu z Palermo, w którym ocalił dla Torino remis. W sumie uzbierał już pięć goli i Włosi prorokują, że może powtórzyć wyczyny Marco Materazziego, jedynego w XXI wieku obrońcy Serie A, który potrafił zdobywać w sezonie dwucyfrową liczbę bramek. – O rekordach nie myślę, na razie chciałbym przynajmniej dorzucić jeszcze ze dwa trafienia i pobić Mehdiego Benatię z ubiegłego roku [strzelił dla Romy pięć goli, dziś gra w Bayernie]. Z Milanem poszło stosunkowo łatwo, wiedzieliśmy, że przy stałych fragmentach gry broni fatalnie – mówi Glik. – I rzeczywiście, mnie miał kryć Philippe Mexes, a miałem mnóstwo miejsca, właściwie byłem sam. Niewiele brakowało, bym trafił dwukrotnie, zresztą bezdyskusyjnie zasłużyliśmy na zwycięstwo. Zdaję sobie jednak sprawę, że z każdym tygodniem będzie mi coraz trudniej. Rywale studiują moje ruchy w polu karnym, będą coraz czujniejsi. Co ciekawe, wcale nie oddaję więcej strzałów niż w minionych latach, na treningach też nie ćwiczymy rzutów rożnych intensywniej niż dotychczas, nie zmieniły się nawet schematy. Trafiam częściej dlatego, że nabrałem więcej pewności siebie, skaczę z większym zdecydowaniem. Zmieniłem się przede wszystkim mentalnie. Zmianę, o której mówi piłkarz, widać także pod polem karnym Torino. Nawet w gestykulacji – Glik zamaszyście dyryguje partnerami, ustawia ich, ewidentnie czuje się przywódcą. On we Włoszech przeszedł imponującą ewolucję. Od zahukanego obrońcy z prowincjonalnej ligi, który w Palermo nie nadążał za wymaganiami taktycznymi, przez chropowatego w stylu gry twardziela przyuczającego się u boku byłego kapitana Torino Angelo Ogbonny, po najważniejszą postać drużyny.

SUPER EXPRESS

O, jest i w mediach Jerzy Dudek. Dawno go nie było… Tytuł rozmowy: Wygrał najlepszy i najpiękniejszy. Wiadomo już, o co chodzi.

Ronaldo zgarnął 37,6 proc. głosów, Messi 15,76, a Neuer 15,72. A jak ty byś zagłosował?
– Podobnie. Pierwsze miejsce Ronaldo nie podlegało dyskusji. Natomiast co do Messiego, to trafił do tej trójki bardziej za zasługi, bo 2014 rok nie należał do niego. Wyżej, gdybym mógł, dałbym już Arjena Robbena.

Niektórzy liczyli, że wygra Neuer. W historii plebiscytu bramkarz triumfował tylko raz, to był Lew Jaszyn.
– Chciałbym, aby wygrał kolega po fachu, ale z Ronaldo nikt nie miał szans. Cristiano nie tylko miał najlepszy rok w karierze, tak udanego roku nie miał nigdy nawet Messi. Jedyne, do czego można by się przyczepić, to mistrzostwa świata, gdzie Portugalia nie wyszła z grupy. Ale Ronaldo z kadrą nigdy nic nie wygrał i już raczej nie wygra.

Robert Lewandowski oddał głosy na Ronaldo, Neuera i Schweinsteigera.
– I to chyba błąd, bo mógłby postawić na druha z zespołu – Neuera. To byłby sympatyczny gest. Właśnie tak zrobili Ronaldo i Messi.

Z kolei kilku innych polskich trenerów ma poważne problemy ze znalezieniem zatrudnienia. Nazwiska dobrze wszystkim znane.

Lenczyk na ciekawą ofertę pracy czeka od 248 dni, czyli od rozstania z Zagłębiem Lubin. – Miałem propozycje, ale nie interesuje mnie rola strażaka zatrudnionego w nagłej sytuacji. Choć w życiu nigdy nie powinno się mówić nigdy, to mam okazję cieszyć się urokami życia rodzinnego – mówił “Super Expressowi” kilka miesięcy po odejściu z Lubina. Nic się nie zmieniło, nadal… cieszy się urokami życia rodzinnego. Z trenerów mających za sobą pracę w Ekstraklasie najdłużej bez zatrudnienia pozostaje Rafał Ulatowski. Były asystent Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski został zwolniony z I-ligowej Miedzi Legnica 498 dni temu. Dorabia jako… komentator telewizyjny, ale pieniądze z tego marne. Tylko 5 dni krócej od Ulatowskiego pozostaje na bezrobociu Jacek Zieliński (54 l.), który z Lechem Poznań wywalczył Superpuchar Polski (2009), wygrał ligę (2010) oraz awansował do fazy grupowej Ligi Europy. On nie może wrócić na trenerską ławkę od września 2013 roku, kiedy po porażce 0:6 z Jagiellonią stracił pracę w Ruchu Chorzów. Marny jest los Czesława Michniewicza (45 l.), który zdobywał Puchar Polski z Lechem Poznań (2004) i w sezonie 2007 z Zagłębiem Lubin mistrzostwo Polski. Potem błąkał się po Arce Gdynia, Widzewie, Jagiellonii, Polonii Warszawa i Podbeskidziu. Też dorabia jako komentator telewizyjny, za pieniądze nieporównywalne z trenerskimi gażami. Najkrócej bezrobotny pozostaje Dariusz Wdowczyk (53 l.), który dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski: z Polonią Warszawa (2000) i Legią (2006).

SPORT

Oto okładka.

Image and video hosting by TinyPic

Krnąbrny uczeń to nikt inny jak Górnik Zabrze. Rozmowa z Krzysztofem Sachsem, przewodniczącym Komisji ds. Licencji Klubowych.

Rozumiem zatem, że gdyby doliczyć jeszcze wydatki grudniowe, przekroczenie – a więc i kara dla Górnika – byłoby jeszcze wyższe niż 263 tys. złotych?
– Owszem. Nie o samą precyzyjną wysokość owej kwoty chodziło, ale o pokazanie pewnej logiki: „Skoro stać was dziś w Zabrzu – pomimo dramatycznej sytuacji finansowej – na wydawanie pieniędzy ponad założony budżet, to stać was będzie i na zapłacenie identycznej kary”.

No właśnie; to raczej brak logiki: skoro klubu nie stać na regularne płacenie pracownikom i na spłacanie zadłużenia sprzed lat, to jaki sens dokładać mu jeszcze dodatkowe obciążenia?
– Pytanie jak najbardziej zasadne, ale i odpowiedź jest uzasadniona. Od samego początku funkcjonowania tej komisji – od dwóch lat – obowiązywała zasada niekarania grzywnami klubów mających kłopoty finansowe. To pierwszy taki przypadek. Zdecydowaliśmy się na to z dwóch powodów. Po pierwsze: Górnik jest – powiedziałbym – szczególnie krnąbrnym uczniem. Od pierwszego kontaktu komisji w tym składzie z klubem wiedzieliśmy, że jest on w dramatycznej sytuacji i wymaga radykalnej restrukturyzacji kosztów. Każdy z kolejnych zarządów Górnika – a mieliśmy w grudniu przyjemność spotkania się już z trzecim zestawem przedstawicieli klubu – deklarował działania w kierunku ich zmniejszenia i zbilansowania ich z przychodami. Równocześnie jednak każda kolejna analiza pokazywała, że żadne obietnice nie są spełnione. Trochę jest w tej decyzji sygnału, że cierpliwość komisji się skończyła. I to jest pierwsza odpowiedź na to pytanie.

Image and video hosting by TinyPic

Obok głos zabiera również Andrzej Wąsik, dziennikarz „Sportu”: Rozlewa się fala protestów w górnictwie i do akcji strajkowej przyłączają się kolejne kopalnie. Jedno z haseł używanych przez związkowych liderów brzmi: rząd chce zniszczyć polskie górnictwo! Wtórują im politycy z opozycji, dodając, że podniesiona została ręka na polskiego górnika; apelując – dość tego! Jeżeli tak jest, to do tego „niszczycielskiego frontu” dołączył również PZPN, a konkretnie Komisja ds. Licencji Klubowych, która nałożyła na zabrzańskiego Górnika karę 263 tys. złotych. Czyż nie rozumie się samo przez się, że ktoś – oczywiście z Warszawy, może nawet i sam rząd – chce zniszczyć Górnika? (…) Podobnie zbyt późno wzięto się za „leczenie” piłkarskiego Górnika Zabrze. Jednak kuracja zaproponowana przez komisję PZPN na pewno w tym nie pomoże. Nałożona kolejna kara na pewno jest zgodna ze statutem i innymi postanowieniami, ale czy o to chodzi, żeby pacjenta, w tym przypadku Górnika, dobić? Moim zdaniem, PZPN i spółka Ekstraklasa SA powinny się jednak zastanowić, jak można pomóc zadłużonym i niepotrafiącym wyjść z kłopotów klubom. I znaleźć receptę na skuteczne „leczenie” chorób toczących polski futbol. Samo egzekwowanie wymogów licencyjnych to trochę za mało.

Doprawdy – absurdalny jest ten tekst. Dziennikarz dopomina się wypisania recepty na leczenie Górnika Zabrze, a gdy zrobiła to Komisja Licencyjna i wyznaczyła limit wynagrodzeń, to ktoś ten limit kompletnie zlekceważył. Przecież nie jest to tak trudne do zrozumienia…

W Wiśle idzie nowe. To znaczy, nowy jest prezes, bo konflikty takie same.

Tekst, który nawet w samym środowisku fanów Wisły oceniono jako – delikatnie mówiąc – kontrowersyjny, zakończono słowami “Gaszyński buduje mur, który oddziela kibiców od Wisły”. Brzmi jak zapowiedź kolejnego konfliktu? Na to wygląda. Na poniedziałkowym spotkaniu otwartym nie pojawiły się osoby z zarządu SKWK. Grupka kibiców była tylko na moment, by spytać prezesa, kiedy zostaną zwolnione osoby, które popierały poprzedniego prezesa Jacka Bednarza, wskazując m. in. na prowadzącego spotkanie rzecznika prasowego Maksymiliana Michalczaka. – Pan Michalczak pełni obowiązki rzecznika, więc jest tutaj z powodów zawodowych – próbował go bronić Gaszyński, co jednak spotkało się tylko z obelgami względem rzecznika, pracującego w Wiśle od ośmiu lat, czyli na długo przed pojawieniem się Bednarza. Po krótkiej słownej przepychance grupka opuściła spotkanie. – Relacje z kibicami są bardzo ważne, dlatego będę zapraszał przedstawicieli SKWK na osobne spotkania, podczas którego będę chciał przedyskutować wszelkie drażliwe kwestie. Mam nadzieję, że nie odmówią – mówił Robert Gaszyński, którego zadanie wydaje się bardzo trudne. Nie dość, że musi postawić Wisłę finansowo na nogi, nie zapominając przy tym o aspekcie sportowym, to jeszcze – jak się zdaje – będzie uczestniczyć w wojence z kibicami. – Chcę spłacić Wiśle dług, bo to jej zawdzięczam charakter. Nie ma lepszego momentu na spłacenie tych zobowiązań – tłumaczył prezes, dlaczego podjął się tak trudnego zadania. Wydawało się, że – w przeciwieństwie do kojarzonego z Legią Warszawa Bednarza – Gaszyński takim podejściem będzie kibicom odpowiadał. Część jednak kieruje się dość karkołomną logiką…

Dalej się nie wczytujemy: dziś priorytetem jest Górnik.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Niewiele piłkarskich akcentów na okładce.

Image and video hosting by TinyPic

A w środku, jako pierwszy futbolowy materiał, duży wywiad z Aleksandarem Vukoviciem. Nie każdemu wolno zaufać.

Jaki plan ma Legia na Aleksandara Vukovicia?
– Pół roku mam się przyglądać, jak funkcjonują roczniki Akademii. Kilka tygodni w jednej grupie, kilka w następnej, aż do Centralnej Ligi Juniorów i rezerw prowadzonych przez Jacka Magierę. Zacząłem od współpracy z rocznikami 2000 i 2001, które teraz ćwiczą razem. Symbolicznie, bo w 2001 roku trafiłem do Legii. Powiedziałem prezesowi, że chcę pracować z chłopakami, od których można już czegoś wymagać, czyli mniej więcej 15-latków. Mam ambicję być trenerem w dorosłej piłce, a nie dziecięcej. Zobaczę, jak będę się tam odnajdował. Miałem pomagać w szkoleniu młodych piłkarzy, ale sam też będę się rozwijał jako trener. Pytań jest więcej niż odpowiedzi. Zobaczymy, jakie dostanę wsparcie, czy ktoś uwierzy, że Vukoviciowi warto dawać coraz więcej możliwości. Jeśli nie – leżę i płaczę. Gdyby okazało się, że mam potencjał trenerski, decyzja jest po stronie szefów klubu.

(…)

W 2004 roku pierwszym trenerem Legii został 37-letni wtedy Jacek Zieliński. Niemal od razu po piłkarskiej karierze.
– To było ryzykowne posunięcie. Jednego dnia był kolegą z boiska, drugiego szefem z ławki. Legia nie miała wtedy mocnej drużyny, a Jacek nie dostał solidnego wsparcia od władz. Wziął na siebie ogromną odpowiedzialności w momencie niepowodzenia utrudnił sobie dalszą karierę. Nie był na z góry przegranej pozycji, ale w takiej sytuacji młody trener musi mieć autorytety i poparcie władz. Nie znam człowieka, ale udało się to Stephane’owi Antidze, który jednego dnia grał w Bełchatowie, a następnego dnia prowadził reprezentację Polski w siatkówce i zdobył mistrzostwo świata. Od szefów związku dostał wolną rękę, zatrudnił ludzi, których chciał. Wykorzystał dar, że świetnie komunikuje się z zawodnikami. Jacek miał potencjał, żeby sobie wtedy poradzić, ale tamta Legia nie była solidna sportowo i organizacyjnie, a oczekiwania niezmiennie były wysokie. Do poważnej roli w piłce, a za taką uważam pracę jako pierwszy szkoleniowiec, wolę przygotowywać się latami.

Image and video hosting by TinyPic

Bełchatów to dobre miejsce, żeby wrócić na właściwe tory. Taki plan ma dziś kilku piłkarzy.

W przeszłości wielu piłkarzy w Bełchatowie wracało na właściwe tory. Wiosną chcą to uczynić kolejni. W PGE GKS od kilku sezonów nie wydaje się znaczących pieniędzy na transfery. Sprowadzani są piłkarze z nazwiskami, zazwyczaj bezgotówkowo, którym przestało się wieść na boiskach. W ten sposób do Bełchatowa trafili m.in. Maciej Wilusz, Rafał Kosznik, Łukasz Madej czy Marcin Kowalczyk. Przy ul. Sportowej odżyli, przeszli do lepszych klubów, a na większości z nich zarabiano. Tej zimy jest podobnie. Trener Kamil Kiereś postawił na mało grających w rundzie jesiennej: Arkadiusza Piecha, Macieja Małkowskiego czy Seweryna Michalskiego. Każdy z tych zawodników ma coś do udowodnienia, a szkoleniowiec nie miał obaw by im zaufać. Blisko miesiąc Bełchatów prowadził rozmowy z Legią w sprawie wypożyczenia do końca sezonu Piecha. Napastnik wpierw chciał pozostać w Warszawie i walczyć o miejsce w składzie, ale w końcu dał się przekonać Kieresiowi. – Trener wyciągnął do mnie rękę, okazał zaufanie i postaram się to spłacić. W rundzie wiosennej mam coś do udowodnienia, przede wszystkim sobie – mówi napastnik, który w tym sezonie w barwach Legii rozegrał zaledwie cztery spotkania w ekstraklasie.

W Wiśle zaczyna się gra o kontrakt, a u Dudki Biała Gwiazda ma pierwszeństwo.

– Mam swoje lata i nie zamierzam się tułać po innych klubach. Wisła ma u mnie pierwszeństwo – przekonuje Dudka. Jesienią jako jedyny zawodnik Wisły zagrał we wszystkich meczach od pierwszej do ostatniej minuty. Był stoperem, prawym i lewym obrońcą oraz defensywnym pomocnikiem. Jednak jego przyszłość w krakowskim zespole nie jest do końca jasna. 30 czerwca Dariuszowi Dudce kończy się kontrakt z Wisłą i na razie nie dostał żadnego sygnału, że w najbliższym czasie klub rozpocznie z nim rozmowy o przedłużeniu umowy. – Ci, którym po sezonie kończą się kontrakty, już wiedzą, o co grają. Jeśli z kimś nie podpiszemy w kwietniu, a przekona nas do końca maja, że jednak warto przedłużyć, zrobimy to. Chyba, że ma coś lepszego i zarobi więcej kasy. Ale nie sądzę, bo Wisła to jest atrakcyjny klub dla każdego – twierdzi trener Franciszek Smuda. Dudka myśli podobnie i ma jasno sprecyzowany plan na swoją dalszą karierę. – Chcę zostać w Wiśle, mam swoje lata i nie zamierzam tułać się po innych klubach. Wisła ma u mnie pierwszeństwo i gdy tylko dostanę zaproszenie, podejmę rozmowy – twierdzi.

Image and video hosting by TinyPic

Zostalem potraktowany jak chwast – mówi Tomasz Kafarski, były już trener Floty. Ciekawa rozmowa o tym, co dzieje się w Świnoujściu.

Nie zdążył pan przeprowadzić nawet pierwszego po przerwie zimowej treningu, a już pana zwolniono. Można taką decyzję klubu nazwać chamstwem?
– Wracając po rozmowach do domu otrzymałem szereg telefonów od znajomych, którzy w taki sposób określali całą sytuację. Nie trzymałbym się aż tak radykalnych określeń. Każdy pracodawca ma prawo rozwiązać umowę z pracownikiem i nawet nie wnikam, z jakich powodów miałby to robić. Życie. Słaby jest jednak sposób, w jaki to zrobiono ze mną. Nagrodą, jaką otrzymałem za lojalność i pracę w trudnych warunkach, jest zwolnienie. Słowa dziękuję nie usłyszałem, potraktowano mnie jak chwast, który trzeba jak najszybciej wyrwać i spalić. Boli mnie to, jak cała sprawa przebiegła. Powtórzę: nie wnikam w powody, choć wydaje mi się, że trzeba by się mocno napocić, aby mi cokolwiek zarzucić.

Kilka miesięcy temu mógł pan zostać szkoleniowcem Miedzi Legnica. Pana przejście zablokował jednak wtedy były już sponsor Floty Jerzy Woźniak. Stwierdził, że puści pana za 100 tysięcy złotych.
– To ja wtedy zdecydowałem, że zostaję. Taką decyzję podjąłem, gdyż otrzymałem zapewnienie zarządu klubu, że sytuacja finansowa zostanie unormowana, że klub spłaci zadłużenie. Że będzie po prostu normalnie. Klepano mnie po plecach. Niestety, jak się okazało, żadna z obietnic nie została spełniona. Kilkanaście tygodni później śmiecia usunięto. Rozstali się ze mną, jakbym nic dla klubu nie zrobił.

Mówi się, że sytuacja we Flocie to materiał na dobrą książkę…
– Na bardzo dobrą. W tak krótkim czasie wydarzyło się tyle rzeczy. Przeżyłem najazd szemranej portugalsko-chińskiej spółki, później przeprowadzkę całej drużyny do Rzeszowa. Następnie zaliczyłem czasy inwestora o nazwisku Woźniak. Dość dziwnie pracowało się w klubie, kiedy istniała realna groźba, że dopiero co rozegrane spotkanie w lidze może być tym ostatnim, że na następne nie wystarczy już pieniędzy. Nie przetrwałem jednak tej ostatniej próby przejęcia klubu.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...