Reklama

OLE: Jedenastka rozczarowań jesieni Primera Division

redakcja

Autor:redakcja

12 stycznia 2015, 12:01 • 11 min czytania 0 komentarzy

Tych jedenastu zawodników łączy jedno: na papierze prezentują się znacznie lepiej niż na murawie. Przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę jesień. Wiele razy słyszeliśmy powiedzenie, że nazwiska nie grają. Poniższy skład to jego żywa ilustracja. Przedstawiamy jedenastkę rozczarowań rundy jesiennej w La Liga, złożoną z piłkarzy, po których przed sezonem można się było spodziewać znacznie więcej.

OLE: Jedenastka rozczarowań jesieni Primera Division

Przemysław Tytoń (Elche)

28-letni Polak trafił do Elche w ramach wypożyczenia z PSV Eindhoven. Miał być konkurencją dla Manu Herrery, który w poprzedniej kampanii ligowej spisywał się co najmniej dobrze. Fran Escribá dał szansę polskiemu bramkarzowi. Tytoń dostał możliwość pokazania się w pretemporadzie i na początku sezonu. Teraz najlepsze, co możemy powiedzieć o portero z PSV to fakt, że zwykle stoi on między słupkami bramki zamiast Manu Herrery. Brzmi nieźle, prawda? Szkoda tylko, że Tytoń trafił tam w związku z poważną kontuzją Hiszpana, który boryka się ze zmianami reumatoidalnymi w braku.

Jak dotąd Polak wystąpił w ligowych rozgrywkach dwunastokrotnie. Czyste konto zanotował zaledwie jeden raz i wyłapał do własnej bramki aż 21 trafień. Oczywiście nie wszystkie one obciążają wyłącznie jego konto, jednak straconych bramek, przy których ewidentnie zawinił polski bramkarz było zdecydowanie zbyt wiele. Na tyle, że od momentu meczu z Realem Madryt Herrera posadził go na ławce. Zaledwie na pięć meczów, potem bowiem przyszła kontuzja i Manu na dobre wypadł ze składu.

Andoni Iraola (Athletic)

Reklama

Andoni Iraola, jako najgorsze rozczarowanie na pozycji prawego obrońcy, to kandydatura co do której mam pewne wyrzuty sumienia. Trudno mi pozbyć się wrażenia, że baskijski defensor oberwał rykoszetem za dyspozycję całej swojej drużyny, która w tym sezonie zawodzi zarówno pod względem wyników, jak i jakości gry.

Nie da się ukryć, że Iraola ma już swoje lata. Dokładniej trzydzieści dwa. Wydaje się jednak, że dopiero w tym sezonie baskijskiemu obrońcy wyraźnie zaczęły doskwierać te trzy krzyżyki na karku, również przez pojawiające się urazy. Znów jednak trudno uniknąć korelacji formy Iraoli z dyspozycją całej ekipy, która jak dotąd straciła już 21 bramek. Mimo to jednak Andoni jest w tej chwili jednym z najsłabiej spisujących się obrońców Athleticu. Ernesto Valverde zdecydował się posłać go na murawę zaledwie dziewięciokrotnie, w tym jedynie sześć razy Iraola pojawił się w wyjściowym składzie. W analogicznym momencie poprzedniego sezonu prawy obrońca klubu z Bilbao miał rozegrane niemalże wszystkie możliwe spotkania i zaledwie dwukrotnie wylądował na ławce. Wyraźnie widać, że w planie Valverde Iraola powoli, ale konsekwentnie, zostaje spychany na boczny tor.

Thomas Vermaelen (Barcelona)

Przypadek zupełnie inny niż wszystkie, które znalazły się w tym zestawieniu. Jeśli chodzi o Thomasa Vermaelena moje skrupuły względem umieszczenia go w tej jedenastce były jeszcze większe niż w przypadku Iraoli. W końcu to nie belgijski obrońca odpowiada za całą kuriozalną sytuację, która wytworzyła się wokół jego transferu. Człowiek, ponoszący największą odpowiedzialność za ten fakt, kilka dni temu został zwolniony ze stanowiska dyrektora sportowego w Barcelonie. Trudno uniknąć wrażenia, że swoją rolę odegrał w tej kwestii transfer Vermaelena.

Cała historia w skrócie? Jeden z największych europejskich klubów, nad którym ciąży widmo zbliżającego się zakazu transferowego, na gwałt potrzebuje stopera. Sięga po dwudziestodziewięcioletniego Belga, którego talentu nie sposób podważyć. Kwota, którą przychodzi zapłacić za Vermaelena też nie jest zła – 10 milionów euro. Cała operacja wygląda na transferowy sukces, gdyby nie drobny problem, z którym boryka się zakupiony zawodnik. Kontuzje. Do Barcelony Belg trafił z urazem. Z tego też powodu Vermaelen nie zaliczył jeszcze oficjalnego występu w nowym klubie. Gdy tylko udało mu się pokonać długotrwałą kontuzję… doznał kolejnej. Tym razem uraz mięśnia musiał zakończyć się operacją. Według informacji sztabu medycznego na boisko wróci najwcześniej w kwietniu. W tym szczególnym przypadku „rozczarowanie” nie jest adekwatnym słowem w stosunku do zawodnika. Vermaelen niczym jeszcze na boisku nie rozczarował, kibiców rozczarowały za to władze i ślepy los.

Ze Castro (Rayo)

Reklama

Panie i panowie, przed państwem Zé Castro, autor strzału we własną stopę! Portugalczyk z Rayo Vallecano prawdopodobnie nie miałby najmniejszych szans by trafić do tego zestawienia, gdyby nie jego dyspozycja w wiosennej rundzie poprzedniego sezonu. Jak większość z nas pamięta w pierwszej fazie sezonu 2013/14 Piraci byli uosobieniem piłkarskiej indolencji. Rayo na łeb na szyję spadało do Segunda i chyba nikt, przyznaję bez bicia – ze mną włącznie, nie wierzył w to, że uda im się utrzymać w najwyższej klasie rozgrywkowej. A jednak się udało. Na wiosnę z zimowego snu przebudziło się kliku zawodników, którzy pociągnęli za sobą resztę drużyny. Jednym z nich był Zé Castro.

Postawa portugalskiego obrońcy umknęła wtedy ogólnej uwadze kibiców i mediów. Skupiano się na strzeleckim szaleństwie Larriveya, popisach Alberto Bueno, defensywnej efektywności młodziutkiego Saúla Ñígueza czy spodziewanym odejściu Alejandro Gálveza. Tymczasem progres jakiego na wiosnę dokonał Zé Castro, był porównywalny z tym, który ujrzeliśmy w wykonaniu Larriveya. Portugalczyk był jednym z piłkarzy, którzy zostali architektami zeszłorocznego utrzymania i sukcesu Rayo. A teraz? Zé powrócił do szarej rzeczywistości. U boku Abdoulaye Ba, który sam ma wyjątkową skłonność do błędów, wygląda zaledwie jak statysta. Po wyleczeniu kontuzji ze składu powoli zaczął wygryzać go Antonio Amaya. Nic dziwnego, Zé Castro jest w tym sezonie zawodnikiem kompletnie przezroczystym, który do gry wnosi bardzo niewiele. Kibicom Piratów pozostaje mieć nadzieję, że i tym razem Portugalczyk przebudzi się na wiosnę. Choć jego wiek (32 lata) nie przemawia za tym, że uda mu się jeszcze nagle odpalić, to jednak Zé już udowodnił, że tak samo jak rozczarować potrafi też pozytywnie zaskoczyć.

Guilherme Siqueira (Atletico)

Piłkarz, który miał być następcą odchodzącego z klubu Filipe Luísa. De facto nim jest, ponieważ Cholo Simeone dość często stawia na sprowadzonego z Granady lewego obrońcę. Jednak Siqueirze do poziomu jego poprzednika, który przeszedł do Chelsea, bardzo wiele brakuje.

Przed sezonem brazylijski obrońca, którego za 10 milionów euro ściągnięto z Granady, wydawał się kandydatem do żelaznej jedenastki Cholo. Tymczasem okazuje się, że wypożyczony z Zenitu Argentyńczyk, Cristian Ansaldi, aż sześciokrotnie zastępował go w wyjściowym składzie. Brazylijczyk, który poprzedni sezon spędził na wypożyczeniu w Benfice, najbardziej rozczarowuje pod względem ofensywnym. Siqueira to kolejny, dość szczególny przypadek w tym zestawieniu, ponieważ jego największą przeszkodą w grze wydaje się człowiek, którego a Atlético już nie ma – Filipe Luís. Nie da się uniknąć porównań pomiędzy tymi zawodnikami. Taki już los piłkarza, który zostaje sprowadzony by zastąpić odchodzącą gwiazdę.

Ruben Pardo (Sociedad)

Nominacja dla Rubéna Pardo, jako jednego z rozczarowań tej jesieni w La Liga, jest poniekąd analogiczna do przypadku Iraoli. Forma pomocnika z Donostii jest w pewnym stopniu obrazem dyspozycji całej drużyny, którą przez większą część sezonu prowadził Jagoba Arrasate.

Młodziutki pomocnik Realu Sociedad San Sebastián jak nagle rozbłysnął, tak zgasł. W poprzednim sezonie był jednym z filarów baskijskiej drużyny, zawodnikiem podstawowego składu, który w trakcie całej kampanii zanotował jedenaście asyst. Co więcej Pardo wydawał się być jednym z największych odkryć młodego pokolenia. Niestety ten sezon jest dla niego fatalny. W pierwszej jedenastce wybiegł na murawę zaledwie czterokrotnie. Ciężar roli, jaką w poprzedniej kampanii pełnił Pardo w największym stopniu spadł teraz na Estebana Granero i Davida Zurutuzę. Bez wątpienia zjazd piłkarskiej dyspozycji hiszpańskiego pomocnika jest ogromnym rozczarowaniem tego sezonu. Jednak wiek Pardo pozwala mieć nadzieję, że to jedynie chwilowy upadek, na drodze do długiej i udanej kariery.

Andres Iniesta (Barcelona)

„Iniesta i rozczarowanie? Te dwa słowa do siebie nie pasują”. Jeśli jednak pozostawimy za sobą sentymenty i ślepe uwielbienie, spowodowane tym czego zawodnik z Fuentealbilli dokonał w swojej karierze, okaże się, że i on potrafi rozczarować. I to bardzo.

Podobno z wysokiego konia łatwo spaść. Trudno powiedzieć, pewne jest jednak, że taki upadek boli znacznie bardziej niż z kuca szetlandzkiego. Z jednej strony Iniesta nigdy nie był typem zawodnika, którego klasę da się wyczytać bezpośrednio ze statystyk. Te same w sobie nie powalały nigdy. Teraz jednak brakuje i statystyk, i jakości. Iniesta nie ma na swoim koncie nawet pół asysty. Z drugiej strony na boisku pojawia się rzadziej niż Xavi, którego w lecie miało już przecież nie być w katalońskim klubie. Sprawy nie ułatwia niestabilność pierwszej jedenastki i ciągłe rotacje trenera. Jednak to, że Iniesta jest teraz cieniem samego siebie z poprzednich sezonów, nie ulega niestety wątpliwości.

Ivan Rakitić (Barcelona)

Ivan Rakitić dość boleśnie zderzył się z rzeczywistością jaką jest dla większości piłkarzy przejście do Barcelony. Z Sevilli, która w dużym stopniu dzięki niemu, sięgnęła po puchar Ligi Europy, gdzie cieszył się statusem klubowej gwiazdy i głównego dyrygenta, przeniósł się do stolicy Katalonii.

O tym, że katalońskie media potrafią niebywale nakręcić transferową karuzelę, potencjalnego kandydata do wzmocnienia Barcelony uczynić nagle piłkarskim bogiem i obarczyć go ogromnymi oczekiwaniami, wiadomo nie od dziś. Podobnie było w przypadku Ivana. Trafił do klubu, który właśnie opuścił Cesc Fabregas, a przecież Cesc jeszcze dwa lata temu miał być namaszczoną przez Guardiolę „czwórką Barcelony”. Jednocześnie Rakitić pojawił się w momencie, gdy duet pomocników, stanowiący w ogromnym stopniu o sile drużyny – Xavi i Iniesta, nie znajdował się ani w optymalnej formie, ani najmłodszym wieku. Ivan przejął numer Cesca i przejął też oczekiwania względem niego. Problem w tym, że większość kibiców Barcelony miała nadzieję zobaczyć na Camp Nou Rakiticia z Sevilli. Ale to już nie Sevilla, nie ten zespół, nie ten system gry i nie te obowiązki. Dopóki trener nie wpadnie na pomysł co właściwie powinno się z Rakiticiem zrobić, to Chorwat prawdopodobnie nie zacznie przynosić takiego pożytku, jaki mógłby i powinien.

Giovani dos Santos (Villarreal)

Gio dos Santos, piłkarska niespokojna dusza, która wiele lat spędziła na poszukiwaniach „swojego” klubu. Wydaje się, że tę bezpieczną przystań Meksykanin odnalazł właśnie w Villarrealu. To tam, w poprzednim sezonie udowodnił, że jego talent nie podlega wątpliwościom, nawet jeśli nie dosięga on poprzeczki, którą media zawiesiły mu na początku jego kariery. W zeszłej kampanii Gio był jednym z najefektywniejszych piłkarzy Żółtej Łodzi Podwodnej. Wreszcie udało mi się zaliczyć sezon na miarę jego możliwości. 11 bramek i 8 asyst to jedynie podsumowanie tego, co gra Dos Santosa dała jego drużynie.

W tym sezonie Gio znów jest ofiarą samego siebie, kruchego zdrowia, ale także trafionych transferów, które przeprowadził Villarreal. Ofensywę wzmocnili Luciano Vietto oraz Denis Czeryszew. Tych dwóch zawodników, wraz z Ikechukwu Uche, stanowi teraz o sile ataku Los Amarillos. Starszy z braci Dos Santos, w chwili, gdy wydawało się, że jego kariera wreszcie się ustabilizowała, znów usunął się w cień. W wyjściowym składzie pojawił się zaledwie sześć razy, pięciokrotnie wchodził z ławki. Efektem tych występów jest na razie tylko jedna asysta. Pozostaje mieć nadzieję, że dwudziestopięciolatek jeszcze odnajdzie lepszą wersję samego siebie.

Alessio Cerci (Atletic0)

Łatwo przyszło, łatwo poszło. W tych słowach można streścić całą historię przygody Włocha z drużyną aktualnego mistrza Hiszpanii. Cerci został sprowadzony przez madrycką drużynę z Torino. Klub znad Manzanares dał za niego 18 milionów euro. Minęło ledwie pół sezonu i nowy nabytek Atleti wraca do Włoch, wypożyczony na 18 miesięcy do Milanu.

Cerci trafił do Atlético w chwili, gdy hiszpańska drużyna prowadziła wzmożoną kampanię transferową, mającą na celu załatanie dziur po utraconych zawodnikach. Nim doszło do transferu Włocha hiszpańskie media namiętnie spekulowały na temat dołączenia do Atlético Marco Reusa. Ostatecznie stołeczny klub zafundował swoim kibicom inną bombę transferową: Alessio Cerci, piłkarz, który w poprzednim sezonie odpalił w Torino jak rakieta. 13 goli i 12 asyst, które Włoch zdobył w Serie A mówiło samo za siebie. A jak wyglądało to w Hiszpanii? Cerci nie wywalczył sobie nawet miejsca w pierwszym składzie u Cholo. Na murawie zameldował się zaledwie sześciokrotnie. Podczas tych występów nie zdobył ani jednej bramki, nie zaliczył żadnej asysty. Miał nieco więcej szczęścia w pucharach, bo strzelił jednego gola przeciwko Malmö. Nic dziwnego, że Cerci wspominał, że nie może się doczekać powrotu do Włoch. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Cerci wrócił do ligi, w której czuje się najlepiej, zaś Atlético pozyskało z Milanu swoją dawną legendę – Fernando Torresa.

Alfred Finnbogason (Sociedad)

Następca Harisa Seferovicia? W tym przypadku można jedynie powiedzieć: niestety tak. Jak na razie transfer islandzkiego zawodnika okazał się tak samo nietrafionym i nieefektywnym ruchem klubu z Donostii, co sprowadzenie rok wcześniej Szwajcara. Z tym, że prawie trzy razy droższym.

Król strzelców Eredivisie w sezonie 2013/14. To brzmi dumnie, prawda? W barwach SC Heerenveen Islandczyk ustrzelił w poprzedniej kampanii 29 bramki i zaliczył aż 10 asyst. Na sprowadzenie Finnbogasona wysupłano z klubowej kasy 8 milionów euro. Napastnik urodzony w Rejkiawiku podpisał kontrakt wiążący go z hiszpańskim klubem przez najbliższe trzy lata. Wydawałoby się, że sprowadzenie go do Realu Sociedad, jako wsparcie dla Carlosa Veli i Imanola Agirrexe, okaże się strzałem w dziesiątkę. Trudno było się bardziej pomylić. W połowie bieżącego sezonu w statystykach zdobytych bramk przez dwudziestopięciolatka widnieje zero. Smak pierwszego składu dane mu było poznać jedynie czterokrotnie, aż osiem razy wchodził na boisko jako zmiennik. Jeśli nie stanie się cud trudno się spodziewać, by Finnbogason został w klubie do końca kontraktu. Bardziej prawdopodobne wydaje się w tej chwili, że pójdzie on w ślady Harisa Seferovicia. Z ewentualnym wyłączeniem whisky.

11-rozczarowan-la-liga-jesien-2014

MAGDALENA ŻYWICKA (Ole)

Wydany przez ¡Olé! Magazyn Przewodnik kibica La Liga 2014/15 można nabyć w sklepie Weszło (https://www.sklep.weszlo.com/produkt/1520-ole-magazyn-przewodnik-kibica-la-liga-2014-15) oraz w salonach sieci Empik, Relay i Inmedio. Natomiast więcej materiałów o hiszpańskim futbolu znajdziecie na portalu Magazynu (www.olemagazyn.pl).

Najnowsze

Ekstraklasa

Czy Wszołek musi zacząć kozłować w polu karnym, żeby sędzia zobaczył rękę?

Paweł Paczul
2
Czy Wszołek musi zacząć kozłować w polu karnym, żeby sędzia zobaczył rękę?
Ekstraklasa

Dramatyczna w obronie Cracovia gorsza od Legii. Gościom należał się karny…

Kamil Gapiński
10
Dramatyczna w obronie Cracovia gorsza od Legii. Gościom należał się karny…

Hiszpania

Hiszpania

Atletico zrobiło remontadę, a “rekordowy” Simeone nagle przerwał wywiad

Patryk Stec
1
Atletico zrobiło remontadę, a “rekordowy” Simeone nagle przerwał wywiad
Hiszpania

Mistrz świata z Kataru na zakręcie. Zawieszony trenował z piątoligowcem

Patryk Stec
1
Mistrz świata z Kataru na zakręcie. Zawieszony trenował z piątoligowcem

Komentarze

0 komentarzy

Loading...