Reklama

“Grosik” za granicą, podejście drugie. W Turcji odpalił od początku

redakcja

Autor:redakcja

10 stycznia 2015, 10:30 • 3 min czytania 0 komentarzy

10 stycznia 2011. To raczej nie jest data, którą Kamil Grosicki wytatuuje sobie na sercu, by już zawsze przypominała najważniejszy dzień w jego życiu. A jednak, w dzisiejszej “Kartce z kalendarza” nie możemy poruszyć innego tematu. To właśnie 10 stycznia, cztery lata temu, popularny “Grosik” spakował torbę i wyleciał na podbój wielkiego świata, który – z różnym skutkiem – trwa do dziś. Błyskotliwy pomocnik po przejściach – tak mogliśmy scharakteryzować go, gdy biegał po białostockiej murawie w pasiastej koszulce. Jak się miało później okazać – przejścia, tym razem typowo sportowe, były dopiero przed nim. Potwierdzony 10 stycznia transfer do tureckiego Sivassporu był jedynie początkiem przygody, której zwieńczeniem, albo przynajmniej bardzo ważnym punktem były ubiegłoroczne mecze reprezentacji Polski.

“Grosik” za granicą, podejście drugie. W Turcji odpalił od początku

Jak pamiętamy, było to drugie podejście Grosickiego za granicą. Pierwszy raz wyjechał jeszcze będąc piłkarzem Legii, na wypożyczenie do szwajcarskiego Sionu. Wówczas, bardziej niż postawą na boisku, interesowano się tym, czy nie wrócił do hazardu. – Nie chcę dzisiaj o tym mówić. Już nie bywam w kasynach. Teraz siedzę w domu i gram na play station. Do tego stopnia, że aż zrobiły mi się odciski na palcach. Uzależnienie od hazardu to straszna rzecz. Nie życzę tego nawet największemu wrogowi. Pamiętam, kto do mnie dzwonił, kiedy byłem na odwyku, a kto zapomniał wysłać choćby głupiego SMS-a. Wiem, kto jest moim przyjacielem, kto mi pomógł. Najwięcej trener Jan Urban. Gdyby nie on, to dzisiaj sprzątałbym ulice. Tego jestem pewien – mówił.

Potem trafił do Jagiellonii, gdzie nareszcie odkleiła się od niego łatka hazardzisty. Dał powody, by patrzeć na niego pod kątem wyłącznie piłkarskim. Stał się jednym z najlepszych skrzydłowych w Ekstraklasie, a że był jeszcze młody, kolejny wyjazd był tylko kwestią czasu. Padło na Sivasspor, którego – nie ukrywajmy – największym atutem były pieniądze. Poza tym w meczach przeciwko klubom, takim jak Galatasaray czy Fenerbahce, mógłby zwrócić na siebie uwagę. Tureccy giganci od zawsze wchłaniają najlepszych graczy z mniejszych klubów. Argumenty ku temu Grosicki dawał właściwie od początku.

W debiucie z Galatą, chociaż przegranym 0:1, pokazał się z jak najlepszej strony. W następnych kolejkach strzelał również drugiemu w tabeli Bursasporowi i pierwszemu Trabzonsporowi. W swoim szóstym meczu, z Manisasporem, zdobył hat-tricka. Duże kluby mimowolnie musiały zacząć przyglądać się jego grze. Pierwszą rundę w Turcji zakończył z pięcioma bramkami i czterema asystami. W kolejnym sezonie również był postacią. Zagrał we wszystkich meczach w lidze, a dzięki siedmiu golom i trzynastu asystom był zdecydowanie czołowym piłkarzem swojego klubu.

Reklama

W styczniu 2012 roku ofertę jego kupna złożył Besiktas Stambuł. Ponoć wyłożyli na stół dwa miliony euro, ale nie była to kwota, która przekonała władze Sivassporu. Na początku sezonu 2013/14 Grosicki złapał kontuzję. Pauzował przez kilka tygodni, w międzyczasie tracąc pozycję i miejsce w składzie. Po powrocie zagrał ledwie trzy razy, za każdym razem z ławki rezerwowych. W styczniu 2014, po trzech latach gry w Turcji, podpisał kontrakt ze Stade Rennais.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...