Krystian Bielik w młodym wieku zdecydował się na wyjazd do wielkiego klubu. Według mediów, Polak porozumiał się już z Arsenalem. Co go czeka na Wyspach? O korzyściach, a także niebezpieczeństwach takiej decyzji pogadaliśmy z Jarosławem Fojutem, piłkarzem, który na własnej skórze – w Boltonie – doświadczył tego, co spotka teraz pomocnika Legii i jak nikt potrafi opowiedzieć o specyfice takiego transferu. Tym razem spodziewajcie się mniej anegdot, a więcej konkretów.
16 lat, brak osiągnięć na krajowym podwórku, oferta z Anglii – wsiadasz na pokład samolotu?
Z dzisiejszej perspektywy, wiedząc jak ta wielka piłka wygląda od kuchni, zdecydowanie tak.
Czyli rozumiesz decyzję Bielika?
Na początku trzeba zaznaczyć jedno – ja startowałem z innego poziomu niż Bielik. Do Anglii ruszałem po roku w Szamotułach, grałem w reprezentacji, ale w ogóle nie znałem seniorskiej piłki. Ten chłopak jest w klubie, który ciągle się rozwija, ma bardzo dobrą akademię i dominuje w kraju. Nie dziwię mu się. Podejrzewam, że gdybyś zapytał się chłopaków, którzy grają w piłkę, czy zdecydowaliby się na taki krok, gdy oferta przychodzi z samego Arsenalu, wszyscy powiedzieliby „tak”. Aczkolwiek to dopiero początek drogi, parę kroków jeszcze będzie musiał postawić.
To, że Bielik trafia do Anglii akurat z Legii jest jego atutem?
Nasze pozycje wyjściowe się różniły, ale generalnie – raczej nie. Po pierwsze jest za krótko z pierwszą drużyną, niewiele widział. Po drugie – i najważniejsze – w Arsenalu… każdy jest takim Bielikiem. Wszyscy piłkarze zarówno z akademii, jak i z drugiego zespołu. To nie będzie dla niego łatwe. Teraz jest najlepszym młodym zawodnikiem, nadzieją klubu, a tam będzie tylko jednym z wielu. Rówieśnicy nie będą na niego patrzeć z szacunkiem należnym najlepszemu spośród nich i reprezentantowi kraju. To nowe doświadczenie, zobaczymy, jak zareaguje. Będzie musiał walczyć o swoje każdego dnia..
Zapewne nie tylko na boisku.
Arsenal, Emirates Stadium, Wenger. Z boku brzmi to prawie jak bajka, prawda? Ale to tylko jedna strona medalu. Będzie musiał przyzwyczaić się do innej diety, innego trybu życia w Anglii, języka, kultury. Chyba każdy ma świadomość, że nie jest to łatwe dla młodego człowieka. Człowieka, bo generalnie źle na takie przypadki patrzymy. Często oceniamy tylko przez pryzmat piłkarski, czy chłopak daje sobie radę pod względem sportowym, ale to nie wszystko. Może być inteligentnym, może pochodzić z dobrego domu i mieć naprawdę poukładane w głowie, a wskakując na taką głęboką wodę, mimo to – nietrudno się pogubić.
Z twojego doświadczenia co jest najtrudniejsze?
Nie ma się co oszukiwać, nie ma się co wstydzić – tęsknota za domem. Nie wiem, jak będzie wyglądała jego umowa i czy rodzice będą tam razem z nim czy nie. To Londyn więc będą mogli go często odwiedzać, ale jednak takiego regularnego wsparcia nic nie zastąpi. Będą momenty kryzysów, to nieuniknione podczas walki, by w ogóle zaistnieć. Dla mnie to było najtrudniejsze.
Pierwsze reakcje? Szok?
U mnie tak było, ale wynikało to bardziej z tego, że myślałem, że jadę na tydzień – trenować i przejść testy medyczne. Wszedłem z taką małą torbą do domu angielskiej rodziny, u której mieszkałem później przez trzy lata, a oni pytają mnie – gdzie są twoje bagaże? Nie ma. Następnego dnia jechaliśmy do sklepu i robiliśmy duże zakupy. I tak naprawdę to ta rodzina mi bardzo pomogła.
No właśnie. Zero internatu, tylko mieszkanie u obcych ludzi.
Miałem wielkie szczęście, że na nich trafiłem. Pełnili poniekąd funkcję moich rodziców, wychowywali mnie, traktowali praktycznie jak syna. Byli bardzo wymagający, nie odbywało się to na takiej zasadzie, że spełniali moje zachcianki. Wszystko było dla mnie trudne, bo Bolton miał w tym okresie naprawdę świetnych zawodników, ale oni pomogli mi się przyzwyczaić do tych warunków. W internacie masz co prawda nadzór wychowawców, ale praktycznie wszystko jest na twojej głowie. Ja miałem spokój, to najważniejsze. Duży komfort.
Klub rozkłada nad takim piłkarzem parasol ochronny?
Ciężko jednoznacznie powiedzieć: tak albo nie. To jest trochę tak jak w drużynie – trener ma 20 zawodników i do każdego musi podchodzić indywidualnie, znać jego mocne i słabe strony. Klub też podchodzi do tych spraw indywidualnie. Ja nie miałem akurat z tym problemów, bo w wieku 14 lat wyjeżdżałem do Szamotuł, więc podstawy dorosłego życia miałem przyswojone. Pranie, przygotowanie się do treningów, czas na naukę. O wszystko dbałem sam. Ale byli chłopacy, którzy przyjeżdżali tam prosto od garnuszka mamusi oraz tatusia i wtedy rzeczywiście mieli trudniej. Klub musiał pomagać. Oni częściej jeździli do domu, starano się im pomóc, by ten proces przebiegał bezboleśnie. Tego można być pewnym – klub zrobi wszystko, żeby chłopak nie musiał się o nic martwić.
Język to sprawa kluczowa?
Ze względu na to, że mieszkałem u angielskiej rodziny złapałem go bardzo szybko. Poza tym język angielski znałem już wcześniej. Może na początku nie dogadywałem się świetnie, ale będąc w rodzinie angielskiej, byłem zmuszony do tego, by mówić po angielsku. Później przyjechał Przemek (Kazimierczak – red.), mieszkaliśmy razem, więc było łatwiej. Był jeszcze college, więc język to naprawdę nie problem.
Byliście w trójkę, mieliście łatwiej.
Później przyjechał Błażej Augustyn, ale czy było mi raźniej? Tak, ale też bez przesady. Z wszystkimi chłopakami w akademii trzymaliśmy się blisko – wychodziliśmy do kina, jeździliśmy na mecze oglądać pierwszą drużynę. Fajna atmosfera, bo nie liczyło się, czy jesteś Anglikiem czy Polakiem. Aczkolwiek były oczywiście tematy, o których wolałem rozmawiać po polsku.
To tak szczerze, można przepaść? Jest wiele pokus?
Oczywiście, że można. U mnie – znów – kluczowa rola rodziny, u której mieszkałem. O godzinie ósmej musiałem być w domu i były restrykcje. Jednak byli też chłopacy, którzy u swoich rodzin mieli luz, mogli robić wszystko. To już indywidualna sprawa, jak piłkarz to wykorzystywał.
Była duża różnica w podejściu u młodych zawodników stamtąd a wami?
Oni na pewno byli lepiej przygotowani mentalnie do treningów i meczów, ale myślę, że też nie mieliśmy się czego wstydzić. My wszyscy dążyliśmy do celu i ciężko pracowaliśmy, żeby dostać się do tej pierwszej drużyny. Piłkarsko, wiadomo. Nie powiedziałbym, że byliśmy na straconej pozycji, ale na pewno musieliśmy dużo nadrabiać.
Gdybym miał wymienić, dwie ważne cechy, które musi posiadać piłkarz wyjeżdżający w tak młodym wieku, to wskazałbym na odwagę i otwartość.
Tak jak ogólnie w piłce – głowa to 80% sukcesu. Wyspiarska mentalność jest specyficzna. Radek Cierzniak, który przyjechał tu w wieku 30 lat, też to dostrzega. Nie chcę porównywać która jest lepsza, a która gorsza, ale żeby tutaj grać, trzeba być bardzo elastycznym. Umieć się przeorganizować. Zmienić podejście do trenowania, komunikować się z chłopakami.
Którzy w twoim przypadku, podobnie jak teraz Bielika, byli czasami gwiazdami dużego formatu.
Tak. Akurat w Boltonie była atmosfera tworzona przez Allardyce’a. Na każdym treningu, każdego dnia byliśmy w tym samym ośrodku co pierwsza drużyna. To był specjalny zabieg, żeby potem zawodnicy z akademii nie mieli problemów z przejściem wyżej. Żeby nie było tak, że młodzi dopiero wtedy poznają chłopaków z Premier League. Przy wszystkich posiłkach, cały czas, obcowaliśmy z pierwszą drużyną. Po to, by relacje nie wyglądały potem na zasadzie: „Dzień dobry, panie Jay-Jay, czy mogę być z panem w drużynie?”, a raczej: „Cześć, piątka”. Bardzo szybko można było przełamać lody, które często występują w Polsce, kiedy młody zawodnik wchodzi do pierwszej drużyny.
Trzeba się też przygotować na wypożyczenia. Niższe ligi dają w kość?
Zdecydowanie, choć moim zdaniem z Bielikiem może być trochę inaczej. Może ze względów fizycznych, doświadczyłby trochę sieczki, którą prezentują angielskie drużyny, gdzieś go wyślą, ale z drugiej strony – to Arsenal, który zawsze chce grać w piłkę, więc pewnie będą uważali, żeby za bardzo się do wspomnianej sieczki nie przyzwyczaił (śmiech).
Gdybyś miał mu dać jedną radę, to…
Na pewno nie będę dawał mu rad z rodzaju „ucz się szybko języka”, „szanuj wszystkich, ale walcz o swoje”. Otwarta głowa. Trzeba słuchać i obserwować tych, którzy są na miejscu i którym udało się przebić. Kierować się wskazówkami, które na pewno – chociażby od Wojtka Szczęsnego – będzie otrzymywał. Nawet jeśli nie uda mu się tam zaistnieć, to przydadzą się w dalszym życiu. To widać na moim przykładzie. Jestem szczęśliwy, w wieku 16 lat podjąłbym znów taką samą decyzję.
Rozmawiał Mateusz ROKUSZEWSKI