– Pan nam pomoże odzyskać pieniądze od Legii? – słyszę na dzień dobry.
– Najpierw chciałbym porozmawiać z prezesem.
– Podam panu numer, ale on może nie odebrać. Prezes to już jest po siedemdziesiątce.
Jerzy Jurczak, prezes Szydłowianki Szydłowiec: – Szczerze panu powiem, tą niegrzecznością Legii jestem już zbulwersowany. Szukają dziury w całym, kombinują. Jak sprzedawali Furmana do Tuluzy, to podali, że grał tylko u nich. Pisaliśmy do Francuzów, zdziwieni byli, ale przedstawiliśmy dokumenty, że Dominik wychowywał się u nas – zapłacili. A Legia chciała nas oszukać, okłamać. My udowadnialiśmy, że Dominik zaczynał w Szydłowiance, a oni nawet nie przeprosili. To, co Legia robi, to prawdziwa tragedia. Pan Ostrowski, do którego mam szacunek, z którym siedziałem przy jednym stole, podpisywał z nami umowę o transfer Furmana. Ale, jak to radca prawny, wykręcił potem kota ogonem, przedstawił wszystko na odwrót. Legia go sprzedała, dostała 2,7 mln euro, nam się należało prawie 600 tysięcy złotych, a nie dostaliśmy nawet złotówki. Dali dwa i pół tysiąca, jak go stąd zabierali i, panie kochany, nic więcej! Pan na nazwisko ma Tomasik, tak? O, to jak nasz niedaleki biskup! Jakby ktoś nam pomógł, może pan pomoże… Wdzięczni będziemy bardzo!
– Tuluza, jak się porozmawiało, umiała zapłacić – dodaje jeden z pracowników Szydłowianki. – Legia nie zapłaciła złotówki, chociaż powinniśmy dostać 135 tysięcy euro. Pisma wysyłał jeszcze śp. Tomek Bloch, nasz były prezes, ale ani on nic nie ugrał, ani my nie możemy. Mamy teraz pewien pomysł, przekazaliśmy dokumenty jednemu panu. Mówi, że będzie działał. O, albo do pani premier spróbujemy! Może Ewa Kopacz, ona lekarzem w klubie kiedyś była, by pomogła? No, teraz mi to przyszło do głowy… A może panu się uda pomóc?
Już pierwsze rozmowy do artykułu pokazują, że to nie będzie tekst jak każdy inny. Przekraczam właśnie bramy świata, w którym jeszcze nigdy nie byłem. Świata, w którym słyszę odniesienie do biskupa, kolejne prośby o pomoc, a przede wszystkim nadzieję na zrozumienie. Bo to świat maluczkich w starciu z gigantami. I świat, w którym zawitały duże albo bardzo duże pieniądze.
***
Ruda Śląska… Klubowy telefon Grunwaldu odbiera Teodor Wawoczny – wieloletni prezes i do tego sezonu wieloletni trener. Do tego sezonu, bo drużyna awansowała do trzeciej ligi i trenera zatrudniła. A wszystko to dzięki Arturowi Sobiechowi, który przyniósł klubowi blisko półtora miliona złotych. Ogromna suma.
Kiedy pytam, co się stało z tymi środkami, na co je przeznaczono, słyszę, że to nie moja sprawa. Że kogo to interesuje: czy państwo, czy może kibiców, którzy nie chodzą już nawet na mecze? Dopiero po przekonaniu prezesa, że nie mam złych intencji, idzie lista wydatków: remont budynku, nowe meble, komputery. Ze środków, jakie przekazuje miasto (81 tysięcy złotych), nie starcza nawet na utrzymanie obiektu. A tutaj trzeba opłacić jego dwóch gospodarzy, dochodzą rachunki za media, kupno sprzętu sportowego. Naprawa traktora, kosiarki to – jak tłumaczy Wawoczny – aż dwa i pół tysiąca złotych.
Ale przecież w kwocie półtora miliona to nawet nie jest kropla w morzu…
– Staliśmy nad przepaścią, czekała nas liga okręgowa, a dziś gramy w trzeciej. Dzięki Arturowi Sobiechowi. On ten klub ustawił na kilka lat. To, ile dostaliśmy za jego przyszły transfer, stanowi równowartość kilku budżetów – mówi Wawoczny. – A mnóstwo pieniędzy zabrało państwo. Wychowaliśmy chłopaka u siebie, państwo w żaden sposób nie przyłożyło do tego ręki, ale kasę przywłaszcza. 267 tysięcy złotych! To nie są łatwe czasy. Jak się nie ma pół miliona złotych, to z tej ligi trzeba uciekać. Tym bardziej, że w Grunwaldzie poważnie skurczyła się działalność gospodarcza. Mieliśmy stołówkę, ale wydaliśmy kupę kasy i przebranżowiliśmy ją na przedszkole. Najnowocześniejsze. A tu jeszcze żłobek powstanie!
– Siedmioletni chłopak, którego przyprowadzi ojciec, parę lat u nas trenuje, idzie do szkoły i otwierają mu się oczy: „A dlaczego nie miałbym grać w Ruchu czy w Górniku?”. Myśli, że jak tam pójdzie, to zaraz będzie w Ekstraklasie. Nic, że udaje się jednemu na tysiąc – on postanawia odejść. A my za sześć lat jego szkolenia nie dostajemy ani złotówki. No, albo dostaniemy paręset złotych. Dlatego mały klub zawsze będzie pokrzywdzony, będzie tę sytuację krytykował. A ja, powiem nieskromnie, dobrze się na tym znam. Nie zdradzę, jak teraz zrobiłem z piłkarzami, ale zabezpieczyłem się. Nikt nie wytransferuje za granicę naszego chłopaka, byśmy zostali na koniec z 800 złotych. Tylko, że tutaj jeden klub na sto takich, jak my, wie, jak sobie poradzić – dodaje Wawoczny.
***
Dankowice… Tutejszy Pasjonat funkcjonuje już chyba tylko z pasji, choć i jej w okolicy zaczyna brakować. Siódmy rok w lidze okręgowej potwierdza, że o jakichkolwiek sportowych marzeniach można zapomnieć. A na te marzenia była szansa – wtedy, kiedy do klubu trafiło 280 tysięcy złotych netto za Macieja Sadloka. Nie trafiło od razu, tylko w ratach i po kilku miesiącach (Ruch Chorzów szybko otrzymał pełną kwotę), ale to i tak ponad dwa razy tyle, ile wynosi roczny budżet.
– Wyremontowaliśmy szatnie, kupiliśmy małego busa do przewozu dzieci i młodzieży, dołożyliśmy na zabudowę trybuny czy infrastrukturę sportową. A resztę trzymamy na czarną godzinę. W środowiskach wiejskich zawsze trzeba mieć coś w rezerwie. Wolimy jeść chleb z margaryną albo nawet suchy chleb niż nie jeść wcale – przyznaje Andrzej Sadlok, prezes klubu i ojciec Macieja.
O kolejną porcję łatwo jednak nie jest. Na dzisiejszym piłkarzu Wisły zarobić się udało, ale na Mateuszu Żyle (kiedyś m.in. Groclin, Podbeskidzie) czy Bartłomieju Gajdzie – już nie. Tego ostatniego Sadlok wypatrzył sam. Zobaczył w chłopaku talent, przyprowadził do klubu, ale ten jako trampkarz przeszedł do Podbeskidzia, we wrześniu podpisał kontrakt z Górnikiem Zabrze. Za trzyletnie szkolenie chłopaka Pasjonat otrzymał paręset złotych.
– Trochę to chore, że przepisy w ogóle nie szanują małych klubów. My te perełki gdzieś znajdujemy, dajemy im szansę, a potem większy zjada mniejszego. My, będąc na dole drabinki cierpimy najmocniej – mówi prezes Pasjonatu. – Był moment, że chcieliśmy iść za ciosem. Udało mi się przecież stworzyć klasę sportową w gimnazjum, skąd w kadrze Śląska U-15 było pięciu kadrowiczów, Żyła i Sadlok grali w reprezentacji juniorów. Zdobyliśmy gimnazjalne mistrzostwo Śląska, pokonaliśmy wszystkie szkółki i akademie, ale jak odszedłem na emeryturę to nikt tego nie kontynuował. Ja, przygotowując tę najlepszą klasę, jeździłem i szukałem po okolicy piłkarzy. Do tego potrzeba jednak pasji. Innym, niestety, się nie chce.
W głosie Sadloka słychać ogromny żal. Żal, że ciężka praca poszła właściwie na marne, że z jego pomysłów i planów nie zostało właściwie nic. I przypomina, że dwukrotnie w Dankowicach starali się o wojewódzki ośrodek szkolenia. Kilka lat temu wybudowano go Ruchowi, teraz – Skrze Częstochowa. Jego zdaniem, zwłaszcza w tym drugim przypadku: niesłusznie i kuchennymi drzwiami.
***
Ostróda… Jerzy Sarnecki, prezes Sokoła, nawet w mediach opowiadał, że za transfer Pawła Dawidowicza klub nie otrzymał nawet złotówki. Tylko, że tu nie o złotówki chodzi – a o milion. 225 tysięcy euro, które jego zdaniem należały się Sokołowi i połowa kwoty, którą oferowała Lechia. Dopiero teraz, kiedy minęło ponad pół roku od transferu, dogadano się do należnej sumy. Sarnecki liczb unika, ale jest zadowolony, bo to u niego wartość dwuletniego budżetu. Wcześniej zgłaszał się ze sprawą do mediów, pisał pisma (bez odzewu) i walczył o to, co kiedyś wywalczył w podpisanych dokumentach: 15 proc. z przyszłego transferu.
– A i tak dyskusja dziś dotyczyła tego, od jakiej kwoty powinniśmy ten procent liczyć. To pokazuje, że brakuje tu zgodności, pewnych wzorów umów. Wszyscy podpisujemy te same dokumenty, a trzecioligowy klub, co dopiero niżej, nie zatrudnia na stałe prawnika – mówi Sarnecki. – Dopiero dzisiaj widzę, że mniejsze kluby zaczyna się szanować. Ktoś się w końcu przebudził. Pamiętam, jak do Lechii sprzedawaliśmy Dawidowicza, to słyszałem, że nie mają na transfer pieniędzy, nie próbowali dialogu. Kiedyś na mniejszych napuszczano rodziców, padały hasła o niszczeniu kariery. Że to ktoś się u nas wychował? To nieważne, przypadek – mówili. Może i ci młodzi, którzy od nas odeszli, wielkich karier nie zrobili, ale mieli talent. A odchodzili za grosze, za równowartość piłki.
Co dalej z pieniędzmi, za które piłek można kupić tyle, ile tylko się chce?
– Chcemy rozwinąć pierwszy zespół, by wedle nowego podziału grać w trzeciej lidze. Pieniądze są potrzebne, bo tutaj ceny są chore, a kontrakty niepojęte. Dla piłkarza to najlepiej dwa i pół tysiąca i jeszcze coś ekstra! Dałbym więcej naszym trenerom, ci od młodzieży zasługują, ale nas na to nie stać. Dalej chcemy rozwijać grupy młodzieżowe, promować chłopaków z Warmii i Mazur, myślimy o zatrudnieniu kolejnego szkolenia, stworzeniu drugiego zespołu i ogłaszaniu się w szkołach – zdradza plany Sarnecki.
***
Katowice… Drugoligowy Rozwój to najbardziej cywilizowany w tym gronie klub. Dobra organizacja, wysoka świadomość, znajomość prawa i… największe problemy. Dwa lata temu Milik szedł do Leverkusen, a Rozwój do dziś nie otrzymał wszystkich pieniędzy. Podpisanie porozumienia w formie aktu notarialnego z kolejnym rozłożeniem długu na raty, dzięki czemu Górnik otrzymał licencje – było. Kolejne niedotrzymanie terminów – było. Kolejne wyznaczanie nowych dat – no, to również było. O, tak to się robi interesy z zabrzanami.
– To wszystko sprawia, że my terminy płatności wobec naszych kontrahentów też musieliśmy przesuwać. Długi narosły, ale nie na tyle, byśmy przestali być wiarygodnym partnerem – tłumaczy Marcin Nowak, kierownik klubu. – Oprócz dostosowywania obiektu do wymogów drugoligowych, jak monitoring, elektroniczny system sprzedaży biletów, zadaszenie, doszły inne wydatki. Zainwestowaliśmy w rozwój infrastruktury, kupno strojów meczowych dla grup młodzieżowych, sprzęt sportowy czy programy szkoleniowe. Dla najbardziej uzdolnionych chłopców organizujemy też indywidualne zajęcia.
***
Biała Podlaska… 80-90 tysięcy złotych, jakie TOP-54 otrzymał przy zagranicznym transferze Ariela Borysiuka, to tutaj zaledwie jedna piąta rocznych wydatków na szkolenie. Liczne grupy młodzieżowe, kilkanaście drużyn, tzw. akademie malucha, a w skrócie: czołowy uczniowski klub sportowy.
– My budżet opieramy na środkach z miasta, choćby w ramach konkursów na szkolenie. Do tego opłaty rodziców, sponsorzy, udostępnianie innym boiska. To, ile zarobiliśmy na Borysiuku, nie powaliło z kolan. Dla klubów uczniowskich z okolicy byłaby to kwota ogromna, a dla nas… roczne wydatki na transport – opowiada Marek Kuraś, pracownik klubu.
Kto stąd, poza Borysiukiem, pochodzi? Adrian Chomiuk, Łukasz Stefaniuk, Bartłomiej Wasiluk – nie ma co ściemniać, te nazwiska trzeba najpierw wklepać w wyszukiwarkę. Zresztą, TOP-54 Biała Podlaska za takich chłopaków dostał… trzydzieści razy mniej niż za Borysiuka. Śmieszne pieniądze.
– Dziś wykładnikiem jest to, że mamy kilkunastu reprezentantów województwa w różnych kategoriach wiekowych, a nasi juniorzy młodsi grali w CLJ. I z takim założeniem żyjemy: szkolimy szeroko, żeby juniorzy starsi radzili sobie w seniorach. Rozwijamy się, idziemy krok po kroku. Dziesięć lat temu, kiedy przychodziłem do klubu, brakowało nam nawet niektórych kategorii wiekowych.
***
Szydłowiec… Od tego miejsca zaczęliśmy i na nim zakończymy. Bo to tutaj czują się najmocniej pokrzywdzeni. Oszukani. Z jedną sprawą, jak twierdzą, dowiedli swoich racji – Tuluza zapłaciła. Ale Legia jest im winna ponad pół miliona złotych. Czyli dwa lata spokoju i wygody, bo połowa tej kwoty to roczny budżet. Jedni prawnicy odesłali dokumenty, drudzy powiedzieli, że to zbyt trudna sprawa. Może pomoże premier Kopacz? A może pomogą dziennikarze?
Niestety, nie pomogą. Szydłowianka niesłusznie domaga się 5 proc. od transferu Furmana. Owszem, tyle przypada na kluby, które szkoliły piłkarza od 12. do 23. roku życia, ale… Po pierwsze, pełne 5 proc. nie jest nawet brane do obliczeń, bo Furman, gdy przechodził do Francji, był młodszy. Po drugie, Szydłowiankę opuścił jako 14-latek. A jak mówią przepisy mechanizmu solidarności, należna jest rekompensata 0,25 proc. za każdy sezon, w którym zawodnik ukończył 12., 13., 14. i 15. rok życia.
– Sprawa Szydłowianki jest uregulowana. Ewentualne roszczenia, o których dopiero teraz słyszę, są bezpodstawne – przyznaje Dominik Ebebenge, pracownik Legii. – Z perspektywy małego klubu najlepiej jest, kiedy on takiego zawodnika szkoli możliwie jak najdłużej. Wtedy z 5 proc. od kwoty późniejszego transferu przypada mu większy udział. A na pełne 5 proc. można liczyć dopiero wtedy, gdy piłkarz pozostaje szkolony w jednym klubie do 23. roku życia. To nie są trudne regulacje, ale zdaję sobie sprawę, że każdy próbuje interpretować je na swój sposób.
Prezes Szydłowianki, Jerzy Jurczak mówi jednak o czymś innym. O tragicznej rzeczywistości, w której funkcjonuje klub. O żebraniu od wszystkich potencjalnych sponsorów. O tym, że uzbierał już 280 tysięcy złotych, że może w styczniu uda się jeszcze uzbierać z kolejne dwadzieścia. Mówi, że ma niemałą emeryturę, to i czasem z niej dokłada do życia klubu. Tym bardziej, że dla niektórych, którzy w Szydłowiance pracują, to nawet jedyne źródło utrzymania.
Ciężko przychodzi zdmuchnięcie tej bańki za 500 tysięcy…
PIOTR TOMASIK