Reklama

Polski napastnik w Premier League i krakowskie eldorado Łukasza Garguły

redakcja

Autor:redakcja

04 stycznia 2015, 13:49 • 5 min czytania 0 komentarzy

Kolejna kartka z kalendarza to doza wspomnień i nostalgii. Dziewięć lat temu prawie polski napastnik podpisał kontrakt z klubem Premier League. Trzy lata później wówczas jeszcze stosunkowo bogata Wisła Kraków zaoferowała kosmiczny kontrakt Łukaszowi Gargule, a rok później z Poznania wyjechał Hernan Rengifo, którego potem docenił sam Roberto Carlos.

Polski napastnik w Premier League i krakowskie eldorado Łukasza Garguły

4 stycznia 2006

– Jestem bardzo szczęśliwy. Trafiam do Premier League, czyli najlepszej ligi na świecie. Mam nadzieję na regularną grę. Postaram się dać z siebie wszystko i pomóc swojemu nowemu klubowi.

Dziewięć lat temu polski (?) napastnik podpisał kontrakt z klubem Premier League. Mowa o 27-letnim (?) Emmanuelu Olisadebe, którego Harry Redknapp ostatecznie zatrudnił w Portsmouth. Było to o tyle dziwne, że po testach odesłał go do Panathinaikosu, a potem nagle zmienił zdanie. Jak się domyślamy, “Emsi” ligi angielskiej nie podbił . Zagrał w dwóch meczach – z Evertonem i Birmingham City. Oba w czapkę. Mógł jednak dopisać interesujące zdanie do CV: moimi przeciwnikami w lidze angielskiej byli Mikel Arteta, Phil Neville czy Emile Heskey.

Równo siedem lat później, czyli 4 stycznia 2013 roku, po tym, jak podbił ligę chińską, a potem rozmieniał się na drobne na Cyprze i w dziesiątej lidze greckiej, w wieku 44 lat 34 lat zdecydował o ostatecznym zakończeniu kariery.

Reklama

4 stycznia 2009

Pięcioletni kontrakt i ok. 350 tys. euro rocznie, czyli w sumie prawie 2 miliony euro. Wszystko to dla podatnego na kontuzje 28-latka, który nie musiał nawet wypowiadać hasła “sezamie, otwórz się!”, bo sezam otworzył się przed nim samoistnie. Mowa o Łukaszu Gargule i Wiśle Kraków. Jego gigantyczny kontrakt był z pewnością jedną z wielu przyczyn tego, że dziś stan jej konta wygląda tak, a nie inaczej. Życie ponad stan. A my, co ciekawe, wszystko przewidzieliśmy już sześć lat temu.

“Jeszcze kilka lat temu Gargułę koledzy traktowali jako taką poczciwą, życiową pierdołę – fajny chłopak, ale nic nie ma, nie potrafi się dorobić i nie walczy o swoje. Minęło trochę czasu i proszę – wszystkich zostawił w tyle, swojego kolegę i wiecznego cwaniaka Radosława Matusiaka przede wszystkim.

Nasz zastanawia długość kontraktu – czas pokaże, czy Wisła nie przeholowała. Olbrzymi, pięcioletni kontrakt dla 28-latka (28 lat Garguła skończy w lutym)? W wypadku ofensywnych pomocników czas bywa bezlitosny. Jakoś nam się nie chce wierzyć, by ten dość podatny na kontuzje piłkarz utrzymał formę przez następne pięć lat, ale najwidoczniej Wisła musiała zaryzykować, bo w przeciwnym razie reprezentant Polski wybrałby inny zespół.”

4 stycznia 2010

Najpierw był już dogadany z Szachtarem Donieck. Potem o krok od Werderu Brema. Następnie o włos od transferu do CSKA Moskwa, aż w końcu trafił do Omonii Nikozja, gdzie jego zadaniem było zastąpienie beznadziejnie spisującego się Macieja Żurawskiego. Mowa o Hernanie Rengifo, który co prawda zdobył na naszych boiskach parę bramek, ale którego też polscy dziennikarze, z tylko sobie wiadomych przyczyn, kreowali na snajpera klasy europejskiej.

Reklama

Jak dalej potoczyły się jego losy? Na Cyprze spędził dwa lata i były to lata słabiutkie (ledwie siedem bramek). Potem wrócił do Peru, gdzie odpalił w Sportingu Cristal, strzelając szesnaście goli i sięgając po mistrzostwo kraju. Spisał się na tyle dobrze, że został doceniony przez samego Roberto Carlosa, który sprowadził go do Sivassporu. Podpisał trzyletni kontrakt. Był reklamowany jako gwiazda, ale gwiazdą nigdy nie został. Miał pecha, bo nabawił się obrzęku limfatycznego. W Turcji nawet nie zadebiutował.

– Jest kilka zainteresowanych klubów w Polsce. W grę wchodzi także powrót do Peru, ale szczerze mówiać jesteśmy po słowie z Wisłą Kraków. Właściwie wszystko jest gotowe i w ciągu kilku dni powinien przejść badania i podpisać kontrakt – mówił wtedy jego agent.

Nie podpisał. Wrócił do Peru.

4 stycznia 2013

Z jednej strony Ariel Borysiuk, Dusan Kuciak, Danijel Ljuboja czy Roger. Z drugiej ręcznik Marijan Antolović, nieprzydatni Ismael Blanco i Nacho Novo czy Manu – gość, który w najlepszym wypadku kończył swój sprint na bandach, a w najgorszym na Trasie Łazienkowskiej. Dwa lata temu podsumowaliśmy dokonania Marka Jóźwiaka jako dyrektora sportowego Legii, bo właśnie żegnał się z posadą. Co ciekawe wy – nasi czytelnicy – oceniliście go pozytywnie. Stronę “Bereta” wzięło aż 69 procent. My mieliśmy z tym ogromne trudności.

“Niby wtop jest więcej, ale po pierwsze – za kilka miesięcy do hitów pewnie będzie można dopisać Furmana lub Łukasika (niewykluczone, że objawi się też kolejny talent), a po drugie – nie da się porównać, czy Legia więcej zyskała na Jędrzejczyku niż straciła na – dajmy na to – Kelharze. Bo Kelhar czy inny Hubnik mógł doić klub co miesiąc, ale w końcu się zwinął, a na „Jędzy” można jeszcze sporo zarobić. Jak choćby na Rybusie czy wspomnianym Borysiuku. Albo czy Vrdoljaka, za którego wyłożono grube pieniądze, można nazwać hitem? Lub choćby Ł»ewłakowa, który zagrał jeden dobry sezon zakończony utratą mistrzostwa? No chyba nie. Słowa pochwały należą się natomiast za Dusana Kuciaka, którego wyrwano po ostrej walce za darmo. I to mimo że Słowaka wciąż obowiązywał kontrakt z FC Vaslui.

No i największy minus działalności Jóźwiaka, czyli brak mistrzostwa. Ale i tu mamy problem, bo nie da się ocenić, czy Legia by go nie zdobyła, gdyby nie musiała rokrocznie sprzedawać kolejnych czołowych piłkarzy, których – w wielu przypadkach – sprowadzał właśnie „Beret”. I na których – dodajmy – klub zarabiał naprawdę duże pieniądze. Wielokrotnie wyższe niż kontrakty dla zagranicznego szrotu. Błędne koło.”

4 stycznia 2014

Tego dnia przeprowadzono dwa transfery. Jeden oczekiwany od miesięcy. Drugi? Spuszczona znienacka bomba. W przypadku przejścia Roberta Lewandowskiego do Bayernu Monachium przyklepanie dealu tak naprawdę nie było wielką rewelacją. Co innego wielki powrót syna marnotrawnego. Rok temu do Śląska Wrocław trafił Wojciech “gardzę ekstraklasą” Pawłowski. On gardził nią, a ona wzgardziła nim.

Weszło tworzą ludzie. Normalni ludzie. Nie jesteśmy nieomylni. Równo rok temu pisaliśmy: Wojciech Pawłowski wznawia karierę zawodniczą. Bijemy się w pierś i leżymy krzyżem. Pomyliliśmy się. Nic z tego nie wyszło.

“Teoretycznie do rywalizacji zostanie mu tylko Marian Kelemen, ale – jeśli Wojtek nie cofnął się przez ten rok w rozwoju i będzie się spisywał tak jak w Lechii Gdańsk – powinien szybciutko odsunąć Słowaka na ławkę. My natomiast cieszymy się, że Pawłowski znów wraca do aktywnego futbolu i to akurat w Ekstraklasie, bo wyrazistych postaci nigdy u nas za wiele. Buona sera, buona sera!” – komentowaliśmy przed rokiem.

Został “tylko” Kelemen, który bronił jednak znakomicie. Skończyło się na występie w ostatniej kolejce sezonu poprzedniego i dwóch pierwszych tego bieżącego. Skończyło się, jak pamiętamy, na pokracznej próbie “neuerowania”.

Pawłowski wcale nie wznowił kariery zawodniczej. Przez rok w Śląsku zagrał trzy mecze. Mi scusi, ale częściej na boisko wychodzą 45-letni oldboje z 15-kilogramową nadwagą.

***

Jeszcze a-propos nadwagi. Dziewięć lat temu Real Madryt zatrudnił prawdopodobnie największego grubasa w swojej blisko 113-letniej historii.

PB

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...