Mówisz prawoskrzydłowy, myślisz Błaszczykowski. Ale Błaszczykowskiego w tym roku nie było. Rozsypał się i zagrał ledwie trzy mecze (78 minut). Polska piłka automatycznie przestała „stać skrzydłowymi’ – dziś te pozycje, o czym przekonacie się też jutro, to kompletna mizeria. Są zupełnie wybrakowane. Mamy jeszcze kilku zawodników (Grosicki, Szymon Pawłowski), których nie wstyd wystawić na poważniejszego przeciwnika, ale żaden z nich nie prezentuje poziomu choćby Glika czy Krychowiaka, a – co najgorsze – za ich plecami zaczyna się dramat. Wszołek nie istnieje, Kosecki spuścił z tonu, Bartłomiej Pawłowski zupełnie się wykoleił, a z Soboty właśnie rezygnują w Belgii. Skrzydłowi padają jak muchy i całe szczęście, że pojawiają się jeszcze tacy goście, jak Olkowski, nominalny prawy obrońca, którzy na boku pomocy też dają radę.
Prawe skrzydło musiał więc wygrać Kamil Grosicki, nie ma wyjścia. „Grosik” to dobry piłkarz, klasy reprezentacyjnej, ale sam też podkreśla, że do miana zawodnika klasowego strasznie brakuje mu liczb. Ten rok tylko to potwierdził. Wiosną asysty z Montpellier, Nantes i Bordeaux oraz z Litwą w kadrze, jesienią zero po stronie asyst i bramek w lidze plus dwa gole z Gibraltarem. Bilans – jak na skrzydłowego – mizerny. Zapytacie więc: dlaczego Grosicki wygrywa? A my odpowiemy: kto, jeśli nie on? Żyro? Bardzo dobra wiosna w Legii i taka sobie jesień (choć akurat z Celtikiem i Górnikiem klasa). „Żiru” to w dalszym ciągu zawodnik z dużym potencjałem, ale nade wszystko chimeryczny i sam Berg podkreśla, że jeśli ktoś po Michała sięgnie, to kupi potencjał, a nie gotowego zawodnika. Za granicą zdążył się już zresztą wykoleić Makuszewski, który reprezentuje dość liczną grupę pt. „idealni na Ekstraklasę, za słabi na wyjazd”. Potwierdza to jesień – 3 gole, 4 asysty. Wynik okej, ale szału nie ma.
I tu kończą się (prawie) klasowi prawoskrzydłowi…
O tym, jakie mamy braki na tej pozycji, najlepiej świadczy fakt, że o podium otarł się Frączczak. Skrzydłowy Pogoni zaliczył piorunujący początek sezonu, ale potem zgasł (4 gole, 4 asysty jesienią). Zdecydowanie lepiej na dłuższą metę prezentował się Bonin, ale on – w przeciwieństwie do Frączczaka – wiosnę spędził w pierwszej lidze. Między nich wpakowaliśmy Sobotę, który wiosną grywał dość regularnie (gol z Charleroi i dwa trafienia z Gent), ale jesień miał na tyle przeciętną (dwie asysty z Kortrijk i jedna z Grasshoppers), że trener Club Brugge dał publicznie do zrozumienia, że Polak wkrótce odejdzie.
I wreszcie Marek Sokołowski na siódmym (!) miejscu, co już kompletnie zamyka dyskusję nt. prawoskrzydłowych i każe się zastanowić, czy nie powinniśmy czasem okroić rankingu do sześciu nazwisk. Fakty są jednak takie, że „Sokół” ciągnie to Podbeskidzie (jesienią trzy gole plus bardzo dobra wiosna), a konkurentów nie widać. Byłby nim pewnie Mateusz Mak, gdyby nie fakt, że po trzech kolejkach doznał kontuzji i już na boisko nie wrócił. Szeliga? Może kiedyś. Wbił niby cztery gole, ale zaliczył też pięć występów poniżej przeciętnej w Piaście. Wiosną przekonamy się, na ile go stać. Konkurencja niewielka. Wystarczy parę bramek lub asyst i znajdzie się w okolicach podium. Ech…
Przygotował TOMASZ ĆWIĄKAŁA