Mam szczerą nadzieję, że czytacie ten tekst najwcześniej w piątek, a może nawet i w sobotę. Mam szczerą nadzieję, że jesteście w tej chwili pełni jak La Bombonera podczas Superclasico i wypoczęci jak murawa Lecha po zimie. Stwierdziłem, że piłkarskie akcenty dobrze odfajkować na wstępie, bo przecież nie będę pisał w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia o futbolu. Nawiasem mówiąc – w ogóle nie będę pisał w pierwszy dzień Świąt, tekst czeka na was już od wtorku. Wtorku, czyli ostatniego dnia, który faktycznie można spędzić bez większych wyrzutów przed komputerami i konsolami.
Środa, czwartek. Teoretycznie jeszcze piątek, ale skoro gra Premier League to nie mam złudzeń – sam nie wiem, czy zajmowałbym się dojadaniem pierogów, gdyby w piątek grała także Ekstraklasa. Pozostańmy przy środzie i czwartku, przy wigilii i pierwszym dniu Świąt. Mam wrażenie, że czasem zapominamy o tym jak wielkim prezentem są możliwości, które dostajemy w ostatnim tygodniu grudnia. Możesz usiąść z rodziną przy wigilijnym stole. Możesz, prawda? Dziękuj Bogu, losowi, swoim rodzicom – komukolwiek, w cokolwiek wierzysz. Skoro możesz usiąść, to znaczy, że wciąż masz rodzinę. Że wciąż masz jedzenie. Że wciąż masz dach nad głową. Trzy rzeczy, o których marzy wielu ludzi, w tym także tych najbardziej niewinnych, tych najmłodszych.
Możesz podzielić się opłatkiem. Masz z kim, dziękuj za to. Możesz iść na pasterkę, czyli masz nogi, masz siłę, do tego masz też wiarę. Pierwszego dnia Świąt możesz wstać o dwunastej, bo masz swoje łóżko, masz ogrzewanie, masz… wszystko.
Święta to strasznie dziwny czas. Zawsze myślę w tych dniach o jednym z moich ulubionych cytatów książkowych: “mężczyzna, który nie spędza czasu ze swoją rodziną, nigdy nie będzie prawdziwym mężczyzną”. To tak proste, tak banalne, przy tym tak obrzydliwie staromodne, tak kompletnie nieprzystające do dzisiejszych czasów. A jednocześnie zaraz nadchodzi refleksja – co z tymi, którzy nie mogą spędzić czasu ze swoją rodziną? Co z tymi, którzy w ogóle jej nie mają?
Dwa dni, podczas których naprawdę można, a nawet trzeba wcisnąć stop. Nie tylko wyhamować, kompletnie się zatrzymać. Zapytać samego siebie – ile mam? Jak bardzo powinienem za to dziękować? Jak bardzo nie doceniam tego na co dzień? Jak bardzo potrafię trwonić to wszystko nawet w takie dni, jak wigilia? Koniec roku, jedno z dwóch najważniejszych świąt Kościoła, ale i bardzo ważne przeżycie dla ateistów, wciąż przecież bardzo silnie związanych z naszymi tradycjami. Nie ma lepszego momentu na spojrzenie z dystansu, na przeanalizowanie własnej hierarchii wartości, na odpowiedź na te kluczowe pytania.
Łatwiej odpowiedzieć na wszystkie z nich wraz z rodziną, zdecydowanie prościej przypomnieć sobie, co jest w życiu najważniejsze podczas dzielenia się opłatkiem i obiadu dzień później. Podczas odpakowywania prezentów, podczas składania życzeń, podczas rozlewania barszczu po śnieżnobiałym obrusie i narzekaniu, że w telewizji znów śpiewa Krzysztof Krawczyk. Tak, podczas oglądania Kevina też, zresztą, przecież ten film chyba właśnie dlatego jest tak popularny?
Nie wiadomo, ile jeszcze lat zostało nam z taką atmosferą. Zanim grudzień zamieni się tylko w “winter holidays”, albo co gorsza Święty Mikołaj wyparuje jak krzyż z herbu Realu na arabskich kartach kredytowych. Cieszmy się tym. Bądźmy świadomi, ile mamy. Nie czytajmy w pierwszy dzień Świąt o piłce. Pogadajmy o niej z wujkiem, dziadkiem i ojcem, z bratem, synem, może nawet wnuczkiem. Nie sprawdzajmy Facebooka, sprawdźmy, co zostało z wczorajszej kolacji.
To ważniejsze, niż… cokolwiek innego. A lepszej okazji zwyczajnie nie ma.
PS: Wrzucone naturalnie o północy w wigilię. Nawet kibol-zwierzę przemawia ludzkim głosem.