Bogdan Straton – symbol wywrotek zagranicznego szrotu sprowadzanego do Ekstraklasy. Facet, który ani w nogach, ani w CV nie miał absolutnie niczego godnego uwagi. Siedział na ławce w drugiej lidze rumuńskiej. Miał już swoje lata, wcześniej nie grał w żadnym sensownym klubie. I nagle stał się niezbędnym stoperem numer 5 w Widzewie. Bez testów dostał ponad 20 kawałków miesięcznie. Rumuński Beckenbauer dla ubogich przemknął przez Polskę jak kometa, nie zagrał w lidze ani minuty, rzadko siadał choćby na ławce. Ale my pamiętamy i rok temu ustanowiliśmy nagrodę imienia Bogdana Stratona dla najbardziej nieprzydatnych z całego zagranicznego zaciągu, który w poprzedniej rundzie trafił do Ekstraklasy. W lidze posiadającej tak wielką tradycję do grzebania w kontenerach na piłkarzy jest na nią zapotrzebowanie.
Nie będziemy dłużej dawkować emocji. Poznajcie wyniki:
Konkurencja w tym roku była naprawdę mocna. Czuliśmy z jednej strony, że przy takim nagromadzeniu fajtłap właściwie nie da się wybrać źle, ale tak łatwo jednocześnie było pominąć jakiegoś zasługującego na wyróżnienie ogóra. Hurtownicy z Gdańska i Bydgoszczy wyraźnie chcieli zdominować ranking, ale i w pozostałych klubach potrafiono z niespotykaną precyzją wyłowić na beztalencie czystej wody. Możecie śmiało proponować własne rankingi, argumentować, dyskutować z naszym – jest na to miejsce, a może i potrzeba. Tak czy inaczej jesteśmy pewni kompromisu: zarówno nasi faworyci jak i wasi są futbolowymi dyletantami, jakich ze świecą szukać.
Miranda, cóż ten chłop w Bydgoszczy dał za popis! Zagrał wyłącznie raz, ale był to – z ręką na sercu – najgorszy występ obrońcy, jaki kiedykolwiek widzieliśmy. Jak źle trzeba wypaść, żeby grać na najsłabszą drużynę ligi, a i tak złapać wędkę (w debiucie!), choć wśród rezerwowych nie było nikogo na jego pozycję? Zawisza grał wszystko jego stroną, bo chłop był jak przejście kolejowe bez szlabanu – przepuszczał wszystkich i zawsze. Miranda poraził nas swoim występem, był w tym element horrorów klasy D, tak złych i tandetnych, że aż oglądasz je z fascynacją. Autentycznie żałujemy, że tych 34 minut z Mirandą w roli głównej nie mamy na taśmie, był to epicki film katastroficzny.
Ouattara z wozu, Koronie lżej. Z dziesięciu meczów w których zagrał, kielczanie przegrali osiem. Tak się dla niego mało szczęśliwie składa, że gdy tylko wyleciał ze składu, ekipa Tarasiewicza zaczęła punktować. Naprawdę trudno nie pokusić się o wniosek, że w praktyce co mecz był dwunastym zawodnikiem rywali, definicją futbolowej kuli u nogi. Naszym zdaniem częściej ataki rywali potrafiłaby rozbić ustawiona w polu karnym Korony latarnia miejska.
Argyriou ma przyzwoite CV jak na polską ligę. AEK Ateny, młodzieżówka, a nawet Glasgow Rangers. Problem jest jednak taki, że akurat śledzimy trochę grę „The Gers” i już przed jego transferem znaliśmy brutalną prawdę: facet odstawał na poziomie czwartej ligi szkockiej, w której Rangersi grali podczas sezonu 12-13. Greka ogrywali szkoccy pasterze, barmani, taksówkarze, fryzjerzy, nauczyciele, hydraulicy, lekarze, a więc i nawet najbardziej ograniczony ekstraklasowy skrzydłowy nie mógł mieć z Argyriou problemów.
Joshua Silva to w ogóle przypadek interesujący. Nie mamy nawet pewności, czy to w ogóle piłkarz. Nie wyglądał na takiego. Przywieziony w plecaku trenera Paixao, być może jego kuzyn, a być może komuś były trener Zawiszy wisiał przysługę. Silva na pierwszy rzut oka wyglądał po prostu jak amator. Owszem, ruszał się z koordynacja zawodowego sportowca, ale reprezentującego sporty wirtualne. Wnosił w tyłach tyle spokoju co odbezpieczony granat.
Malbasić. Jeden z tych, co do których Lechia miała uzasadnione nadzieje, że będą coś grać. W CV serbska młodzieżówka, Partizan, mistrzostwa Europy U-19. Dość jak na Ekstraklasę, prawda? Jednak niekoniecznie, bo dwa razy Malbasić wyszedł w pierwszym składzie, a za każdym razem z identycznym skutkiem, czyli zdejmowano go w przerwie po skrajnie anonimowym występie, przetykanym tylko sporadycznymi komediowymi akcentami. Średnia not: 1.50. Kto wie czy nie nasz rekordzista. Podobnie wypadał Fleurival, emeryt, a nie piłkarz.
Nie pamiętacie takiego gracza jak Said? A żałujcie. W Piaście możliwe, że prędko go nie zapomną. Ściągnął go do klubu asystent trenera Pereza. Tunezyjczyk przed startem ligi opowiadał o przygodach w KMŚ z Etoile Sportive du Sahel (2007 rok), tymczasem nie pojechał na ten turniej. Może figurował gdzieś w rezerwach mistrza Afryki, ale gdy taki facet mówi „Boca Juniors nas zaskoczyło, nie powinno wygrać, byliśmy lepsi„, a murawę widział maksymalnie z trybun (jeśli w ogóle), to brzmi to niepoważne. W Piaście nie grał a to bo ramadan, a to bo imprezy. W końcu się na nim poznali i wreszcie nie grał, bo…