Reklama

O Widzewie raz jeszcze… Z dedykacją dla Mirosława Tłokińskiego

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 grudnia 2014, 19:13 • 7 min czytania 0 komentarzy

Kilka dni temu na portalu widzewtomy.pl ukazał się wpis pana Mirosława Tłokińskiego. Wpis ten był odpowiedzią na mój felieton na stronie weszlo.com. Pana Tłokińskiego nie miałem okazji poznać osobiście. Przynajmniej nie przypominam sobie takiego spotkania. Nie miałem więc nigdy wiedzy, jakimi uczuciami darzy mnie wyżej wymieniony dżentelmen. Z przeczytanego tekstu wynika wyraźnie, że z jakiś powodów czuje do mnie niechęć.

O Widzewie raz jeszcze… Z dedykacją dla Mirosława Tłokińskiego

Autor rozpoczyna swój wpis od doniośle i górnolotnie brzmiącego wykładu o słowie pisanym. Poucza czytelnika o różnicach między autorem a narratorem, wspomina o „niezrozumiałym slangu młodzieżowym”. Próbując dostosować się, jak zrozumiałem, poziomem do mojego wpisu, również schodzi na drogę metafor, porównując mnie do konia. W mniemaniu autora bowiem „jednym z określeń tej mowy młodzieżowej jest słowo „koń”, które jest definicją młodego, niezbyt kulturalnego mężczyzny”.

Nie przypominam sobie, aby słowo „koń” w jakiejkolwiek mowie młodzieży czy slangu oznaczało to, o czym pisze pan Mirosław. Nie będę robił z tego powodu afery. Autor ma już swoje lata i mowa dzisiejszej młodzieży nie musi być mu przecież dokładnie znana. Poza tym koń to jedno z najpiękniejszych zwierząt. Zawsze przecież mógł mnie porównać do jakiegoś mniej godnego stworzenia.

Nie mam najmniejszego problemu z polemiką. Nawet z krytyką tego, co piszę. Każdy ma bowiem prawo przedstawiać swoje zdanie i swoje argumenty. Gorzej, jeśli polemika taka sprowadza się do oczerniania w kłamliwy sposób. Albowiem we wpisie pana Mirosława jest kilka ewidentnych kłamstw.

Zacznijmy od wytłumaczeniu panu Mirosławowi porównania, którego się dopuściłem, a którego znaczenia wyraźnie pan Mirosław nie zrozumiał. Moje słowa brzmiały tak:

Reklama

„Ostatnio jednak tchnęło trochę optymizmem, kiedy to przy Piłsudskiego zatrudniono specjalistę od awansów do LM – Wojciecha Stawowego. Szukanie trenera przez Widzew przypominało chyba trochę wizytę w dyskotece podstarzałego playboya bez kasy. Taki stoi przy barze, bardzo chciałby coś wyrwać, ale co lepsze już zajęte, a on ma spore wymagania, bo pamięta jeszcze czasy, jak był przystojny i bogaty. Jednak zbliża się piąta rano, a on ciągle sam. Na parkiecie zostaje tylko niezbyt piękna, doświadczona przez życie trzykrotna rozwódka, której ostatnie związki kończyły się fatalnie”.€˜

Teraz cytat z pana Tłokińskiego: „Nie trzeba być aż tak wielkim intelektualistą jak sam RadoMatu, aby zauważyć, że mówi o „kliencie” i rozwódce, ale tak opisanej, że prawie „prostytutce”.

Nigdy nie sądziłem, że będę musiał tłumaczyć to porównanie osobie tak inteligentnej, za jaką chce uchodzić krytykujący mnie autor. Zacznijmy więc od początku. Widzew – kiedyś największy klub w Polsce, zatrudniający najlepszych trenerów i najlepszych piłkarzy. Klub, który był marzeniem wszystkich szkoleniowców i wszystkich zawodników. Klub, który kiedyś spokojnie można było nazwać bogatym.

Stąd owy dżentelmen w dyskotece.

Jednak jak  wszystkim wiadomo, dziś Widzew już nie jest bogaty, ani nie jest klubem do którego lgną i piłkarze, i szkoleniowcy. Przeciwnie. Mało który poważny trener zaryzykowałby w tym momencie prace w tym klubie, o czym z pewnością przekonał się właściciel Widzewa. Zatem mężczyzna w dyskotece również nie jest pierwszym wyborem dla niewiast szukających towarzysza. Idąc dalej. Z całym szacunkiem, trener Stawowy również jest na zakręcie swojej kariery. Piszę to bez żadnej złośliwości. Nie powiodło mu się u ostatnich pracodawców. Pamiętamy jednak, że kiedyś nieźle radził sobie w Cracovii. Widzew jest z pewnością dla niego jedną z ostatnich szans, jeśli nie ostatnią, na udowodnienie przydatności. Stąd porównanie do kobiety pozostającej na parkiecie do późnych godzin bez towarzysza.

Tyle. Porównanie uważam za bardzo trafione, jak zresztą większość czytelników Weszło. Porównanie proste, którego pan Mirosław nie zrozumiał lub zrozumieć nie chciał. Nie bardzo wiem, jak można było znaleźć tutaj jakąś prostytutkę. Może autorowi z racji wieku, siłą rzeczy, myśli brną w tym kierunku.

Reklama

Dalej autor pisze: „Nie wiem, ile ma pieniędzy aktualny właściciel, ale jedno wiem -€“ dawniej rozrzucał nieroztropnie pieniądze na lewo i prawo, płacąc wielu nieudacznikom za ich usługi. Jednym z nich był RadoMatu. Kupując tego konia nie kierował się oceną jego predyspozycji fizycznych, technicznych, intelektualnych, a zwłaszcza psychicznych, ale popularnością na krajowym rynku. Myślał, że kupuje konia wyścigowego, a kupił pociągowego. Różnica polegała tylko na tym, że zamiast „pociągnąć” zespół, koń pociągnął Sylwestra Cacka na dużą kasę”. Sprostujmy więc to ewidentne kłamstwo.

Gdy przychodziłem do klubu po raz pierwszy, moje uposażenie było ponad trzykrotnie niższe niż najlepiej zarabiającego zawodnika klubu. Po powrocie do Widzewa z pobytu w Grecji, było ono dokładnie 10-krotnie niższe niż lidera w tym zestawieniu. Dodatkowo, kiedy odchodziłem z klubu do Krakowa, Widzew otrzymał za mnie 300 tysięcy złotych. Sumując wszystko, łącznie z bonusem, który otrzymałem ponad rok po czasie, stałem się jednym z nielicznych piłkarzy, na których klub cokolwiek zarobił. Jako członek rady nadzorczej, powinien pan Mirosław taką wiedzę posiadać. Rozumiem więc, że wprowadził czytelników w błąd celowo. To prawda, że moja forma z pobytu w Widzewie była daleka od idealnej. Potrafię być samokrytyczny i wiem, że zawiodłem. Jednak z pewnością kibice nie mogą zarzucić mi braku zaangażowania.

Ciekawiej robi się dalej. Pan Mirosław pisze: „W poprzednich wywiadach cały czas chwalił się sezonem spędzonym w Bełchatowie, w którym strzelił dziesięć bramek. Nie wspomina jednak, że w przeciągu 9 lat biegał dla 12 stajni (12 klubów) i strzelił 9 goli! Proszę państwa, oto prawdziwy eks-geniusz strzelecki i aktualny doradca Widzewa od szukania „poważnych” piłkarzy, takich jak on!”

Nie trzeba być geniuszem, żeby zajrzeć w Wikipedię. Jak sam autor wspomina, zrobił to, aby przytoczyć powyższe statystyki. Zaglądam więc i ja. Okres, po którym wyjechałem z Bełchatowa, a o którym wspomina autor, skończył się w moim wykonaniu taką oto statystyką: 45 meczów – 20 goli. Mówimy tylko o jednym roku. Prawdą jest, że grałem w 12 klubach, lecz już kompletnym kłamstwem jest liczba strzelonych bramek. Nie było to 9, jak piszę autor, lecz 51. Do tej liczby trzeba dodać 7 bramek dla narodowej reprezentacji. Liczba 9 jest zdecydowanie różna od liczby 51 + 7. Wnioskuję zatem, że pan Mirosław nie potrafi korzystać z dobrodziejstw internetu. Przyjmijmy to na karb dość podeszłego wieku autora. Wszak internet jest domeną młodzieży.

Pan Tłokiński za fatalną sytuację klubu obarcza – jak sam ujął – ”nieudaczników”, którzy przejedli pieniądze właściciela. Jeśli dobrze się zorientowałem, krytykujący mnie autor był członkiem rady nadzorczej klubu przez 3 lata. Rada nadzorcza z definicji ma nadzorować poczynania zarządu i działalność spółki, w tym wypadku klubu. Jak wywiązała się z tej roli w przypadku Widzewa? Czy to nie za kadencji pana Mirosława z klubu pieniądze wypływały szerokim strumieniem we wszystkie strony? Począwszy od nieprzyzwoicie wysokich kontraktów, przez nieracjonalne umowy i horrendalne wynagrodzenia? Czy za obecną sytuację Widzewa odpowiada jeden koń czy choćby całe ich stado, czy ludzie którzy fatalnie klubem zarządzali przez ostatnie lata? Zostawmy ocenę kibicom.

Żebyśmy mieli jasność – Widzew to mój klub. Tutaj się wychowałem jako człowiek i jako piłkarz. Tutaj byłem na moim pierwszym meczu, tutaj skończyłem moją piłkarską karierę. Dobro tego klubu leży mi szczególnie na sercu. I szlag mnie trafia jak patrzę na Widzew, z którego śmieje się cała Polska. Uważam, że jako kibic i były piłkarz tego klubu, mam prawo a nawet powinienem wytykać błędy ludziom, którzy są odpowiedzialni za obecny stan rzeczy. Między innymi więc i panu Tłokińskiemu.

Podsumowując. Krytykujący mnie pan Tłokiński zarzuca mi arogancję, brak manier i brak wychowania, samemu nazywając mnie „koniem”, kłamiąc w zdecydowanej większości kwestii. Autor chce uchodzić za praworządnego obrońcę Widzewa, będąc po części sprawcą obecnej jego niedoli. Cóż. Czy zna pan powiedzenie ”kopać się z koniem”? Z pewnością tak, skoro tak chętnie porównał mnie pan do tego właśnie stworzenia. Dla własnego dobra odradzam. Koń naprawdę mocno kopie. Choć w pana sytuacji najgorsze jest, że również mówi, bo przez to wyszedł pan na kompletnie niepoważnego człowieka.

Zbliżają się święta, a że – jak wiemy – zwierzęta mówią wtedy szczególnie wyraźnie, życzę wszystkim czytelnikom Wesołych Świąt. Również panu Mirosławowi.

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Rakowa pytają na sesji prezydenta o stadion. “Nie możemy wydać ani złotówki”

Arek Dobruchowski
1
Kibice Rakowa pytają na sesji prezydenta o stadion. “Nie możemy wydać ani złotówki”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...