Lechia Gdańsk na koniec rundy zaprezentowała to, co pokazywała przez ostatnie pół roku. Jednocześnie ten właśnie mecz – w Poznaniu – był ostatecznym bankructwem polityki transferowej prowadzonej pół roku temu. Do kadry meczowej nie załapała się zdecydowana większość sprowadzonych latem cudzoziemców. Próżno było szukać – głównie z przyczyn sportowych, chociaż nie zawsze – chociażby na ławce rezerwowych:
– Henrique Mirandy
– Diego Hoffmana
– Rudnilsona
– Adłana Kacajewa
– Filipa Malbasicia
– Danijela Aleksicia
– Kevina Friesenbichlera
Ten ostatni narzeka na problemy z kolanem, do tego dochodzi wykartkowany Mavroudis Bougdaidis. Na ławce rezerwowych usiadł Nikola Leković. W zasadzie najlepszym zawodnikiem Lechii sprowadzonym kilka miesięcy temu był w tym spotkaniu Zaur Sadajew – który już w barwach Lech nie potrafił trafić w piłkę, mając przed sobą pustą bramkę. Znamienne.
Nie będzie żadną przesadą napisać, że mieliśmy do czynienia z największym zaciągiem szrotu, od kiedy Antoni Ptak postanowił zbudować Pogoń Szczecin w oparciu o wycieczkę brazylijskich zbieraczy grzybów. Z tą różnicą, że Ptak chyba wiedział co robi i zdawał sobie sprawę, że ligi w ten sposób nie zwojuje. A już na pewno jego koncepcja była niskobudżetowa. Tutaj natomiast ktoś chciał się bawić w jubilera, a wyszedł na złomiarza.
Można się spodziewać zimą wielu transferów w drugą stronę. Miranda, Hoffman, Rudnilson, Kacajew, Malbasić, Aleksić, Bougdaidis i Valente będą z klubu wypychani, co oczywiście oznacza ruch w drugą stronę, czytaj – sprowadzenie kolejnych: Mirandów, Hoffmanów, Rudnilsonów, Kacajewów, Malbasiciów, Aleksiciów, Bougdaidisów oraz Valentów. Na wiosnę spodziewajcie się nowej zbieraniny, która będzie się tak długo „zgrywała”, aż pod koniec rundy o wszystkim decydować będą znani od lat Bąk, Wiśniewski i Grzelczak.