Reklama

Niewiele ponad 5 tysięcy ludzi na stadion… Gdzie się podziali kibice?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

11 grudnia 2014, 09:00 • 15 min czytania 0 komentarzy

– 19. kolejka T-Mobile Ekstraklasy pod względem frekwencji na trybunach była najgorsza w tym sezonie. Średnio niewiele ponad 5 tysięcy kibiców oglądało w miniony weekend mecze ekstraklasy.Tak mało jeszcze w tym sezonie nie było. Gdyby nie 17 tysięcy widzów na hicie Wisła – Lech (1:2) wynik byłby jeszcze gorszy. Najbardziej zawiedzeni mogą być właściciele Lechii Gdańsk. Pierwsze zwycięstwo drużyny Jerzego Brzęczka (nad Piastem Gliwice, 3:1) z trybun PGE Arena oglądało zaledwie 7619 fanów, co na tak dużym stadionie robiło przygnębiające wrażenie. Zajęte było tylko co piąte krzesełko – czytamy dziś w Fakcie i Przeglądzie Sportowym.

Niewiele ponad 5 tysięcy ludzi na stadion… Gdzie się podziali kibice?

FAKT

Kuba wreszcie wrócił! – cieszy się Fakt z długo wyczekiwanego powrotu Błaszczykowskiego.

Jakub Błaszczykowski (29 l.) po 318 dniach przerwy wrócił do gry. Pomocnik Borussii Dortmund pojawił się na boisku w 84. minucie spotkania z Anderlechtem Bruksela (1:1) w Lidze Mistrzów. Dzięki temu wynikowi zespół Jurgena kloppa (47 l.) zajął pierwsze miejsce w grupie D i w następnej rundzie będzie rozstawiony. (…) – Gdy przychodziłem do klubu w 2007 roku, też nie było różowo. Miał kłopoty finansowe, ale później wszystko się wyprostowało i nadeszły dla Borussii wielkie chwile. Dzisiaj znów jest gorzej. Mimo że nie było mnie z drużyną w ostatnich dziesięciu miesiącach, to też to przeżywałem. Problem możemy rozwiązać tylko my – piłkarze i nasz trener. Nikt za nas tego nie zrobi. Ani dziennikarze, ani kibice – mówi Błaszczykowski w wywiadzie, który ukaże się w najbliższym numerze tygodnika „Tempo” (17 grudnia).

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Milik wywalczył karnego, asystował i strzelił gola – taki mamy nagłówek i tyle wystarczy wiedzieć. Andrzej Iwan wtrąca swoje trzy grosze w dyskusji na temat Błaszczykowskiego i Lewandowskiego: Opaska kapitańska nie jest taka ważna.

Opaska. Nigdy nie sądziłem, że dokoła tego skrawku materiału może być tyle zamieszania. Dyskusja na temat, kto powinien być kapitanem kadry, stała się niemalże problemem narodowym, a prawda jest tka, że to mało istotna kwestia. No bo jakie są korzyści z tego, że ktoś jest kapitanem? Że wyprowadza drużynę na murawę i kamera go trochę dłużej pokazuje? Że rodzina i przyjaciele będą mogli się poczuć dumni? Że można sobie pozwolić na chwilę rozmowy z arbitrem podczas meczu? Więcej korzyści nie widzę.

Jacek Cyzio, były piłkarz Legii i Trabzonsporu, sugeruje: Niech Legia uwierzy w finał.

Czy Legia to mocniejszy zespół niż ten, który w 1991 roku eliminował w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów Sampdorię Genua i później walczyć jak równy z równym z Manchesterem United?
– Dzisiejsza Legia ma chyba lepszych zawodników pod względem piłkarskich umiejętności. Ale tamta drużyna była naładowana chłopami z charakterem, który pozwalał nam przenosić góry. W meczu z Sampdorią kontuzję łapie Andrzej Łatka, do gry wchodzi młodziutki Wojtek Kowalczyk i gole nieopierzonego młokosa w rewanżu dają nam awans. Taki miał temperament i zuchwałość ten chłopak. Po meczu prezes Sampdorii przyszedł pod naszą szatnię i od razu chciał „Kowala” kupować.

Pan natomiast mógł być bohaterem półfinału. W pierwszym meczu w Warszawie strzelił pan Manchesterowi United gola na 1:0, zresztą też po podaniu Kowalczyka.
– Ależ to była radość! Napoczęliśmy rywala, była 36. minuta. Szkoda, że jeszcze w tej samej było już 1:1.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Antoni Bugajski pochyla się nad tematem frekwencji i pisze o wstydliwym rekordzie Ekstraklasy.

19. kolejka T-Mobile Ekstraklasy pod względem frekwencji na trybunach była najgorsza w tym sezonie. Średnio niewiele ponad 5 tysięcy kibiców oglądało w miniony weekend mecze ekstraklasy.Tak mało jeszcze w tym sezonie nie było. Gdyby nie 17 tysięcy widzów na hicie Wisła – Lech (1:2) wynik byłby jeszcze gorszy. Najbardziej zawiedzeni mogą być właściciele Lechii Gdańsk. Pierwsze zwycięstwo drużyny Jerzego Brzęczka (nad Piastem Gliwice, 3:1) z trybun PGE Arena oglądało zaledwie 7619 fanów, co na tak dużym stadionie robiło przygnębiające wrażenie. Zajęte było tylko co piąte krzesełko. To wielki problem ligi: frekwencja na trybunach w grudniu spada, podobnie jak podczas meczów rozgrywanych w lipcu, czyli w środku wakacji. Tymczasem Ekstraklasa SA musi na siłę szukać terminów, żeby wyrobić się z 37 kolejkami bez upychania meczów w środku tygodnia. A to przecież dopiero zapowiedź problemów, które czekają nas w przyszłym sezonie. Jeżeli reforma zakładająca podział na grupę mistrzowską i spadkową zostanie utrzymana, a Polska awansuje do finałów EURO 2016, ligowy terminarz będzie niesłychanie przeładowany. I to znowu niekorzystnie może się odbić się na frekwencji. Już teraz trwają zakulisowe naciski, by rozgrywki w 2016 roku zakończyć jak najwcześniej. (…) W ostatniej tegorocznej kolejce też nie należy spodziewać się tłumów na stadionach, choć mecz odbędzie się m.in. w Poznaniu, czyli tam, gdzie zwykle przychodzi dużo kibiców. Marketingowcy we wszystkich klubach łamią sobie głowy, jak przyciągnąć ludzi na stadiony. W starciu z aurą jednak wyraźnie przegrywają, choć i wcześniej nie mieli olśniewających wyników. Prawda jest taka, że komplet publiczności regularnie gromadzą jedynie mecze w Zabrzu, jednak tylko dlatego, że stadion Górnika jest w budowie, więc spotkania może oglądać ograniczona do 3 tysięcy liczba widzów.

Poza tym, Wójcicki, Masłowski, Drygas i Goulon mogą uciec z Zawiszy.

RZECZPOSPOLITA

Liverpool: z raju do piekła. Zaczynamy echem Ligi Mistrzów.

Cierpliwość miała być kluczem do pokonania FC Basel, ale wicemistrzowie Anglii chyba źle zrozumieli swojego trenera: za późno ruszyli do ataku i odpadli 
z rozgrywek. Kiedy Steven Gerrard pięknym strzałem z rzutu wolnego doprowadził w meczu z FC Basel do wyrównania, 40 tys. kibiców liczyło, że w ostatnich ośmiu minutach wydarzy się cud: Liverpool zdobędzie drugiego gola i wyjdzie z grupy. Ale magii, która dziesięć lat temu pozwoliła Anglikom pokonać rzutem na taśmę Olympiakos Pireus i zakwalifikować się do fazy pucharowej, a potem odwrócić losy wydawałoby się przegranego finału w Stambule, we wtorkowy wieczór zabrakło.

Smutny wieczór – oto, co czeka nas dziś przy Łazienkowskiej.

Dziś bez publiczności mecz o pierwsze miejsce w grupie Ligi Europejskiej, ale jest nadzieja na skrócenie kary nałożonej przez UEFA. Legia o pierwsze miejsce w grupie Ligi Europejskiej zagra z Trabzonsporem bardzo poważnie osłabiona. Nie tylko radzić będzie musiała sobie bez filaru defensywy – Jakuba Rzeźniczaka (a być może także bez Miroslava Radovica) – ale przede wszystkim bez wsparcia kibiców. Po rasistowskich okrzykach w meczu z Lokeren w poprzedniej kolejce, UEFA nałożyła na Legię surową karę. Grzywnę w wysokości 105 tysięcy euro, zakaz wyjazdowy dla kibiców stołecznego klubu, a przede wszystkim nakaz rozegrania dwóch najbliższych spotkań w europejskich pucharach przy pustych trybunach. Dariusz Mioduski, jeden ze współwłaścicieli mistrza Polski, mówił w rozmowie z „Rzeczpospolitą” tuż po ogłoszeniu wyroku: – Zamiast święta futbolu przy Łazienkowskiej, będziemy mieli wyjątkowo smutny wieczór.

GAZETA WYBORCZA

Jak Kuba stracił opaskę – spoglądamy na tekst Dariusza Wołowskiego, który wraca do tematu kapitana w reprezentacji. Błaszczykowski, jego zdaniem, jest mocno rozczarowany.

Wracający na boisko po 10 miesiącach przerwy Jakub Błaszczykowski czuje się urażony stratą opaski kapitana na rzecz Roberta Lewandowskiego, ale nie zrezygnuje z gry w reprezentacji. Dotąd zasady były jasne. Kapitanem drużyny miał być u Nawałki piłkarz, który zagrał w niej najwięcej meczów. Czyli Błaszczykowski, który od debiutu w 2006 r. wystąpił w kadrze 68 razy. Kiedy w styczniu pomocnik Borussii Dortmund zerwał więzadła w kolanie, opaskę przejął Lewandowski, wtedy jeszcze kolega klubowy. Właśnie Lewandowski poprowadził drużynę Nawałki do sukcesów w jesiennych meczach eliminacji Euro 2016: zwycięstw nad Gibraltarem, Niemcami i Gruzją, rozdzielonych remisem ze Szkocją. Błaszczykowski miał wrócić do gry we wrześniu, ale doznał kolejnego urazu, tym razem mięśniowego. Drużyna narodowa zakończyła rok bez niego, licznik Lewandowskiego stanął na 66 meczach dla Polski. Zanosiło się więc, że Błaszczykowski, wracający teraz do gry w Borussii, powinien przejąć opaskę na wiosenne mecze eliminacyjne – zaczynając od starcia z Irlandią. Wciąż to on ma więcej meczów w kadrze od napastnika Bayernu. Selekcjoner postanowił jednak zmienić zasady. Jak dowiedział się Sport.pl, po pierwsze, uznał, że nie należy dokonywać zmian w drużynie, której dobrze idzie. Po drugie, rozmawiając z piłkarzami kadry, zdał sobie sprawę, że dla większości z nich naturalnym przywódcą jest Lewandowski. Za przywróceniem Błaszczykowskiego do roli kapitana było trzech graczy. – Robert w trudnych meczach eliminacyjnych szybko stał się prawdziwym liderem zespołu. Grał odpowiedzialnie i z poświęceniem. Zawsze jest gotowy do wzięcia ciężaru GRY NA siebie, pracując jak na kapitana przystało – stwierdził Nawałka na stronie PZPN. Selekcjoner pojechał do Niemiec, żeby porozmawiać z jednym i drugim graczem. Błaszczykowski był rozczarowany decyzją trenera, dodatkowo trafiła ona na trudny dla niego okres – 10 miesięcy się leczył, potrzebuje więc raczej wotum zaufania niż czegoś przeciwnego.

Image and video hosting by TinyPic

A Legia? Ona ma marzenia, które nie pachną absurdem.

W latach 1973-83 Widzewowi Łódź udało się przebyć drogę z II ligi polskiej do czwórki najlepszych drużyn Europy. Dziś większa odległość dzieli mistrza Polski od uczestnika Ligi Mistrzów. Dlatego tegoroczna passa zwycięstw Legii w eliminacjach LM i w LE długo wydawała się wybrykiem natury. Gdy doszła do dziewięciu, a w kolejnych meczach po europejskich boiskach pewnie poruszali się wyciągnięci z kapelusza przez skauting warszawskiego klubu Słowak Ondrej Duda czy Brazylijczyk Guilherme, można było zacząć wierzyć w spełnienie nad Wisłą romantycznej wizji futbolu. Że za pomocą systematycznej pracy i zakupów na poziomie 400 tys. euro – tak jak się udało to Wiśle Kraków w 2003 roku – można, mimo zwiększających się różnic w europejskim futbolu i mnożącej się liczby bogatych średniaków, otrzeć się o ćwierćfinał Ligi Europy. Jak mawia prezes Legii Bogusław Leśnodorski: “Nie musimy na piłkarza wydawać 1-2 mln euro, jeśli przy dobrym skautingu rok wcześniej możemy go kupić za pół”. (…) Legię prowadzi grupa wciąż zielonych w futbolu właścicieli pasjonatów, zbierających doświadczenie na naszych oczach. Czasami dosłownie. Wpadek było dużo – walkower z Celtikiem Glasgow, mail w sprawie sprzedaży Michała Żyry czy ostatnie kary za kibolskie ekscesy, przez co mecz z Trabzonsporem i kolejne spotkanie w 1/16 finału rozgrywek mistrz kraju rozegra bez publiczności. Co będzie jednak, jeśli właściciele nabiorą doświadczenia i ograniczą błędy? Jeżeli Legia zremisuje z Turkami, którzy latem wydali na transfery 30 mln euro, to ma szansę trafić w losowaniu na teoretycznie łatwiejszego rywala (np. Aalborg lub Spartę, ale też np. spadający z LM Liverpool). Ograć go, a potem zmierzyć się o ćwierćfinał? “Dajcie nam jedną czwartą pieniędzy, które mają kluby angielskie, niemieckie czy francuskie, a będziemy rywalizować z nimi jak równy z równym” – mówił właściciel Legii Dariusz Mioduski. Odważne słowa, ale dziś już chociaż nie pachną absurdem.

SUPER EXPRESS

Fiodor Cernych z Górnika Łęczna uciekł z Białorusi, by czarować w Polsce. Zaskakująco obszerna, jak na tabloid, historia.

Image and video hosting by TinyPic

W Górniku Łęczna cieszą się, że znaleźli prawdziwą piłkarską perełkę. Fiodor Cernych (23 l.) tylko w ciągu rundy jesiennej stał się liderem zespołu Jurija Szatałowa (51 l.). Strzela piękne gole i zachwyca się Polską. – Tu jest cudownie! Chcę grać w Ekstraklasie jak najdłużej – mówi Cernych. (…) Cernych zaczynał karierę na Litwie, ale najwięcej czasu spędził na Białorusi, w zespole Dniepr Mohylew. – Na Białorusi nic nie ma. Jak było 30 lat temu, tak teraz jest tak samo. Z Polską nawet nie ma co tego porównywać. Jak niebo do ziemi. Mohylew to takie typowo radzieckie miasto. Nic się tam nie zmieniło, wszystko jest stare i brzydkie. Nasz klub był profesjonalny, choć faktycznie mogło to wyglądać, jakbyśmy byli amatorami. Na niektóre mecze przyjeżdżaliśmy na przykład w prywatnych ubraniach, dżinsach, a nie klubowych dresach. Trenowaliśmy na boisku, na którym bawiły się dzieci, które rok w rok przyjeżdżały w to miejsce na kolonie – wspomina Cernych. (…) Przez jeden sezon Cernych grał również w innym białoruskim klubie – Naftanie Nowopołock. Został do niego wypożyczony i pomógł zdobyć Puchar Białorusi. – Miałem tam bardzo ciekawe przeżycie. Otóż moja drużyna czekała na zwycięstwo z BATE Borysów, co jeszcze nigdy jej się nie udało. W dniu meczu, o 10 rano, zawsze jedliśmy śniadanie. Kiedy już rozsiedliśmy się przy stołach, przyszedł dyrektor zespołu i oznajmił, że zapomniał wykupić posiłków. Nie zjedliśmy więc i śniadania, i obiadu. Kiedy wychodziliśmy na boisko wieczorem, wręcz słanialiśmy się na nogach. Nie mogliśmy trzy razy prosto kopnąć piłki. Ale jakimś cudem wygraliśmy ten mecz 1:0! I przeszliśmy do historii! – ekscytuje się Cernych.

Z kolei Ljuboja życzy Legii finału Ligi Europejskiej. Warto jednak zwrócić uwagę na inne momenty rozmowy.

Image and video hosting by TinyPic

Po zakończeniu kariery zostałeś menedżerem?
– Tak, działam z bratem, który ma licencję menedżerską. Mamy już pod opieką kilku piłkarzy.

I co? Legia nie chciała tych, których rekomendowałeś?
– Nie o to chodzi. Sprawa jest świeża, a poza tym Legia ma szeroką kadrę. To nie jest tak, że ja im dziś podam nazwisko, a oni jutro tego piłkarza wezmą. Zanosi się jednak na udaną współpracę. Może już zimą dokonam pierwszego transferu do Legii?

Prezes Leśnodorski mówił jednak o innym modelu współpracy. Że masz jako skaut wyszukiwać we Francji talenty dla mistrza Polski.
– Taki układ też jest możliwy. Zostałem we Francji na stałe, więc ten rynek będę miał opanowany. A praca dla Legii to zaszczyt, mogę być skautem. Musimy dograć zasady współpracy. Myślę, że dzięki doświadczeniu znajdę dla Legii świetnych piłkarzy.

A dlaczego zakończyłeś karierę? Po tym, jak awansowałeś z Lens do ekstraklasy, twój kontrakt został automatycznie przedłużony, ale niedługo potem rozwiązany. Joachim Marx powiedział w “PS”, że brylowałeś w tamtejszych dyskotekach. To przez to mieli cię dość?
– Zadzwoń do prezesa lub dyrektora sportowego Lens, oni ci powiedzą, co sądzą na mój temat. Mam z nimi świetne relacje. W drugiej lidze strzeliłem osiem goli i miałem pięć asyst, co bardzo pomogło w awansie. Potem jednak trener powiedział, że nie widzi dla mnie miejsca w zespole, bo chce go odmłodzić. Gdybym dostał ofertę z francuskiej ekstraklasy, tobym jeszcze pograł. Druga liga mnie nie interesowała, podobnie jak kilka ofert z innych krajów.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Oto okładka PS.

Image and video hosting by TinyPic

O co gra Legia? O tron i kasę. Spójrzmy.

Dobrze w piłkę można grać przy pełnych, ale też i przy pustych trybunach – mówi przed meczem z Trabzonsporem Henning Berg. Celem, jego i zawodników, jest taki wynik, który pozwoli awansować do fazy pucharowej Ligi Europy z pierwszego miejsca. Jeśli tak się stanie, legioniści dokonają historycznego wyczynu, bo dotąd polski zespół jeśli wychodził z grupy, to na drugiej pozycji. Zadanie trudne, rywal w niezłej formie, ale w obecnej edycji europejskich pucharów mistrzowie Polski nieraz udowadniali, że niemożliwe nie istnieje. – Prowadziliśmy w grupie od początku rywalizacji. Teraz zamierzamy potwierdzić, że to miejsce nam się należało – podkreśla kapitan drużyny Ivica Vrdoljak. Motywacji na pewno nie zabraknie. Tę historyczną już przytoczyliśmy. Bardzo istotne są także pieniądze, a na murawie stadionu Legii w czwartkowy wieczór będzie leżało przynajmniej 300 tys. euro ekstra. UEFA za zajęcie 1. miejsca płaci 400 tys. euro, za drugą lokatę o połowę mniej (ta kwota jest już pewna). Wygrana w grupie Ligi Europy warta jest 200 tys. euro, a remis połowę mniej. Podział punktów satysfakcjonuje polski zespół, bo pozwala pozostać na szczycie tabeli. Jeśli tak się stanie, legioniści będą rozstawieni w poniedziałkowym losowaniu 1/16 finału. W przypadku dzisiejszej porażki, ten przywilej zyska Trabzonspor. Aspekt finansowy jest bardzo istotny, bo budżet Legii ucierpiał po ostatnich karach od UEFA. Wygrana z Turkami pozwoliłaby zarobić dodatkowo 600 tys. euro i w dużym stopniu zasypać powstały dołek. Drużyna też nie będzie stratna, bo w postaci premii trafi do nich 20 procent z kwoty wywalczonej na boisku.

Image and video hosting by TinyPic

Powracamy do wywiadu z Jackiem Cyzio.

To dziwne o tyle, że kilkanaście lat później Mirosław Szymkowiak nie umiał tam żyć.
– Mirek źle do tego podszedł. Zamykał się, myślał negatywnie. A ja brałem dziecko, żonę i szliśmy w miasto, na spacer, na zakupy, pogadać z ludźmi. Mirka dołowało życie w zamknięciu, w piłkarskich koszarach. Ja to życie w Trabzonie miałem rewelacyjne. Plus też taki, że z powodu mojego otwarcia na ludzi szybko nauczyłem się języka tureckiego. Gdy żona wyjeżdżała do Polski, znajomi nie dali mi zginąć, niemal codziennie byłem u kogoś na kolacji.

A co ze słynnym temperamentem tamtejszych fanów?
– Owszem, czasami było niebezpiecznie. Kiedyś graliśmy półfinał Pucharu Turcji w Samsun, bo nasz stadion był zamknięty. Wygraliśmy z Besiktasem 2:1, strzeliłem gola. Powrót do Trabzonu to była wielka feta. Trzeba było przejechać 300 kilometrów autokarem, a kibice koniecznie chcieli się z nami bawić. Więc rozpalili na ulicy parę ognisk z opon. Autokar się zatrzymał i nagle… słyszymy strzały z broni palnej. Oczywiście były na wiwat, ale jak strzelający wypił wcześniej dwie butelki raki, trzeba było uważać, by nie dostać kulki w łeb. Chowaliśmy się za siedzeniami i jakoś szczęśliwie udało się dojechać. Gdy potem zobaczyłem autokar z zewnątrz, nie mogłem uwierzyć – blacharka była jak sito.

Image and video hosting by TinyPic

Kolejne tematy:
– Kuświk nie zna swojej przyszłości
– Grodzicki może odejść ze Śląska
– Augustyn wraca po dyskwalifikacji
– Henriquez wygryzł Douglasa

Wisła ma problem, bo duet Stilić-Brożek przestał czarować.

Piętnaście zdobytych bramek, dziewięć asyst, wiele kluczowych podań – duetu Semir Štilić – Paweł Brożek zazdrościło Wiśle Kraków pół ligi. Dopóki byli w wysokiej formie, Biała Gwiazda potrafiła rozprawić się z niemal każdą defensywą w ekstraklasie. Od kilku spotkań obydwaj spisują się znacznie słabiej. Widoczne to było zwłaszcza w meczu z Lechem Poznań, gdy Maciejowi Skroży skutecznie udało się zablokować krakowską maszynkę do strzelania goli. Brożek był zupełnie niewidoczny, nie potrafił choćby przez moment przetrzymać piłki, a Štilić nie popisał się ani jednym podaniem otwierającym drogę do bramki. Poza tym zmarnował dwie dobre okazje do strzelenia gola. Trenerzy większości klubów zauważyli już, że wystarczy dobrze przypilnować tych piłkarzy i wtedy Wisła staje bezradna. – Czasami sami stwarzamy sobie więcej problemów, bo rozgrywamy piłkę przez środek, rozpaczliwie szukając Semira. A rywale wiedzą, że będziemy to robić i nastawiają się na tego typu zagrania – trafnie zauważył Arkadiusz Głowacki. Nie do końca zgadza się z tym trener Franciszek Smuda. – Nie atakujemy tylko środkiem, proszę zauważyć, jak skuteczne są wejścia naszych bocznych obrońców: Macieja Sadloka i Łukasza Burligi – twierdzi. – Przyznaję jednak, że mieliśmy ostatnio trochę problemów z utrzymaniem się przy piłce na połowie rywala, a trudno o urozmaicony atak, gdy ma się słabszych skrzydłowych. Paweł rzeczywiście notował ostatnio dużo strat, niecelnych podań. On jest naszym jedynym napastnikiem, więc musi grać. Gdybym miał dublera, można by poszukać jakiś innych rozwiązań, a tak trzeba liczyć, że znowu będzie miał farta i zacznie strzelać, jak to robił we wcześniejszych meczach – mówi Smuda, tłumacząc słabszą formę Štilicia. – Przecież ma stłuczoną stopę, bierze zastrzyki przeciwbólowe. Gra na blokadzie. To jak lizanie czekolady przez szybę – porównuje.

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...