– Silne uzależnienie od bukmacherki to mit – autorytatywnie obwieścił prezes PZPN. To chyba najbardziej skandaliczna fraza z wywiadu w piątkowej “Wyborczej”, niedopuszczalna tym bardziej, że wypowiada ją nie bezstronny ekspert od nałogów, lecz celebryta reklamujący bukmacherską firmę Expekt, czyli pośrednio czerpiący zyski z hazardu lobbysta. Zbigniew Boniek nie powołuje się na żadne badania naukowe, nie cytuje medycznych znakomitości, u których zasięgał języka, nie, po prostu dzieli się własną – jakże rewolucyjną! – wiedzą o świecie, z innych jego publicznych wypowiedzi wnoszę, że czerpie m.in. z osobistego doświadczenia, nie zna mianowicie nikogo, kto wpadłby w życiowe tarapaty z powodu obstawiania w internecie wyników sportowych – tak dziś na łamach Gazety Wyborczej pisze Rafał Stec. Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy.
FAKT
Wasyl dodawał mi otuchy – przyznaje Kuba Błaszczykowski, który zaraz wróci na boisko.
Za sześć dni Jakub Błaszczykowski obchodzić będzie 29. urodziny. Jaki prezent sprawiłby największą frajdę pomocnikowi Borussii Dortmund? Oczywiście powrót na boisko. – Jestem już bliziutko – uśmiecha się reprezentant Polski. W ostatnich dziesięciu miesiącach porozmawiać z pogodnym Kubą było trudno. Mija dziesiąty miesiąc walki z kontuzjami. – Czuję się mocny, silniejszy, po prostu – gotowy – podkreśla piłkarz.
A my do tego materiału wrócimy jeszcze w Przeglądzie Sportowym. Tymczasem Milik zachwycił kibiców.
Jesień bezapelacyjnie należy do Arkadiusza Milika (20 l.)! (…) Milik w Eredivisie imponuje skutecznością. Zawodnik w dziewięciu meczach zdobył osiem bramek i tym samym jest najlepszym strzelcem Ajaksu. Drużyna z Amsterdamu jest wiceliderem ligi, a w środę w ostatnim spotkaniu fazy grupowej Ligi Mistrzów zmierzy się z Apoelem Nikozja (20.45). Mistrzowie Holandii już nie mają szans na awans do 1/8 finału, ale jeśli nie przegrają z zespołem z Cypru, na wiosnę wystąpią w 1/16 finału Ligi Europy. – Musimy wygrać i pozostać w europejskich pucharach – nie ukrywał Milik.
Jako że z zasady staramy się nie cytować relacji pomeczowych, spójrzmy tylko na jeden tekst: Lech zagrał jak u siebie.
Lech wraca na zwycięską ścieżkę. Kolejorz wygrał drugi mecz z rzędu, w niedzielę rozbroił w Krakowie Wisłę. – Przełomowym momentem była czerwona kartka dla Wisły – mówi trener Lecha Maciej Skorża (42 l.). (…) Najpierw wyrównał Tomasz Kędziora (21 l.), a potem z boiska wyleciał Donald Guerrier (25 l.). – To jest nieobliczalny człowiek. Wchodzi w piłkę, tak jak podpowiada mu serce – mówi Franciszek Smuda (66 l.). Trener Wisły jest zły na swojego piłkarza, ale narzekał też na sędziów. – Nie wiem czemu, kartki otrzymywaliśmy tylko my – denerwował się po meczu. Mimo gry w osłabieniu, Wisła ciągle atakowała. – Nie mam lejcy, by tych chłopaków zatrzymać. Oni automatycznie sami prą do przodu – mówi Smuda. Atakowała i nadziewała się na coraz groźniejsze kontry. Sam Darko Jevtić (21 l.) powinien strzelić ze trzy gole. wyręczył go dopiero rezerwowy Zaur Sadajew (25 l.). Wcześniej rozsierdził Skorżę marnując równie dobrą okazję. – Ciśnienie skoczyło mim wtedy chyba do 230 – mówi trener poznańskiej drużyny.
Z kolei Jerzy Dudek w swoim felietonie wyjawia, co robił w ostatnich dniach.
Wróciłem właśnie z Bangkoku, gdzie zagrałem w drużynie Fabio Cannavaro mecz z zespołem Luisa Figo. (…) W drużynie Figo grał też Szewczenko, więc wszyscy kibice uznali ten mecz za rewanż za finał Ligi Mistrzów z 2005 roku. Jeszcze przed spotkaniem, na jednym z treningów, zrobiło się bardzo śmiesznie, gdy Andrij kilka razy z rzędu nie potrafił strzelić mi gola. – Człowieku, ty jesteś dla mnie jakąś obsesją! – rzucił. Ale podczas meczu trafił do siatki. Wykorzystał sytuację sam na sam, nie miałem żadnych szans.
RZECZPOSPOLITA
Legia onieśmiela – pisze Piotr Żelazny o weekendowej wygranej warszawiaków. W skrócie: laurka, ale tym razem chyba uzasadniona.
Drużyna Henninga Berga w Zabrzu rozbiła Górnika 4:0. Sprawa mistrzostwa Polski w tym sezonie wydaje się rozstrzygnięta. Sposób, w jaki Legia rozprawiła się z zespołem, który na początku sezonu był nawet liderem ekstraklasy i wciąż utrzymuje się w czołówce tabeli, był dla wszystkich ligowych rywali onieśmielający i odbierający resztki nadziei. Powiedzieć, że Legia była o klasę lepsza, to nie powiedzieć nic. Pytanie było tylko jedno: na ilu golach się skończy i kiedy Górnik pęknie. A pękł bardzo szybko. Już w 12. minucie dośrodkowanie z rzutu wolnego Ondreja Dudy wykorzystał hiszpański stoper stołecznego zespołu Inaki Astiz. Można się jeszcze łudzić, że liga będzie ciekawa, że prawdziwe emocje dopiero przed nami – z końcem sezonu zasadniczego punkty zostaną podzielone, a prawdziwa rywalizacja o tytuł zacznie się w grupie mistrzowskiej. Można się łudzić, tylko po co? Ten sezon tak naprawdę jest już rozstrzygnięty i wie o tym większość zespołów rywalizujących z warszawianami. Legia może przegrać już tylko z Legią.
Trampoliny nie ma – Stefan Szczepłek stara się rozgrzać dyskusję na temat liczby zespołów w ekstraklasie.
Franciszek Smuda zaproponował, aby ekstraklasę powiększyć z szesnastu do osiemnastu drużyn. Popiera go Michał Probierz. Smuda jest nestorem trenerów ligowych, a Probierz jest dużo młodszy. To, że mówią jednym głosem powinno dać do myślenia. Tym bardziej że prowadzone przez nich kluby nie bronią się przed spadkiem i trenerzy nie szukają usprawiedliwień, tylko mogą się włączyć do walki o czołowe miejsca.
A co słychać, jeśli chodzi o zagraniczne boiska? Milik jak Zlatan, dramat Aguero. Spoglądamy z braku laku.
Chelsea przegrała pierwszy mecz w sezonie. Czerwona kartka Fabiańskiego. Bramki Milika i Glika, asysta Olkowskiego. – Mieliśmy pecha – komentował Jose Mourinho porażkę 1:2 w Newcastle, pierwszą od kwietniowej przegranej z Atletico Madryt w półfinale Ligi Mistrzów. I dodał w swoim stylu: – Gospodarze dwukrotnie przekroczyli linię środkową i w obu przypadkach strzelili bramkę (Papiss Cisse). Nam skutecznie utrudniano wznawianie gry. Były momenty, że nie mogliśmy się doczekać żadnej piłki, a kiedy indziej na boisku lądowały dwie, nawet w doliczonym czasie. Przegrali lepsi, ale to jest urok futbolu. Lider może być jeden i jesteśmy nim my.
GAZETA WYBORCZA
Dziś wydanie Sport.pl Ekstra, a to oznacza interesujące materiały. Zaczynamy tym autorstwa Dariusza Wołowskiego: Co zabiło kibola „Jimmy’ego”?
W Hiszpanii ustawka chuliganów Atlético i Deportivo kosztowała życie jednego z nich. Mistrz Polski zapłaci za rasistowskie zachowanie fanów. Czy te wydarzenia dzieli coś więcej niż skala dramatu? Do tej śmierci nie powinno było dojść. Grupy ultrasów z La Coruni i Madrytu, czyli Riazor Blues i Frente Altético, już dawno miały być zdelegalizowane i wykopane z piłki. Pierwsza w 2003 roku, gdy jeden z jej bandytów zabił kibica swojej własnej drużyny. Historia wstrząsnęła Hiszpanią – podczas wyjazdowego meczu w Pucharze Króla z Compostelą 31-letni Manuel R~os Suárez, spokojny kibic z La Coruni, stanął w obronie miejscowego nastolatka katowanego przez grupę ultrasów z Riazor Blues. Jeden z nich odpowiedział mu brutalnym kopniakiem w brzuch. Uderzenie wywołało wewnętrzny krwotok, doprowadzając do śmierci Manuela na oczach jego zdesperowanej dziewczyny. Kilka dni później grupa Riazor Blues została rozwiązana. Jednak tylko oficjalnie, bo po jakimś czasie się reaktywowała, prowadząc dalej swoją działalność. Do grupy należał 43-letni Francisco Javier Romero Taboada, zwany przez kumpli “Jimmy”. Na długo przed niedzielą 30 listopada 2014 roku, kiedy “Jimmy” z grupą bojówkarzy z La Coruni uzbrojonych po zęby w pałki, sztachety, kastety i noże wybrał się w swoją ostatnią podróż do Madrytu, ich śmiertelni rywale z Frente Altético też mieli być zdelegalizowani. W 1998 roku, podczas meczu z Realem Sociedad, jeden z członków Frente Atlético Ricardo Guerra zasztyletował Aitora Zabaletę. – Policja i władze Atlético obiecywały wtedy zrobić wszystko, by wykopać bandytów ze stadionu Vicente Calderón. I jak zwykle nie zrobiono nic – napisał dziennik “El Pais”.
Stec nie owija w bawełnę i nazywa Bońka twarzą świata myślącego mamoną.
– Silne uzależnienie od bukmacherki to mit – autorytatywnie obwieścił prezes PZPN. To chyba najbardziej skandaliczna fraza z wywiadu w piątkowej “Wyborczej”, niedopuszczalna tym bardziej, że wypowiada ją nie bezstronny ekspert od nałogów, lecz celebryta reklamujący bukmacherską firmę Expekt, czyli pośrednio czerpiący zyski z hazardu lobbysta. Zbigniew Boniek nie powołuje się na żadne badania naukowe, nie cytuje medycznych znakomitości, u których zasięgał języka, nie, po prostu dzieli się własną – jakże rewolucyjną! – wiedzą o świecie, z innych jego publicznych wypowiedzi wnoszę, że czerpie m.in. z osobistego doświadczenia, nie zna mianowicie nikogo, kto wpadłby w życiowe tarapaty z powodu obstawiania w internecie wyników sportowych. Gdybym chciał zastosować zaproponowaną przez prezesa metodę badawczą, musiałbym wyznać, że owszem, znam osoby, które były lub są uzależnione. Znam też takie, które poczuły, dlaczego hazard w wirtualiach bywa bardziej niebezpieczny od naziemnego – nie musisz wykonać wysiłku, by wyjść z domu; przysiadasz przed monitorem o dowolnej porze doby (zawsze ktoś gdzieś rozgrywa jakiś mecz); nagrodę otrzymujesz natychmiast, odegrać też się możesz natychmiast, prędkiemu odgrywaniu się sprzyja zwłaszcza wieczorny kieliszek wina na sen lub inna odprężająca używka; możesz typować niemal w czasie rzeczywistym, nawet przewidywać, co się zdarzy na boisku za minutę lub dwie, bukmacherzy stale wzbogacają ofertę. I oczywiście można pozostawić każdego gracza samemu sobie, niech obstawia na własną odpowiedzialność, jeśli ulegnie psychicznie i się pogubi, to niech płaci, ewentualnie niech cierpi jego rodzina. Trwa odwieczny spór światopoglądowy, czy jednostki słabsze – w tym wypadku np. genetycznie szczególnie narażone na uzależnienia – państwo powinno chronić czy dbać przede wszystkim o wolność indywidualną. I wszędzie na świecie ustala się kompromis pomiędzy obiema wartościami, pewne rzeczy całkiem się delegalizuje, dostęp do pewnych rzeczy ogranicza, pewnych się nie reklamuje albo reklamuje w precyzyjnie wytyczonych granicach.
Niektóre teksty, przynajmniej jeśli chodzi o te zagraniczne, musimy pominąć. Czarodziej z Malediwów – to o obecnym trenerze Piasta.
Zatrudnienie Ángela Péreza Garcii było jedną z najbardziej szalonych decyzji w dziejach Piasta. Po kilku miesiącach pracy hiszpańskiego trenera w Gliwicach widać, że w tym szaleństwie była metoda. Kojarzycie Adriana Klepczyńskiego? Fani z Gliwic i osoby bacznie śledzące ekstraklasę pewnie kojarzą. Dla większości to jednak postać anonimowa. Wyjaśnijmy zatem: to 33-letni prawy obrońca Piasta, który w ekstraklasie debiutował 13 lat temu i od tego czasu rozegrał w niej ponad 100 meczów. Jego niska rozpoznawalność to nie kwestia przypadku. Umiejętności Klepczyńskiego po prostu nie powalają na kolana. W Gliwicach jednak najczęściej to on nosi opaskę kapitańską i w tym sezonie był dotąd niezastąpiony. Do niedzielnego meczu z Lechią Gdańsk, w którym pauzował za kartki, nie opuścił nawet minuty gry. Dla Piasta to nic niezwykłego, cała drużyna jest utkana z takich “Klepczyńskich”. Piłkarzy solidnych i nic więcej. Może jedynym wyjątkiem jest Kamil Wilczek, swego czasu uznawany za talent formatu Kamila Glika. Ich kariery do pewnego momentu przebiegały zresztą podobnie. Kiedy jednak Glik trafił do Serie A, Wilczek związał się z Zagłębiem Lubin. Dopiero teraz w Gliwicach zaczyna grać na miarę możliwości, właśnie został wybrany piłkarzem listopada w ekstraklasie. Trudno jednak o nim myśleć jako o poważnym kandydacie do gry w ataku reprezentacji Polski. Jeśli klub dysponujący takimi zawodnikami chce prezentować atrakcyjny futbol i do tego osiągać niezłe wyniki, to musi znaleźć dobrego trenera. W Gliwicach znaleźli. Zatrudnienie Garcii w końcówce poprzedniego sezonu, gdy gliwiczanie bronili się przed spadkiem, wydawało się początkowo strzałem w stopę. Owszem, dobre wrażenie w jego CV robiła gra w Realu Madryt, ale dorobek szkoleniowy zachwytu wzbudzać nie mógł. Jak poważnie traktować trenera, który poprzednio pracował na Malediwach? Ale blondwłosy Garcia (sam śmieje się, że wygląda bardziej na Polaka niż na Hiszpana) najpierw obronił zespół przed spadkiem, a teraz stworzył drużynę, której muszą się obawiać nawet najmocniejsi w kraju. Zaimponował, gdy tylko wszedł do szatni Piasta. Witając się z piłkarzami, od razu wymieniał ich imiona. Ci robili wielkie oczy, bo sami pewnie nie do końca wiedzieli, kim jest nowy trener. Teraz jednak większość z nich dałaby się za niego pokroić.
Domino Berga – dobry, konkretny wywiad Przemysława Zycha z Markiem Saganowskim. Warto przeczytać.
Przypomina panu innych trenerów?
– Gdy Beenhakker przyszedł do reprezentacji, też czuł szatnię i piłkarza. Potrafił nakreślić taktykę w prosty sposób, ale tak dosadnie, że trzeba było to złapać. Bywają trenerzy, którzy szukają kwadratowych jaj, ale Berg wie, kiedy zespołowi nie idzie i kiedy może nie iść. To nie teoretyk, który spodziewa się, że sytuacja się rozwinie, jak pisali w książce, i zaskoczony nie potrafi z niej wybrnąć. Przeżył wielkie mecze, był w wielkich szatniach. Wie, kiedy co powiedzieć, i to do nas trafia. To człowiek stanowczy. Albo robimy, albo tak.
Kiedy panu zaimponował?
– Gdy dowiedzieliśmy się, jak zagramy z Celtikiem w eliminacjach Ligi Mistrzów. Przez blisko tydzień szlifowaliśmy bardzo szczegółową taktykę ustawioną pod rywala. „Zatrybiło”, wynik poznał cały świat. W tym meczu potrafił odsłonić nasze atuty: skrzydła i dwóch fałszywych napastników.
(…)
Kiedy piłkarz ceni trenera?
– Gdy w przerwie nie powie banału, tylko coś, co trafi do głowy. Spostrzeżenia Berga potrafią zmienić mecz. Pamiętam, jak rywal grał bardzo blisko siebie, a my wciąż konstruowaliśmy ataki środkiem. W przerwie Berg powiedział: „Jak dalej będą tak grać, zmieńcie sposób gry. Przerzućcie na bok do Kucharczyka”. Mija 55. minuta i z tej sytuacji pada bramka.
SUPER EXPRESS
Donald, już nie dziki, a tym razem nieobliczalny pogrążył Wisłę.
Franciszek Smuda (66 l.) narzekał niedawno, że Wilde-Donald Guerrier (25 l.) i Emmanuel Sarki (26 l.), dwaj ciemnoskórzy reprezentanci Haiti, doprowadzają go do takiego szału, że wkrótce wyląduje przez nich w szpitalu psychiatrycznym. Po wczorajszym wybryku jednego z jego „ulubieńców” znów musi uważać, żeby nie zwariować. Po brutalnym faulu Guerriera Wisła kończyła mecz w osłabieniu i przegrała 1:2 z Lechem. (…) – Guerrier i Sarki to są nieobliczalni ludzie! – wściekał się Smuda. – Dniami i nocami tłumaczę jednemu i drugiego, jak mają walczyć i jak mają się zachowywać na boisku, ale nie potrafię do nich trafić. To był kolejny taki faul, przez który straciliśmy punkty i trzeba się zastanowić, co dalej z nimi zrobić.
Przyzwyczajcie się, jeśli jeszcze się nie przyzwyczailiście, bo… Milik znów zaszalał.
Arkadiusz Milik (20 l.) zdobył dwa gole i zaliczył asystę, i to głównie dzięki niemu Ajax Amsterdam rozbił Willem II aż 5:0. Polski napastnik zaczął mecz na ławce, ale na boisku pojawił się już w 18. minucie, a niedługo potem rozpoczął koncert. Milik grał ostatnio co trzy dni, więc w sobotę trener Frank de Boer chciał go trochę oszczędzić i w bój posłał Islandczyka Kolbeinna Sightorssona. Konkurent Polaka zdobył prowadzenie w 14. minucie, ale zaraz potem został brutalnie sfaulowany i musiał opuścić boisko. W jego miejsce wszedł Milik, dając fantastyczną zmianę.
Co było dalej – wiecie doskonale.
SPORT
Okładka mało piłkarska.
Tylko dla odważnych – zaczynamy komentarzem Bogdana Nathera dotyczącym minionej kolejki.
Po sobotnim meczu z Cracovią trener Jagiellonii Białystok, Michał Probierz, był zły jak osa. Szkoleniowiec pieklił się, że jego drużyna pokpiła sprawę i zamiast zgarnąć pełną pulę, zadowoliła się jednym punktem. – Sami zabraliśmy sobie dwa punkty – grzmiał Michał Probierz. – Nie może być tak, że jeden zawodnik strzela bramki, a reszta nie potrafi wykorzystywać stuprocentowych sytuacji. Trener Jagi podniósł problem, który nie tylko jemu leży na wątrobie. Otóż w naszej ekstraklasie rzeczywiście brakuje snajperów z prawdziwego zdarzenia. Probierz – na swoje szczęście – ma w kadrze Mateusza Piątkowskiego, który zdobył prawie połowę goli, które ma na koncie drużyna z Białegostoku. Aż strach jednak pomyśleć, co się stanie, gdy „Piątka” z przyczyn losowych zabraknie w składzie… Wystarczy spojrzeć na statystyki, jak radziła sobie „Jaga”, gdy Piątkowski się „zaciął” i w pięciu meczach z rzędu miał pusty przebieg.
Relacje, relacje, same relacje. Nie ma nic co nadawałoby się tutaj do zacytowania – dopiero wywiad z Dariuszem Smagorowiczem.
Grzegorz Kuświk jest pod lupą Lecha, Filipem Starzyńskim i Danielem Dziwnielem interesuje się Wisła, Jakuba Kowalskiego wymienia się w kontekście Cracovii, a Barłomieja Babiarza Zawiszy. Nie obawia się pan, że zimą czołowi gracze opuszczą drużynę?
– Nie martwię się tym, bo w ciągu ostatnich sześciu lat podczas każdej przerwy w rozgrywkach słyszę, że trzon drużyny może pójść w rozsypkę. Było tak za czasów gry Andrzeja Niedzielana, Artura Sobiecha czy Arkadiusza Piecha. A jednak potrafimy znaleźć piłkarzy, którzy godnie zastępują odchodzących. Poza tym nie otrzymaliśmy jeszcze oficjalnej oferty. Prowadzimy negocjacje z zawodnikami. Złożyliśmy oferty przedłużenia umów wspomnianym graczom oraz Krzysztofowi Kamińskiemu.
Na miarę możliwości – czyli co nowego w GKS-ie Tychy?
Objęcie pełni władzy nad drużyną przez Tomasza Hajtę oznacza także pełen wpływ na kształt kadry. W transferach dużą rolę do odegrania ma mieć dyrektor Marcin Adamski. Nowy trener, nowy sztab szkoleniowy i nowy dyrektor sportowy. Wielkie zmiany mają przede wszystkim doprowadzić do utrzymania zespołu. W zimowym okienku transferowym tyzanie powinni być bardzo aktywni, ale wszystko wskazuje na to, że rewolucji nie będzie, choć niektórzy się jej wręcz domagają. Gdy nie wiadomo o co chodzi… (…) – Rewolucji nie będzie, bo na wymianę 20 zawodników nas po prostu nie stać. Każda decyzja będzie więc przemyślana. Na transferach bardzo łatwo można się pomylić, a my chcemy minimalizować ryzyko – wyjaśnia Tomasz Hajto.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Optymizm Błaszczykowskiego bije już z okładki.
Nic nie jest w stanie mnie złamać – wracamy do tekstu o Kubie.
– Mnie nie! – zapewnia Błaszczykowski. I dodaje: – Nie miałem ani jednej chwili zwątpienia, proszę mi uwierzyć, nie znam słowa rezygnacja. Swoje w życiu przeszedłem. Mam kontuzję? Walczę. Pracowałem z dnia na dzień, uśmiechałem się do siebie, gdy osiągałem choćby malutki postęp. Co ciekawe, ten czas bardzo szybko mi upłynął. (…) Błaszczykowski wraca do składu BVB w trudnym momencie. Zespół wpadł w głęboki dołek. Nasz reprezentant zmuszony był stać i patrzeć, jak Borussię trawi depresja. – Kryzys mojej drużyny dotykał również mnie, przecież to mój klub, moi koledzy. Po tym, co osiągnęliśmy w poprzednich sezonach, wymagania wobec Borussii są ogromne. Niestety, wielu jest zadowolonych, że powinęła nam się noga. Wiadomo – jednego konkurenta do walki o najwyższe cele mniej. Ale spokojnie, co prawda dzisiaj jest źle, lecz Borussia nadal ma ogromny potencjał i jestem pewien, że wkrótce o kryzysie będziemy mówić w czasie przeszłym. Piątkowa wygrana z Hoffenheim to maleńki krok w dobrym kierunku – uważa polski pomocnik. Gdy Kubę dopadły kontuzje, kibice wsparli go poruszającym spotem wideo. Oprócz fanów i rodziny kciuki za szybki powrót na boisko ściskał też Marcin Wasilewski. Były obrońca Anderlechtu, dzisiaj gracz Leicester, wie bardzo dobrze, co znaczy ciężka walka o powrót do zdrowia. – Z Wasylem jesteśmy na dobre i na złe. On jest przykładem dla innych. Udowodnił, że nie wolno rezygnować z marzeń. Przeszedł drogę przez mękę, wracając po ciężkim urazie, ale jego wysiłek został nagrodzony. Gra w lidze angielskiej, a przecież to było jego wielkie, nigdy nieskrywane marzenie. No i kopie się w tej swojej Premie League. Niech mu to na zdrowie wyjdzie! Życzę mu, by jeszcze z dziesięć lat grał tak jak teraz. W Anglii go doceniają, szkoda, że nie zawsze tak było u nas – zauważa Błaszczykowski.
Marcin Kamiński nie ma pojęcia o żywej ostatnio plotce wiążącej go z Borussią Dortmund i zachowuje duży spokój.
Nie da się jednak ukryć, że jest pan jednym z pierwszych w Lechu do sprzedaży i miał pan ten transfer obiecany zimą.
– Obietnica była, ale do tej pory nie udało się sfinalizować tematu. Zacznijmy od tego, że muszę zasłużyć na to, by odejść. Muszę zasłużyć, żeby ktoś w ogóle spojrzał na mnie. Jak już to się stanie, będziemy mogli myśleć o transferze.
Szybcy i kreatywni – PS był na „Lech Conference” i przedstawia dzisiejsze pomysły na szkolenie młodzieży.
Szybko, szybko, myśleć – poganiał młodych piłkarzy Lecha trener Sportingu Lizbona Joao Lourenco w czasie zajęć na „Lech Conference” w Poznaniu. Proste ćwiczenia z piłką pokazały, gdzie zaczyna powstawać różnica między portugalskimi zawodnikami a ich rówieśnikami z Polski. Szkoleniowcy Sportingu wymagają od swoich małych podopiecznych szybkiej gry, u nas jest z tym problem. Coroczna konferencja połączona z turniejem dla młodzieży organizowana przez Lecha to okazja dla szkoleniowców młodych piłkarzy w Polsce, żeby zdobyć doświadczenie. W tym roku pomysły na piłkę, które dominują w ich akademiach, przedstawili Lourenco (Sporting Lizbona), Bodo Menze (Schalke 04 Gelsenkirchen), Christian Metke (Hertha Berlin), Jean Kindermans (Anderlecht Bruksela) oraz Marek Śledź (Lech Poznań). Trener Anderlechtu zwracał uwagę na stabilność, sam szkolenie młodzieży w klubie z Brukseli koordynuje od dziesięciu lat. Jego poprzednik pracował tyle samo czasu. – Mamy najniższą średnią wieku spośród drużyn w obecnej Lidze Mistrzów – zaczął Kindermans. – To zasługa naszej akademii, skąd co roku wychodzą piłkarze przygotowani do gry na najwyższym poziomie. Młodzież trenuje cztery razy w tygodniu po 90 minut. Raz w tygodniu organizujemy dla każdego godzinne zajęcia indywidualne, do tego dochodzą mecze w weekend. Mamy sprecyzowane oczekiwanie co do tego, jak mają grać młodzi piłkarze Anderlechtu. Chcemy, żeby 70 proc. Meczu utrzymywali się przy piłce. Bramkarze mają zakaz wykopywania piłki, preferujemy rozegranie, które zaczyna się od obrońców. Nie wymagamy od naszych zawodników pressingu, na to przyjdzie czas w seniorskiej piłce – mówił Kindermans.
W Ekstraklasie:
– Hat-trick Wiśniewskiego na przełamanie
– Jesienny kryzys Michała Maka, który stracił szansę na transfer do Anderlechtu
– Bonin czuje niedosyt
– Przełamanie Piątkowskiego
– Pogoń wygrała po ciężkim boju
Orlando strzela focha, czyli ciąg dalszy komplikacji na linii Legia-Sa.
Portugalczyk rozpoczął spotkanie w Zabrzu na ławce rezerwowych. Na boisku pojawił się w drugiej połowie i strzelił ostatniego gola dla zespołu mistrza Polski. Po zdobyciu bramki Sa nie manifestował jednak radości. Piłkarz stanął i spojrzał się z dezaprobatą w stronę Henninga Bega, dając szkoleniowcowi do zrozumienia, że jego rola rezerwowego mu nie odpowiada. – Nie wiem, czy Orlando był nieszczęśliwy dlatego, że nie wystawiłem go od początku spotkania – mówił trener po meczu. – Zdobył bramkę, więc powinien być zadowolony. W drużynie jest wielka rywalizacja. Co ma powiedzieć Marek Saganowski, który nie pojawił się na boisku w Zabrzu, a wcześniej też grał dobrze? Do składu wrócił Miroslav Radović, jest też Ondrej Duda. Każdy z ofensywnych piłkarzy jest świetny – tłumaczył Berg. Z naszych informacji wynika, że po spotkaniu z Górnikiem w szatni Legii doszlo do awantury. Norweski szkoleniowiec skrytykował zachowanie Sa przy całej drużynie. Do tej pory Norweg był bardzo wyrozumiały dla zawodników. Nie miał do nich wielkich pretensji nawet po przegranych meczach. Teraz po raz pierwszy zrugał piłkarza w tak ostry sposób.