– Unia Europejska zakwestionowała polską ustawę hazardową. To jest bubel, i mówię to nie tylko ja. Minister Kapica straszy sądem, ale wie, że przegra. Na świecie bukmacherzy inwestują w sport miliony. Czemu nie zmienić polskiego rynku tak, żeby coś z tego mieć – mówi w Gazecie Wyborczej Zbigniew Boniek. Piątkowy przegląd prasy, właściwie jak co tydzień, uznajemy za obowiązkowy – sterta niezłych materiałów.
FAKT
Strzelba za dwa miliony, czyli Zachara czeka na transfer.
Dla Mateusza Zachary (24 l.) dzisiejszy mecz z Legią Warszawa to jak półtoragodzinny pobyt w oknie wystawowym. W tym sezonie napastnik strzelił 8 goli, a ze statystyk wynika, że potrzebował do tego stosunkowo niewielu okazji bramkowych. Skuteczność godna uwagi, dlatego jest najbardziej łakomym transferowym kąskiem spośród piłkarzy Górnika. – Liczę się z tym, że zimą go stracimy – mówi dyrektor Górnika Robert Warzycha (51 l.). Szefów klubu o zgodę na transfer Zachara specjalnie nie będzie musiał prosić, wystarczy, że znajdzie się chętny, który zapłaci za niego pół miliona euro, czyli ok. 2 mln złotych. Taką sumę odstępnego ma wpisaną w kontrakcie.
Na tej samej stronie mamy tekst o Jakubie Koseckim, ale jesteśmy w stanie go prosto streścić: nie może odzyskać formy, jest sfrustrowany, musi uznawać wyższość konkurenta (Kucharczyka) i może odejdzie do Osasuny.
Nic nie zepsujemy! – zapowiada Boniek. A gazeta reklamuje nowy program przygotowywany przez PS: „Mecz na wysokim poziomie”.
– Nie pozwolimy, aby to, co jest dobre, się popsuło. W reprezentacji nie wszyscy muszą się kochać, ale to musi być walka o jeden cel. Lewandowski i Błaszczykowski mają inne charaktery, ale pamiętam, że to Kuba pierwszy podbiegł do Roberta, kiedy strzelił gola Grecji na Euro 2012. Czekamy na Kubę, ale najpierw musi wywalczyć miejsce w reprezentacji. Potrafimy rozwiązywać problemy. Nie martwcie się. Na wiosnę wszystko będzie jasne – powiedział Boniek. Szef polskiej piłki nie ma wątpliwości, że zagramy na Euro 2016. – Tak jak Alex Ferguson przez 58 lat żuje gumę, tak ja przez 58 lat żyję blisko piłki. Na futbolu się troszeczkę znam. Jak powiedziałem na waszych łamach, że obecna reprezentacja nie odbiega kształtem od tej z 1982 roku, to wszyscy krzyczeli, że Boniek oszalał, ale nie wstydzę się tego powiedzieć: jestem przekonany, że pojedziemy na turniej do Francji – zaznaczył „Zibi”.
W ramkach mamy teksty, że Tarasiewicz chciałby Goulona, a Błaszczykowski wraca na boisku. Spójrzmy na inna informację: Burić chce zostać Polakiem.
Ciekawą wizję dalszego życia przedstawił bramkarz Lecha Poznań Jasmin Burić (27 l.). Zawodnik chciałby przyjąć polskie obywatelstwo. Bośniak występuje w zespole Kolejorza od 2008 roku. Bramkarz Lecha wiąże swoją przyszłość z Polską. – Właśnie złożyłem dokumenty w sprawie polskiego obywatelstwa – zdradza Jasmin Burić, który chce zamieszkać na stałe w Poznaniu. Jest gotowy grać w Kolejorzu do końca kariery, a potem zostać w klubie trenerem. Bośniak ma kontrakt do czerwca 2016. Kilka razy myślał o transferze, ale teraz już nie ma ciśnienia na wyjazd. – Jeśli dostanę polski paszport, to chcę tutaj zostać. Jak przyjeżdżałem, to pod koniec każdej rundy odliczałem dni dzielące mnie od powrotu do domu, do Bośni. A teraz już tak nie mam, zżyłem się z Poznaniem – opowiada.
I jeszcze jeden materiał – Jan Koller mówi, że bez Lewego to już nie ta Borussia.
Co jest źródłem tego kryzysu?
– Pech, kontuzje i brak Roberta Lewandowskiego. Bez waszego napastnika to już nie jest ten sam zespół.
To najprostsze wytłumaczenie, ale czy jeden piłkarz może mieć aż taki wpływ na drużynę?
– Teraz dopiero widać, jak wielkie miał on znaczenie dla klasy dortmundczyków. Jednak jego odejście do Bayernu Monachium to tylko jedna z przyczyn kryzysu Borussii. Obecność jednego dobrego napastnika nie odmieniłaby nagle postawy drużyny.
Może w Dortmundzie po kilku wybornych sezonach po prostu coś się skończyło, a Klopp już nie ma pomysłu na ten zespół.
– Nie wierzę, że Klopp się wypalił. To wyjątkowo ambitny szkoleniowiec, najlepsze, co mogło przydarzyć się Borussii. Ważne, żeby drużyna dotrwała do krótkiej przerwy zimowej, piłkarze solidnie ją przepracowali i jestem pewien, że odbije się od dna.
GAZETA WYBORCZA
Zbigniew Boniek spotyka się z dziennikarzami Wyborczej i zostaje w wielu momentach przyciśnięty do muru. Hazard jak talerze – rozmowa głównie o zakładach bukmacherskich.
Prosił pan o spotkanie…
– Tak, bo przeczytałem wypowiedzi wiceministra finansów Jacka Kapicy i kilka rzeczy chciałbym wyprostować. Pan minister sugeruje, że ja robię coś nielegalnie…
Wręcz przeciwnie, powiedział, że jest pan dobrze zabezpieczony przez prawników i działa legalnie, ale że reprezentuje nielegalną w Polsce firmę hazardową, która kusi ludzi do obstawiania w sieci i łamania prawa.
– Nielegalną? Nic podobnego. Unia Europejska zakwestionowała polską ustawę hazardową. To jest bubel, i mówię to nie tylko ja. Minister Kapica straszy sądem, ale wie, że przegra. Na świecie bukmacherzy inwestują w sport miliony. Czemu nie zmienić polskiego rynku tak, żeby coś z tego mieć.
To mógłby być cenny głos w dyskusji, gdyby nie to, że jest pan jednocześnie prezesem PZPN i ambasadorem firmy bukmacherskiej.
– Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą to postrzegać jako konflikt interesów. Ale dlaczego mam nic nie mówić, skoro ja się na tym znam? Twarzą firmy bukmacherskiej jestem od lat, podpisałem umowę, jeszcze zanim zostałem prezesem. I podczas wyborów mówiłem głośno, że nie zrezygnuję. To samo robią Mats Wilander, Karel Poborsky, Antonin Panenka i Arrigo Sacchi. Firmy bukmacherskie biorą na swoich ambasadorów ludzi, którzy mają społeczne zaufanie. Jako ambasador tej firmy byłem m.in. na Pucharze Świata w Zakopanem, na meczach Wisły, która dostawała 1,5 mln euro rocznie od jednego z bukmacherów internetowych.
(…)
Dwa dni temu w “Przeglądzie Sportowym” wydrukowano artykuł, o tym, że prokurator PZPN Adam Gilarski tropi obstawiających u bukmachera piłkarzy. Dlaczego ich tropi, skoro do gry zachęca ich sam prezes?
– Jestem pierwszy do tropienia, bo to niedopuszczalne, żeby piłkarz czy sędzia grał. Ale jeśli wziąłem kilka lat temu pieniądze za reklamę piwa, to przecież nie zachęcałem, żeby kierowcy pili. Ci, co chcą i mogą, niech piją. Ci, co chcą i mogą, niech grają. Obstawianie wyników meczów to jest zabawa dla kibiców. Dlaczego tak trudno to rozróżnić?
SUPER EXPRESS
Bez piłki jestem jak malarz bez sztalugi – przekonuje Hajto, nowy trener GKS-u Tychy.
Miał być pan trenerem Lechii Gdańsk, a tymczasem będzie pan ratował I ligę dla Tychów. Gratulować czy współczuć?
– Gratulować! W ubiegłym tygodniu spotkałem się z prezydentem Tychów Andrzejem Dziubą. Rozmowa miała trwać dziesięć minut, a przegadaliśmy trzy godziny. Po tym spotkaniu byłem przekonany, że przyjmę ofertę z tego klubu. W lipcu zostanie oddany tu nowy piękny stadion, na jego otwarcie zagramy z FC Koeln. Jest długofalowy plan odbudowy GKS. Hokeiści z Tychów co roku grają o medale. Czas, by do ich sukcesów zaczęli nawiązywać i piłkarze. Pierwszym krokiem musi być utrzymanie w lidze.
Tychy jesienią nie wygrały żadnego meczu na wyjeździe, a o drużynie złośliwi mówią, że to napastnik Maciej Kowalczyk i dziesięć koszulek.
– To krzywdząca opinia. Rzeczywiście, zespół jest rozbity, podzielony, są jakieś grupki, ale te chłopaki potrafią grać. A kto nie umie, to odejdzie, znajdziemy następców. Jedno jest pewne: u mnie piłkarze będą umierać za GKS, dla leserów nie ma miejsca. Cieszę się, że wracam na ławkę. Każdy dzień bez pracy był dla mnie jak dla malarza dzień bez sztalugi. Jeździłem na staże, ale nic nie zastąpi treningu, kontaktu z szatnią, adrenaliny związanej z meczem.
(…)
A co z komentowaniem meczów reprezentacji w Polsacie i Bundesligi w Eurosporcie? Zrezygnuje pan z tego?
– Teraz priorytet to GKS, ale nie chciałbym rezygnować z komentowania. W wolnym czasie chętnie zasiądę przed mikrofonem.
Z kolei Paweł Zieliński zapowiada, że teraz nie będzie już grzeczny.
Jest odkryciem trenera Śląska Tadeusza Pawłowskiego, który uważa, że Zieliński może być niebawem w kadrze alternatywą na prawej obronie dla Łukasza Piszczka. – Cieszę się z małych rzeczy: z debiutu w lidze, a teraz z pierwszego gola z Pogonią – mówi skromnie Paweł. – Bo lepiej jeść powoli łyżeczką, a nie chochlą. Reprezentacja? Spokojnie, to dopiero mój pierwszy sezon w lidze. Trener Pawłowski mówi, że jestem za grzeczny. Pracuję więc nad tym: staram się grać agresywniej, próbuję „podostrzyć”. Poza tym zostaję po treningu z Piotrem Celebanem i ćwiczę dośrodkowania, bo tu mam rezerwy – podkreśla piłkarz, który jest starszym bratem Piotra, pomocnika Empoli.
SPORT
Okładka w stylu takiej, jaką znajdziecie w PS – przed nami dwa szlagiery w ekstraklasie.
Głos z zaścianka – Piechniczek o futbolu na Śląsku. Można zerknąć.
Polscy kibice z pewnością kończą rok w dobrych nastrojach. Pan – mający szersze niż przeciętny fan spojrzenie na naszą piłkę – również?
– Akurat w tym przypadku spojrzenia ekspertów i kibiców są zbieżne. Zasadzają się oczywiście na ocenie roku w wykonaniu reprezentacji, która sprawiła miłą niespodziankę. Ilu z nas spodziewało się, że będzie mieć na tym etapie eliminacji do Euro 2016 aż tyle punktów?! Na dodatek Legia naprawdę dobrze spisuje się w europejskich pucharach. Szkoda oczywiście błędu formalnego, który zabrał jej szansę na Ligę Mistrzów. Właśnie z formalnego punktu widzenia UEFA miała rację. Nie miała – jeśli weźmiemy pod uwagę poczucie “ducha sportu”. Ale – mam wrażenie – decyzja o walkowerze w dużym stopniu wynikała z antypatii, jaką w tej organizacji żywią do Legii, a raczej – do jej pseudokibiców.
A jednak ta sama Legia potrafi przegrać w lidze w Bielsku-Białej, Gliwicach, Szczecinie…
– Od strony czysto piłkarskiej zespół warszawski góruje nad resztą stawki. Wpadki to kwestia czysto psychologiczna. Może nie potrafią się legioniści na maksa do każdego meczu ligowego nastawić, przygotować? Wystarczy moment podejścia na zasadzie “jakoś to będzie” – i porażka gotowa. Ale gdy zespół wychodzi na murawę w pełni skoncentrowany, nie ma w kraju konkurencji.
(…)
Może tak jednak powinno być: 2-3 kluby, którymi możemy pochwalić się w Europie, które potrafią “coś” zwojować w Europie? Tak to w wielu krajach funkcjonuje…
– Rozmawiamy na Śląsku, dla śląskiej gazety, i o Śląsku, a śląska piłka “leży mi na wątrobie”, więc nie mogę się zgodzić na takie postawienie sprawy. Tym bardziej, że problem nie sprowadza się wyłącznie do owej piłki. Generalnie jesteśmy dziś – jako Śląsk – wielkim zaściankiem. Nie mamy elit – przede wszystkim tych politycznych. Ale i wielu innych kategoriach – także nie. Nie potrafimy zatrzymać tutaj ludzi zdolnych w różnych dziedzinach. Ba; nie jesteśmy w stanie utrzymać tu dzieci! W minioną sobotę na katowickim AWF-ie odbyły się testy naborowe do Akademii Młodych Orłów (projekt pod szyldem PZPN-u – dop. red.). Zgłosiło się na nie ponad 500 osób – rekord w skali kraju, organizacyjne zwycięstwo! Niech się za parę lat okaże, że w tej grupie było 5 naprawdę wielkich piłkarskich talentów: na miarę Cieślika, Fabera, Warzychy – by trzymać się tylko historii Ruchu Chorzów. Ciekaw jestem, ilu z nich po kolejnych 2-3 latach wciąż byłoby zawodnikami śląskich klubów, a ilu znalazłoby się właśnie w Legii czy Lechu… A to – pomijając kwestie czysto sportowe – powinna być też sprawa prestiżowa dla regionu!!! Dziwię się, że w niedawnej kampanii wyborczej żaden z samorządowców nie podjął tego tematu, nie zadeklarował: “zrobię wszystko, by śląskie talenty – niezależnie od dziedziny życia – na Śląsku zatrzymać”. Dziwię się, że na ten temat nie ma co tydzień felietonu w “Sporcie” i innych regionalnych mediów. Ale nie; my, k… – przepraszam za słowo – potulnie pozwalamy, by najlepsi po prostu stąd wyjeżdżali.
Standardowa rubryka Sportu, a więc na kolejkę zaprasza Marian Ostafiński. Wyciągamy najciekawszy fragment.
Powracając do spraw piłkarskich: który z graczy Legii podoba się panu najbardziej?
– Nie ma w tym zespole zawodnika, który by mnie oczarował. Łatwiej znajduję takiego, który mnie irytuje. Nie podoba mi się, że Adamowi Nawałce narzuca się Michała Żyrę. On nie zasłużył na grę w reprezentacji narodowej. To taki gwiazdorek. Nie byłem zaskoczony tym, że w meczu ze Szwajcarią dostał czerwoną kartkę. Zamiast grać i biegać za piłką, wdaje się w dyskusje z sędziami, niepotrzebnie gestykuluje. Drażni mnie swoją postawą na boisku. Tak jakby ciągle był niezadowolony, a przecież piłkarsko jeszcze wiele mu brakuje. Trenerzy kadry młodzieżowej, którzy pracowali z nim, wypowiadali się, że lepszym zawodnikiem od Żyry jest chociażby Karol Linetty. Często słyszę w telewizji lub czytam w prasie, że warszawiacy mają w składzie znakomitych piłkarzy. Jeśli tak jest, to dlaczego na przykład Ivicy Vrdoljaka nie chce kupić jakiś zagraniczny klub? Mają dobrych piłkarzy, ale na nasze realia. Nikogo znakomitego jednak tam nie widziałem.
Mały kawałek jeszcze z Piasta – Konstantin Vassiljev mówi o Piaście i Polsce.
Uda wam się awansować do grupy mistrzowskiej?
– W polskiej lidze wszystko jest możliwe. Uważam, że czasem brakowało nam szczęścia, w związku z czym przegraliśmy kilka spotkań. O kilka za dużo. Teraz wszystko wygląda lepiej, lecz i tak nasza pozycja zanadto się nie poprawiła. Zostały dwa mecze. Będziemy bardzo się cieszyć, jeśli ten rok zakończymy w ósemce. Wiosną wszystko będzie działo się bardzo szybko…
Angel Perez Garcia jest dla was jak „ojciec”?
– Ojcem bym go nie nazwał. Jest szefem, ale ma świetny kontakt z drużyną, jest otwarty na nasze głosy i opinie.
Sprawia pan wrażenie osoby poważnej. Taki profesjonalista w stu procentach.
– Spokojnie, potrafię się uśmiechnąć. Faktem jest, ze o piłce nożnej najczęściej rozmawiam poważnie, bo to mój zawód. A jeśli chcesz go wykonywać na odpowiednim poziomie, musisz być skupiony na zadaniach, które masz do wykonania. Inna sprawa, że na treningu jest czas i na zabawę, i na naukę. Ale to głównie ciężka praca.
Nie zapomnę… Odrobina historii ze spotkań Legii z Górnikiem.
W tym roku minęło 20 lat od meczu na Stadionie Wojska Polskiego, który do dziś budzi ogromne emocje i mnóstwo kontrowersji. W ostatniej kolejce sezonu 1993/94 Legia grała z Górnikiem na Łazienkowskiej. Goście, chcąc zostać mistrzem Polski, musieli wygrać. Legii do pełni szczęścia wystarczył remis – za wygranie meczu przyznawano wtedy dwa punkty. Górnik prowadził po golu 18-letniego Marka Szemońskiego, ale w 70 minucie wyrównał Adam Fedoruk. Jednak to nie o golach najwięcej mówiło się po ostatnim gwizdku, a o arbitrze. Sławomir Redziński trzech graczy z Zabrza wyrzucił z boiska. Najpierw Grzegorza Dziuka, potem Henryka Bałuszyńskiego, w końcu Jacka Grembockiego. Gol na 1:1 padł, kiedy zabrzan na boisku było dziewięciu. Dla Redzińskiego był to ostatni mecz, który gwizdał w ekstraklasie. Po nim skończył karierę. Przy okazji majowego meczu Górnika z Legią oddaliśmy głos Markowi Jóźwiakowi, obrońcy Legii, który grał w tym pamiętnym meczu. Dziś druga strona – grający wtedy w Górniku Grzegorz Mielcarski.
Już pan zapomniał?
– Nigdy nie zapomnę i nigdy do końca się z tym nie pogodzę. Oczywiście nie jest tak, że co rano budzę się i narzekam na niesprawiedliwości tego świata, ale pamiętam. Szczególnie kiedy ktoś z okolic Legii apeluje o sprawiedliwość i „oddanie” klubowi tytułu zdobytego rok wcześniej, kiedy w 1993 roku, po ostatniej „kolejce cudów”, Legia wygrała ligę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tak wygląda okładka PS.
Jestem załamany Borussią – z Kollerem znajdujemy dłuższy wywiad, z którego warto wyciągnąć jeszcze inny fragment.
To najprostsze wytłumaczenie, ale czy jeden piłkarz może mieć aż taki wpływ na drużynę?
– Obecność jednego dobrego napastnika nie odmieniłaby nagle postawy zespołu. Dlatego nie powiem, że z Lewandowskim w składzie Borussia nadal byłaby w czubie tabeli. Tego się nigdy nie dowiemy. Jednak bez wątpienia to jedna z głównych przyczyn słabszego sezonu.
Inne powody?
– Kontuzje, które zdziesiątkowały zespół. Nie ma przecież Marco Reusa, wciąż nie gra Jakub Błaszczykowski, wypadli też inni piłkarze. Do tego brak szczęścia, trochę głupio straconych bramek i teraz psychika. Na początku sezonu byłem pewien, że gorsze wyniki są przejawem chwilowego kryzysu, z którego Borussia zaraz się wydźwignie. Jednak kolejne porażki musiałby odbić się na psychice piłkarzy Jürgena Kloppa. Strach przed popełnieniem błędu musi ich blokować, z jego powodu nie są w stanie grać na swoim wysokim poziomie. Według mnie w tej chwili główny problem dortmundczyków tkwi w ich głowach.
Niedawno pojawiła się plotka, że Klopp mógłby zastąpić Arsene’a Wengera w roli menedżera Arsenalu Londyn. Może Niemiec myślami jest już w Anglii?
– Też o tym słyszałem, ale czy rzeczywiście tak się stanie, nie potrafię przesądzić. Jednak nawet jeśli jest coś na rzeczy, nie wydaje mi się, żeby Klopp odpuścił już sobie Borussię i ten sezon. Tak na przykład nie postąpił Lewandowski w ubiegłych rozgrywkach. Robert wiedział, że rozstanie się z Borussią, ale nadal grał na maksa i strzelał gole. Jeśli Klopp faktycznie miałby pracować w Arsenalu, stanie się tak dopiero po sezonie. Nie osieroci z dnia na dzień Borussii.
Ciekawszy wywiad mamy odrobinę dalej – doktor Piotr Wiśnik twierdzi, że kilo nadwagi to 10 ton zbędnego balastu.
Łatwo odchudzić Miroslava Radovicia?
– Przed rozpoczęciem ubiegłego sezonu Miro powiedział, że jeżeli sprawię, by na obozie nie przytył dwa kilogramy, będę dla niego kozakiem.
Jak w ogóle piłkarz może przytyć podczas obozu? Przecież wysiłek jest wówczas większy niż zazwyczaj.
– Jest większy, ale dodatkowe kilogramy świadczyły o tym, że musiał nieregularnie odżywiać się w domu. Pewnie jadł z dużymi przerwami. Na obozie piłkarze codziennie dostają jedzenie o jednakowej porze, odpowiednie śniadanie, obiad, kolację i dwie przekąski. Radović wiedział, że jeżeli zastosuje się do moich wskazówek, prawdopodobnie schudnie dwa kilogramy.
Zrzucił tyle?
– Tylko 1,8 kilograma. Trudno mu było uwierzyć, jak to możliwe. Mógłby schudnąć jeszcze więcej, ale wiąże się to z wiedzą na temat odpowiedniej kolejności jedzenia – tego, jakich produktów ze sobą nei łączyć.
(…)
Co znaczy dla piłkarza kilogram nadwagi?
– Załóżmy, że w meczu przebiegł 10 kilometrów. Zrobił 10 tysięcy kroków, nawet więcej. W tym czasie przeniósł dodatkowo 10 tysięcy kilogramów. 10 ton! Mówię tylko kilogramie nadwagi. Jeżeli ma jej dziesięć kilo, łatwo obliczyć, ile zbędnego balastu dźwiga. W końcu nie wytrzyma miesić, powierzchnia stawowa lub więzadło.
Wchodzimy w same tematy ligowe. Kuracjusz w formie – to o Pawłowskim z Lecha.
Szkoleniowiec Kolejorza ostatnio regularnie po godzinie gry zdejmuje z boiska Szymona Pawłowskiego. Wpływu na to nie ma sportowa forma skrzydłowego Lecha. – Szymon jest w trakcie kuracji. Tak staram się gospodarować jego siłami, by był nam w stanie pomóc do końca tego roku – tłumaczy Skorża. To powód, dla którego Pawłowski ostatnio nie przebywa na boisku po 90 minut. Lechita ma kłopot ze ścięgnem Achillesa. Co ciekawe, uraz ten nie przeszkadza mu być najrówniej grającym w tej rundzie piłkarzem Kolejorza. (…) Wiosną 27-letni skrzydłowy był już w dobrej formie, a w obecnych rozgrywkach jest prawdziwym motorem napędowym zespołu. Właściwie nie ma akcji ofensywnej, w której nie brałby udziału Pawłowski. To zawodnik prawonożny, ale doskonale sprawdza się na lewym skrzydle. Może wtedy wykorzystać swój ogromny atut, czyli zejście do środka i uderzenie na bramkę. W niedzielę przeciwko Górnikowi (3:0) wbił swojego piątego gola w lidze, a doliczając Puchar Polski ma ich w tym sezonie siedem. Do tego zaliczył też cztery asysty. Pawłowskiemu nie przeszkadza na boisku nawet to, że nie jest w stu procentach zdrowy. Dlatego podczas każdej przerwy na mecze reprezentacji dostaje od sztabu szkoleniowego kilka dni wolnych. W tym sezonie zagrał w 15 z 17 meczów ligowych, ale tylko w siedmiu dotrwał do końca. – To skutek jego przewlekłych problemów ze ścięgnem Achillesa – przyznaje Skorża. A ponieważ Pawłowski jest jednym z kluczowych graczy wicemistrzów Polski, trener stara się na niego chuchać i dmuchać. – Nie chciałbym, żebyśmy stracili Szymka na pół roku. Dlatego jak tylko mogę, staram się go oszczędzać – zaznacza szkoleniowiec.
Poza tym:
– Burliga wraca na swoją pozycję
– Burić mógłby zostać w Poznaniu do końca kariery (było w Fakcie)
– Skorża mógł nie zostać trenerem Wisły, bo wyższe notowania mieli Stawowy i Urban
– Strzelba za dwa miliony, czyli Zachara
– Lewczuk z Astizem pograją do końca roku
Stilić chce się przypomnieć Lechowi, a Mateusz Miga przedstawia siedem mgnień z jego kariery.
Lech – Juventus 1:1. Mecz, który będzie zapamiętany jako wojna na śniegu. Lech remisuje z Juventusem. Poznaniacy prowadzą 1:0 po bramce Artjomsa Rudnevsa. Łotysz strzela gola po dośrodkowaniu Stilicia z rzutu rożnego. Stilić: – Cieszę się, że w tak młodym wieku grałem z tak dobrymi rywalami. Miałem możliwość zmierzyć się z Alessandro del Piero, a to jeden z pięciu najlepiej grających lewą nogą piłkarzy świata. Najfajniejsze jest to, że na koniec to my wyszliśmy z grupy, a nie on i Juventus.
Mamy kilka mniejszych tekstów, wyciągamy ten o Marcinie Robaku – powrót króla w Szczecinie.
Po dwumiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją kości strzałkowej Marcin Robak wznowił zajęcia z zespołem. Czy to oznacza, że zagra w sobotę z Koroną Kielce? – Jeżeli zdecyduję się wpuścić go do gry, to raczej nie od początku. Do meczu pozostały jeszcze dwa dni, wiele może się wydarzyć. Dziś nawet nie wiem, czy Marcin usiądzie na ławce rezerwowych. Wiele zależeć będzie od jego dyspozycji psychicznej – mówił po wczorajszym treningu Jan Kocian. W całej karierze kontuzje niemal całkiem omijały 32-letniego Robaka. Drobne urazy, takie jak stłuczenia czy podkręcenie stawu mógł policzyć na palcach jednej ręki. W ubiegłym sezonie, zdobywając tytuł króla strzelców, opuścił w Pogoni tylko jeden mecz. Powodem nie był jednak uraz, tylko pauza za kartki. – Robak zawsze był okazem zdrowia. Jest silny i mocno zbudowany. To boiskowy twardziel, nigdy nie pieścił się z sobą, nie narzekał na drobne stłuczenia. Nie był moim częstym pacjentem – mówi Bartosz Paprota, klubowy lekarz Pogoni. Aż przyszedł sparingowy mecz z Lechem na początku października. Ostre starcie z rywalem zakończyło się pęknięciem kości strzałkowej i ponad dwumiesięczną przerwą w treningach. Nie pierwszą zresztą w tym sezonie. Drugie półrocze jest dla Robaka wyjątkowo pechowe.
Bo górnik chłop szwarny – ciekawy materiał o Barbórce.
W czasie karczm piwnych darmowy browar lał się strumieniami, czasami trzeba było jednak zapłacić i to sporo za toaletę. Po zabawie zawodników bolały brzuchy, ale nie od golonki czy śląskich klusek. 4 grudnia to szczególny dzień na Górnym Śląsku. Wtedy przypada Barbórka, czyli tradycyjne święto górnicze. Po mszy świętej wydawany jest uroczysty obiad, a w między czasie organizowane są tak zwane karczmy piwne. Mają one zwykle miejsce między końcem listopada a pierwszą połową grudnia. Na nich górnicy razem z piłkarzami (którzy podlegają pod górnicze kluby) bawią się, ale jedynie w męskim gronie. Taka jest tradycja. – Przy okazji Barbórki jeszcze przed imprezą władze klubu dawały nam ćwiartkę wódki i kiełbasę – wspomina lata 60. Stanisław Oślizło, były znakomity obrońca zabrzańskiej drużyny. – Mi wtedy nie lano, a kiełbasy też nie dostałem. Chyba tylko Staszek jako kapitan był uprzywilejowany – dopowiada z uśmiechem Hubert Kostka, świetny w przeszłości bramkarz, którego podczas niektórych transmisji słynny komentator Jan Ciszewski nazywał magistrem inżynierem górnikiem. Obydwaj bawili się za to podczas karczm piwnych. – Dyrektorzy, sztygarzy czy też górnicy, którzy mieli odpowiedni stopień, przychodzili ubrani w szykowne mundury górnicze, z czako na głowie (czapka górnicza – przyp. LB). Niektórzy z nich mieli honorową szpadę, zawieszoną przy lewym boku. Podziwiałem ich i zazdrościłem – przyznaje Oślizło, najlepszy piosenkarz wśród piłkarzy. – Z przyjemnością się go słuchało – zaznacza Jan Banaś, kolejny gracz legendarnej drużyny. – Jest taka fajna piosenka Górnicy, górnicy, co węgiel kopiecie, pod ziemią siedzicie, o świecie nie wiecie. Lubię czasami siąść przy pianinie, zagrać i zaśpiewać ją – zaznacza Oślizło. Podczas Barbórki były reprezentant Polski nigdy jednak nie grał. W tym czasie występują orkiestry górnicze, w których dominują inne instrumenty. Janowi Banasiowi z Barbórką kojarzy się suto zastawiony stół, z tradycyjnym śląskim jedzeniem: roladami, kluskami śląskimi, modrą kapustą (czerwoną – przy. LB), golonką czy żurkiem. – To był praktycznie nasz codzienny jadłospis. Opychaliśmy się tymi tłustymi i smacznymi potrawami. Teraz piłkarze liczą kalorie, spożywają dietetyczne jedzenie i inne cuda, a na boisku ruszają się i grają gorzej od nas. Dziwne – przyznaje Banaś.