Mało który zawodnik może liczyć na równie komfortową sytuację przy zagranicznym transferze, co Waldemar Sobota. Przypomnijmy, prawy pomocnik Śląska najpierw rozstrzelał Club Brügge przed belgijską publicznością, po czym w glorii zwycięzcy zasilił miejscowy klub. Siłą rzeczy od pierwszych chwil mógł liczyć na wsparcie trenerów, kolegów z drużyny i kibiców. W końcu nieczęsto się zdarza, by piłkarz z mniej znanego klubu mógł udowodnić swoją wartości jeszcze przed pierwszym treningiem z nowym zespołem.
Sobota z miejsca wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie Brugii i zaliczył dość przyzwoity sezon. Co prawda nie miał zwalających z nóg statystyk – w 32 meczach zanotował sześć goli i pięć asyst – ale rozegrał kilka świetnych spotkań, w tym wygrany 4:0 mecz z Anderlechtem. Były gracz Śląska utrzymał też silną pozycję w reprezentacji Polski, a w Belgii wszyscy liczyli, że w nowych rozgrywkach wreszcie pokaże pełnię możliwości. Dziś jednak Sobota zmierza dokładnie w przeciwnym kierunku i jest na najlepszej drodze, by podzielić losy wielu innych, którzy za granicą odbili się od ściany.
Z Belgii coraz częściej napływają niepokojące sygnały. A to Sobota znalazł się poza kadrą, a to przesiedział cały mecz na ławce rezerwowych lub wszedł tylko na końcówkę. Przez ostatnie dwa miesiące Polak rozegrał ledwie 26 minut w lidze, przez co wypadł też z reprezentacji. A nie zapominajmy, że w październiku kadra była dla niego swego rodzaju kołem ratunkowym, bo u Nawałki zagrał w sumie więcej minut, niż w klubie.
Tendencja jest mocno niepokojąca, tak jak i fakt, że – jak widać z powyższego wykresu – pozycja Soboty w Brugii nigdy nie była supermocna. W oczy rzucają się braki kondycyjne polskiego skrzydłowego, który w zdecydowanej większości spotkań nie rozgrywa w pełnym wymiarze czasowym. Często to właśnie on jest pierwszym do zmiany. Co gorsze, dziś Sobota nie ma też byt wiele atutów czysto piłkarskich. Jeżeli szybko czegoś nie zmieni, za jakiś czas będziemy mówić o jego powrocie do polskiej ligi i pilnej potrzebie odbudowania się.