Reklama

Czy na własne życzenie przegrywamy wojnę z piłkarskimi oszustami?

redakcja

Autor:redakcja

29 listopada 2014, 13:44 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ricardo Kishna, wielce utalentowany dziewiętnastolatek, o którym słyszałem wiele dobrego już wcześniej, ale dopiero w tym tygodniu obejrzałem go pierwszy raz. I widzę o co ten szum: rośnie kawał błyskotliwego skrzydłowego. Gaz, drybling, technika, nieszablonowość, odwaga, chłopak mawszystko. Jeśli nie zrujnują go pieniądze lub kontuzje, może być jednym z najlepszych. Przeszkadzało mi w nim tylko jedno:

Czy na własne życzenie przegrywamy wojnę z piłkarskimi oszustami?

Taki młody, a już obrzydliwy kanciarz.

W jednej z akcji puścił puścił piłkę za obrońcę, a potem na niego wpadł i efektownie się wywrócił. Nie był ani przez sekundę zainteresowany dogonieniem futbolówki, chodziło tylko i wyłącznie o rzut wolny w atrakcyjnej strefie. Udało się, sędzia wszystko gwizdnął. Klasa zagrania zerowa, gdyby tak zrobił na boisku, na którym sam kiedyś grałem, dostałby zakaz wstępu.

Gdzieś czytałem, że w zeszłym sezonie Januzaj szedł na rekord żółtych kartek otrzymanych za boiskowe wymuszenia. Kishna to więc żaden wyjątek, a reprezentant nowego pokolenia skrzydłowych, gdzie umiejętność oszukania sędziego jest takim samym elementem piłkarskiego abecadła co umiejętność oszukania rywala dryblingiem.

Piłkarze i trenerzy przynajmniej mają motyw przy ukorzenianiu oszustw w grze. To miecz obosieczny, od którego mogą też zginąć, ale wierzą, że oszukają lepiej niż inni. Nie rozgrzeszam, będę do tego ostatni bo kantów na murawie nienawidzę, ale przynajmniej w ich zachowaniu jest jakiś cel.

Reklama

Nie ma natomiast żadnego, który usprawiedliwiałby nas. Nas kibiców, nas dziennikarzy, nas czerpiących z oglądania gry frajdę. To my powinniśmy piętnować tę patologię, tymczasem nie macie wrażenia, że futbol toczy coraz większa znieczulica na oszustwa? Przyzwyczailiśmy się, nauczyliśmy z nimi żyć, pojawia się coraz większe przyzwolenie i zrozumienie. Kanty stały się codziennością, po prostu kolejną regułą gry, a nie plagą, z którą trzeba aktywnie walczyć.

Pamiętam swego czasu Kamil Kosowski występując na meczu ligowym w roli eksperta powiedział coś w stylu: piłkarz X zmarnował doskonałą szansę na jedenastkę, powinien tutaj się wywrócić! Było to takie autentyczne i szczere, że aż zabawne. Szczególnie, że wiemy jak grał Kosa i taka wypowiedź z jego ust specjalnie nie dziwiło.

Potem cofnąłem się do czasów kibicowskich i właśnie przez pryzmat Kosy dostrzegłem problem w sobie: gdy to on wymusił faul w kadrze bądź w pucharowej Wiśle, nie rzucałem kamieniem. Miałem kilkanaście lat, tłumaczyłem to sobie “wszyscy tak robią!”, “wczoraj oni skręcili nas, dziś my skręciliśmy ich, sprawiedliwie!”. Jasne stało się dla mnie, jak cholernie uprzywilejowany jest oszust: na swoim stadionie będzie miał wsparcie za każdym razem, gdy rzuci się na ziemię. Sędziego będą wygwizdywać tysiące ludzi, choć może właśnie podjął dobrą decyzję, a aprobatę zyskałby w przypadku błędnej. Trudno przy tylu wyzwiskach i niechęci przynajmniej nie zastanowić się: kurwa, a może jednak się pomyliłem? Może jednak był faul? Trudno czasem nie nagiąć się pod presją tłumu, to czysta psychologia.

Oszuści nie są też w żaden sposób ścigani, są bezkarni. Szanse na to, że coś im się stanie, są naprawdę nikłe. Tylko w wyjątkowo paskudnych sytuacjach obejrzą żółtą kartkę, która przecież żadną tragedią nie jest. Kara zawieszenia zdarza się na świecie tak rzadko, że gdy już ktoś ją otrzymuje, sprawa trafia na nagłówki piłkarskich dzienników.

Aktualnie istniejące pomysły walki – nazwijmy ich po imieniu – ze złodziejami to w większości idiotyzmy już na pierwszy rzut oka. FIFA jest za dodaniem kolejnych sędziów. Okej, dodatkowa para oczu, ale problem ten sam: pół sekundy na decyzję, wielka presja. Blatter w magazynie “FIFA Weekly” pisał o różowych kartkach, czyli karach czasowych dla oszustów. I tak samo jak wyżej: esencja problemu nie tkwi w braku sankcji, tylko w ogromnych trudnościach z łapaniem aktorów; arbiter będzie się mylił przy przyznawaniu różu a nie żółci, to jedyna różnica. Pomogłyby wideopowtórki, ale sytuacji stykowych w meczu są dziesiątki. Wymagałoby to piłkarskiej rewolucji naprawdę sporych rozmiarów, poza tym zmiana ta ingerowałaby mocno w dynamikę meczu.

Czyli nic się nie da zrobić? Boiskowi spekulanci mają wszystko, by robić kariery i rozkwitać? Musimy się pogodzić z takim stanem rzeczy i koniec pieśni?

Reklama

Otóż niekoniecznie. Pionierski system wprowadziła NBA, gdzie także kanciarze stali się dużym problemem. Za koszykarzami poszło MLS i australijska A-League. Tak jest, poza starym kontynentem już wypowiedziano wojnę nurkom i zbiera się pierwsze tego owoce. Tym razem to my jesteśmy w tyle za resztą świata.

Chodzi konkretnie o analizę wideo, ale już po meczu. Komisja przygląda się wszystkim sytuacjom i potem wydaje werdykt: ten oszukał, ten nie, a ten znowu tak. Potem wyznacza represje finansowe, a gdy ktoś jest recydywistą, zostaje zawieszony. Karą nieregulaminową, ale rzeczywistą, jest przylepienie danemu zawodnikowi łatki oszusta, a na takiego arbitrzy patrzą już inaczej.

Plusów tego rozwiązania jest wiele. Nie wymagają one żadnych piłkarskich rewolucji, miliona przerw w trakcie meczu. Są systemem przetestowanym, także w świecie futbolu. Po trzecie, raporty i “mandaty” będą nam wszystkim przypominać tydzień w tydzień, że z kanciarzami trzeba walczyć. To według mnie może nawet kwestia kluczowa, bo przestaniemy wszyscy przykładać do patologii rękę swoim milczeniem.

Jasne, nie jest tak, że w MLS i A-League uzdrowiono sytuację w stu procentach. Ale na pewno ją poprawiono, na pewno wykonano chociaż krok, by wysłać sygnał: chcemy wyników rozstrzyganych przez piłkarzy, a nie aktorów.

korzystają z niego MLS, A-League, a także NBA. TEn trzeci przykład może nie piłkarski, ale też tam oszustwa były plagą, biznesowo wielki, a jednak udało się wprowadzić i nikt nie narzeka. Więcej, mówi się tylko o potrzebie zaostrzenia.

Leszek Milewski

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...