Reklama

Wynik do bani, do tego znów race. Nieprzyjemny powrót do przeszłości

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 listopada 2014, 21:24 • 4 min czytania 0 komentarzy

Legia przegrała pierwsze spotkanie w tej edycji pucharów. Aż do dziś przez okrągły rok nie straciła bramki na obcym terenie, w sumie w sześciu kolejnych spotkaniach – wszystkie te statystyki, a można by przywoływać jeszcze kolejne, wskazują, że niewątpliwie znaleźliśmy się w nowej, nieznanej nam bliżej rzeczywistości. Dotychczas o tej porze roku przeważnie nie musieliśmy zastanawiać się nad wynikami rywali, bo sami byliśmy już dawno na aucie. Dziś nie musimy, bo ani Lokeren, ani Metalist Charków nie są już w stanie Legii dogonić. Taka subtelna różnica. Oczywiście, jest to pewne uproszczenie, bo gra toczy się jeszcze o pierwsze miejsce w tabeli i rozstawienie na wiosnę. A że jest o co walczyć, o tym też przypomina historia – od słynnej Sampdorii w 1991 roku Legia dalej niż  szczebel po fazie grupowej nie doszła.

Wynik do bani, do tego znów race. Nieprzyjemny powrót do przeszłości

Istniała furtka, aby to pierwsze miejsce sobie dzisiaj zapewnić bez względy na wynik z Lokeren – przy czym była to wersja dla lubiących się łudzić, w tym wypadku, że Trabzonspor na własnym boisku nie poradzi sobie z Charkowem, mimo że w tym sezonie pucharów z Ukraińcami radzi sobie każdy.

Ale o Trabzonie za chwilę, na razie o Legii…

Ta zaserwowała nam dziś małą podróż do przeszłości, niezbyt odległą, bo przenieśliśmy się mniej więcej do jesieni 2013 i nijakich meczów mistrzów Polski z Apollonem, Trabzonem czy Lazio. Styl gry (albo jak kto woli – brak stylu) i ostateczny rezultat jak idealnie odbite przez kalkę.

Pierwsza połowa – jednoznacznie na minus. I to z dwóch całkiem różnych powodów. Lokeren od początku grało inaczej niż Legia. Przychodziło mu to bez trudu – zwłaszcza że prowadziło już od siódmej minuty, po akcji, w której wszyscy legioniści zachowali się najgorzej, jak tylko się dało. Począwszy od od tracącego piłkę w środku Vrdoljaka, przez Rzeźniczaka, który nie dał rady jej później przechwycić, a na zaskoczonym rozwojem sytuacji Jodłowcu kończąc. Belgowie w każdej kolejnej akcji sprawiali wrażenie pazernych na bramki, co raz to próbowali strzałów z dystansu, szukali różnych sposobów. Legia tymczasem, jakby miała jakieś zupełnie inne priorytety, cały czas próbowała sklecić tę pierwszą udaną akcję i aż do końca pierwszej odsłony nic z tego nie wyszło. Ciężko uznać za taką strzał z wolnego Guilherme, który będąc w dobrej pozycji wybrał bezpieczną opcję „byle trafić w bramkę”.

Reklama

Tak na marginesie, pierwsza połowa wypadła na minus – albo dopiero wypadnie, kiedy do klubu trafi rachunek w obcej walucie – również w związku z zachowaniem kibiców. To właśnie drugi ze wspomnianych przez nas powodów. Przyjezdni z Warszawy oczywiście dzielnie Legię dopingowali, całkowicie zagłuszali 6,5 tysiąca miejscowych (1,5 tysiąca poniżej pełnego zapełnienie stadionu), ale swój występ musieli kosztownie urozmaicić odpaleniem paru błyskotek. Zresztą nie można być pewnym czy na racach się skończy, bo – jak wynika z przekazów – zdarzyły się też przepychanki z policją i rzekome rasistowskie odzywki pod adresem jednego z piłkarzy. Aż wypadałoby zacytować jeden niby mało znaczący fragment wywiadu z legijnym prezesem, który właśnie możecie czytać na Weszło.

Z wywiadu w całości poświęconego zarabianiu pieniędzy, w którym gdy pada stwierdzenie „Wszystko kontrolujecie. Nie musicie od razu wydawać budżetowej nadwyżki”, Leśnodorski odbija piłeczkę:

– Nie do końca wszystko. Ilości kar nie możemy przewidzieć.

I oto jak dobrze zna swoich kibiców.

MECZ 5. KOLEJKA LIGA EUROPY GRUPA L SEZON 2014/15: SPORTING LOKEREN - LEGIA WARSZAWA --- UEFA EUROPA LEAGUE GROUP L MATCH: KSC LOKEREN - LEGIA WARSAW

Legii, wracając jednak do piłki, w pierwszej połowie brakowało praktycznie wszystkiego – sytuacji bramkowych, tempa, jakości i kreatywności w rozegraniu. Wszystkiego za wyjątkiem prostych strat, które mistrzom Polski nie powinny się zdarzać, a jednak mnożyły się jedna za drugą.

Reklama

Po przerwie niby było już lepiej – szybciej, dokładniej, bliżej celu, z większą liczbą strzałów i rożnych – ale ciągle z naciskiem na „niby”. Jakub Kosecki udowodnił, że „nikomu nie musi niczego udowadniać” i już w połowie zakończył swój nijaki występ. Podobnie Orlando Sa, zmieniony w 63. minucie. Zresztą nie ma powodu, by nad kimkolwiek się pastwić szczególnie, bo wszyscy zawodnicy przednich formacji byli totalnie nijacy, a jedynym, który od czasu do czasu miewał przebłyski, był Duda.

Paradoks polegał na tym, że mniej więcej od 70. minuty ważniejszy od meczu Legii stał się mecz Metalista, który niespodziewanie wyrównał stan rywalizacji z Trabzonem i był bliski przepchnięcia Legii już dzisiaj do kolejnej fazy rozgrywek z pierwszego miejsca w tabeli.

Tylko bliski, bo jednak w 87. minucie, i to grając w dziesiątkę, Turcy jednak wbili gola na 2:1, dając sygnał, że jeszcze powalczą. Wszystko rozstrzygnie się w bezpośrednim spotkaniu, które – na szczęście Legii – 11. grudnia odbędzie się w Warszawie. Lokeren tymczasem, kosztem passy stołecznych, przedłuża swoją – też niezłą, dotyczącą meczów na własnym boisku. W tym sezonie, licząc zarówno ligę, jak i puchary, Belgowie przegrali u siebie jedno spotkanie z czternastu. Niestety nie z Legią, a z Brugią.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...