Reklama

Korona idzie w górę. Choć szybciej poszłaby ze skutecznymi Trytką i Kapo

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

22 listopada 2014, 20:35 • 3 min czytania 0 komentarzy

Dwie najsłabsze drużyny pierwszej części sezonu, można by rzec – pośmiewiska ligi, stworzyły nam dziś widowisko, jakie polecilibyśmy każdemu, kto chciałby dobrze spędzić 90 minut przed telewizorem. Szalone, pełne goli, strzałów i czerwonych kartek. A do tego… zakończone remisem.

Korona idzie w górę. Choć szybciej poszłaby ze skutecznymi Trytką i Kapo

Jeszcze miesiąc temu i jedni, i drudzy jechali na tym samym wózku, zamykając tabelę z równie żałosną liczbą punktów. Jednak przez te parę kolejek sporo zdążyło się zmienić. W Bydgoszczy Radosław Osuch zagroził trzęsieniem ziemi, w Kielcach trzęsienie ziemi własnoręcznie wykonał najwyraźniej Ryszard Tarasiewicz i nagle Korona zbiera punkty. Wszystko zaczęło się od remisu z Lechem, mimo prowadzenia poznaniaków 2:0. Później doszły do tego jeszcze zwycięstwa z Ruchem, Wisłą oraz Lechią i do dzisiejszego meczu można było przystępować w znacznie lepszej formie psychicznej niż rywale.

Zwłaszcza, że dość szybko o tę formę zatroszczył się dziś też Malarczyk. Obrońca Korony, tym razem z opaską kapitana, grający na dodatek w ekstraklasie po raz setny i chyba w całej rozciągłości najlepszy na boisku, dopadł do bezpańskiej piłki i nie dał bramkarzowi Zawiszy żadnej szansy. Sandomierskiego na moment aż zrobiło nam się szkoda. Mocne lanie zbiera ostatnio od życia i pewnie sam jest trochę zdezorientowany, nie wiedząc gdzie szukać przyczyn tego stanu rzeczy. Miała być kariera, reprezentacja Polski i poważne kluby, a tu jest kiepska forma w Zawiszy, zbierającym cięgi tydzień po tygodniu.

Chociaż dzisiaj trzeba oddać – trzy groźne strzały wybronił bardzo dobrze.

Generalnie, od kiedy Korona strzeliła na 1:0, widzieliśmy ją w roli zdecydowanego faworyta. Argumentów, żeby ten mecz wygrać, miała sporo. Najpierw pudło roku zaliczył Janota (fatalny występ), później w dobrej sytuacji nie trafił również Trytko, po raz kolejny udowadniając, że… naprawdę dobrze biega. Umie wychodzić na pozycje, często nawet sam przed bramkarza, ale jako napastnik ma dość poważny problem – ze strzelaniem goli jest mu ostatnio wyraźnie nie po drodze. Jeszcze w 44. minucie Korona prowadziła więc skromnie 1:0, ale już w 48., czyli tuż po przerwie, musiała odrabiać straty.

Reklama

Najpierw Malarczyka skopiował Masłowski – pięknie huknął z półwoleja, wykorzystując piłkę wybijaną poza pole karne, a zaraz po zmianie stron Zawiszę na prowadzenie wyprowadził… Dejmek. Dobrze dośrodkował Wagner, Porcellis piłkę miał już praktycznie na bucie, ale o grubość sznurówki wyprzedził go obrońca i wbił futbolówkę w lewy dolny róg bramki Cerniauskasa. Czyli już 2:1 dla gości…

Na czym polegał największy problem, a z perspektywy bezstronnego widza największe błogosławieństwo tego meczu? Że i jednym, i drugim brakowało konsekwencji, a może zwyczajnie piłkarskiej jakości, żeby to swoje prowadzenie doprowadzić do końca. Pisząc o jakości, nie mamy na myśli bynajmniej drugiej bramkowej akcji koroniarzy, bo ta była idealna. Gdzieś już zresztą podobną widzieliśmy, zdaje się, że w ich niedawnym meczu z Wisłą. Trytko doskonale zagrał do Aankoura, między dwoma obrońcami, a Marokańczyk wyłożył piłkę, którą Kapo z łatwością wbił z najbliższej odległości.

Francuz to zresztą jeden z symboli nierówności i nieprzewidywalności tego meczu – bo z jednej strony strzelił gola ustalającego wynik, a z drugiej zmarnował dwie kolejne setki, które mogły dać zwycięstwo. W każdym z trzech ostatnich meczów strzela po jednym golu, chociaż gdyby zliczyć wszystkie dogodne sytuacje, powinien ich mieć dwa razy tyle.

Istotne znaczenie dla przebiegu drugiej połowy miała też czerwona kartka Ziajki, który tuż po przerwie złapał drugie żółtko i Zawisza, tak potrzebujący punktów, prowadzący w meczu „o sześć punktów”, długo musiał bronić się bez jednego zawodnika. Długo, chociaż nie do końca, bo w międzyczasie, dla wyrównania sił, Ziajkę skopiował jeszcze Petrow. W sumie mieliśmy więc cztery gole w tym jednego samobója, dwie czerwone kartki, ciągłe zwroty akcji i na koniec remis, który nikogo w pełni nie urządza. Chociaż w przypadku Korony, co warto zauważyć, mamy do czynienia z piątym meczem bez porażki.

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
1
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Komentarze

0 komentarzy

Loading...