Wiecie nie od dziś, jakie mamy zdanie na temat dokooptowywania do UEFA kolejnych federacji-krzaków. OK, niby każde państewko ma prawo posiadać reprezentację piłkarską i posyłać ją w nierówny bój na eliminacje do mistrzostw świata czy Europy. W jakim celu? Aby dzielne chłopaki straciły jak najmniej goli, począwszy od piątki wzwyż. To przecież zaprzeczenie sportowej rywalizacji, gdy Lewandowski, Goetze czy Naismith kopią się z bibliotekarzem czy bankierem, zaś porządku w defensywie pilnuje dwóch policjantów.
Gibraltar. Bez własnego stadionu dopuszczonego przez europejską federację. Skała, lotnisko z jednym pasem startowym i od zajebania małpek. Tych ostatnich zdecydowanie więcej od ludzi uganiających się za piłką. Na kogo trafiają w meczu – bum, brutalne cięgi. A przed nimi nie lada wyzwanie – perspektywa rekordowego oklepu od Niemców, niby po mundialu zawodzących, jednak – było, nie było – najlepszej drużyny globu.
Jak starcie z Manszaftem zapowiada golkiper Gibraltaru? – Chcemy stracić maksimum sześć goli. Będziemy wtedy wydawać się lepsi od Brazylii – rzekł w Bildzie Jordan Perez, z zawodu strażak. I po co komu taka hucpa? Ma chłopak poczucie humoru, bez dwóch zdań. Ale mają je również setki tysięcy kibiców na całym świecie, co jednak wcale nie czyni ich piłkarzami.
Szczerze mówiąc – rzygamy starciami profesjonalnych zawodników z fanami. Niech sobie próbuje haratać w gałę Gibraltar z San Marino lub inną Andorą, niech sobie zrobią jakiś turniej. Cokolwiek, nawet szereg rund przedwstępnych pod egidą UEFA. Byle tylko nie organizować takiego festynu, jakim są pojedynki normalnych reprezentacji z nimi. Bo jaki później jest tego efekt?
– któryś z najważniejszych zawodników rywala może odnieść ciężką kontuzję, wszak wiadomo, że outsider nie przebiera w środkach. Dla nich dokopanie gwiazdom z pierwszych stron gazet (dokopanie w sensie – porządny kopniak) to dodatkowa atrakcja i szansa na zaistnienie. Pomyślcie, Bayern na rok traci Lewego, a wraz z tym ogromne pieniądze – odpukać w niemalowane – ponieważ dwóch policjantów z Gibraltaru założyło się, że meczu nie dokończy. Wariatów nie brakuje;
– w biciu leszczy jesteśmy zazwyczaj świadkami śrubowania indywidualnych rekordów, często zupełnie nieadekwatnych. Ja im sieknę cztery sztuki, a ty spróbuj sześć. I później, za lat kilkanaście, spojrzymy na dorobek wybranego piłkarza, którego bilans brzmi: 5 z małpkami, 4 z San Marino, 3 z Andorą. Czyli w sumie 12 goli z dupy, w żaden sposób nie weryfikujących ich rzeczywistej klasy. Po prostu – makabrycznie zakłamujących obraz rzeczywistych osiągnięć tylko z tego względu, że przeciwnik chce stracić maksimum sześć goli. Zaraz się okaże, że jakiś ananas nastuka amatorom goli jak dziki, dzięki czemu w klasyfikacji wyprzedzi kogoś, kto ładował w rywalizacji z najlepszymi.
„Chcemy stracić maksimum sześć goli”. A co to, jakiś nowy parytet? To jeszcze w ogóle piłka?