Reklama

Byli młodzi, utalentowani i popularni. Kto dziś o nich pamięta?

redakcja

Autor:redakcja

06 listopada 2014, 17:10 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jeżeli od dawna interesujecie się polską piłką, a w najbliższy weekend znajdziecie się w Muszynie, Tarnowie Podgórnym czy Kluczborku, to mamy dla was pomysł na zagospodarowanie wolnego czasu. Wybierzcie się na stadion i obejrzyjcie mecz lokalnej drużyny. Powód? Będziecie mogli przyjrzeć się, jak prezentują się piłkarze, z którymi niegdyś wiązano spore nadzieje. We wspomnianych miastach już w sobotę będzie można podziwiać zagrania Grzegorza Kmiecika, Karola Gregorka i Piotra Madejskiego. Zdziwieni? Pewnie nie bardziej, niż sami zawodnicy, którzy jeszcze kilka lat temu snuli plany podboju Ekstraklasy, a dziś ugrzęźli w czeluściach niższych lig.

Byli młodzi, utalentowani i popularni. Kto dziś o nich pamięta?

Nie ma niczego złego w kopaniu w niższych klasach rozgrywkowych przed zakończeniem kariery. Gorzej, jeżeli mowa o piłkarzach w sile wieku, czyli rówieśnikach Yaya Toure, Andresa Iniesty czy Cristiano Ronaldo. Jeżeli zawodnik u szczytu swoich możliwości psychofizycznych ląduje w klubie pokroju Victorii Września, to coś ewidentnie poszło nie tak. Czasem – jak w przypadku Konrada Gołosia i Grzegorza Fonfary – przyczyną takiego stanu rzeczy są problemy ze zdrowiem, ale zazwyczaj problem tkwi w głowach piłkarzy.

Spójrzmy na przypadek Kamila Oziemczuka, który po jednej względnie udanej rundzie wyruszył na podbój ligi francuskiej. Niestety w Auxerre zasłynął jedynie z bycia kolegą Ireneusza Jelenia. Oziemczuk grywał w tamtym czasie w młodzieżowej reprezentacji Polski, a wśród kibiców dominował pogląd, że musi być niezły, skoro wziął go tak renomowany klub. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała możliwości Kamila. Po powrocie z Francji próbował swoich sił w różnych drużynach, by na początku roku wylądować w III-ligowych Orlętach Radzyń Podlaski. Aktualnie kopie na tym samym poziomie rozgrywkowym w Avii Świdnik. W skrócie – był piłkarz i nie ma piłkarza.

Ciekawy jest też przypadek Przemysława Wysockiego, który wchodził do pierwszego zespołu Legii razem z Rybusem i Borysiukiem. Lewy obrońca został swego czasu powołany na konsultację przez Leo Beenhakkera, czyli musiał ocierać się o tak zwany „international level”. W przypadku Wysockiego holenderski selekcjoner chyba się nieco pomylił, bo chłopak ostatecznie zagrał tylko w czterech ligowych meczach. I raczej prędko się to nie zmieni, bo ostatnim klubem, w jakim go widziano, był Żbik Nasielsk z ligi okręgowej.

Z kolei losy Grzegorza Kmiecika i Davida Topolskiego rzucają ciekawe światło na problem funkcjonowania w piłce w cieniu własnego ojca. Wydaje się, że akurat ci piłkarze narzekać nie mogą, bo to głównie nazwisko zapewniło im prawdziwą szansę w Ekstraklasie. Kmiecik i Topolski grali na najwyższym poziomie wyłącznie za młodu, kiedy wielu miało nadzieję, że w przyszłości dorównają umiejętnościami swoim rodzicom. Dopiero kilka sezonów wśród najlepszych pozwoliło ostatecznie zweryfikować ich talent oraz możliwości. Znamienne, że obaj zawodnicy trafili swego czasu do najlepszych klubów, czyli odpowiednio Wisły i Lecha, a Kmiecik – po rozegraniu jednego meczu w sezonie 2007/08 – ma nawet na koncie tytuł mistrzowski.

Reklama


Najgłośniejsze nazwiska z powyższej listy to bez wątpienia Jarka i Gancarczyk. Pierwszy jesienią 2007 roku strzelił dla Górnika aż dziesięć goli, w tym cztery w pamiętnym meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Drugi zaliczył swego czasu kilka zgrupowań reprezentacji Polski i nawet udało mu się zagrać w jednym meczu z orzełkiem na piersi. Dziś, mimo niezbyt zaawansowanego wieku, obaj piłkarze nie biorą już udziału w poważnych rozgrywkach. Chociaż na Jarce nie stawiamy jeszcze krzyżyka, bo jego Energetyk liczy się w walce o awans do I ligi. 27 lat to nie tak wiele i – jak pokazał przykład Piątkowskiego – nigdy nie jest za późno by seryjnie postrzelać w Ekstraklasie.

Interesujące są też losy Grzegorza Fonfary i Tomasza Wróbla, czyli ważnych ogniw Bełchatowa z rewelacyjnego sezonu 2006/07. Patrząc na ich wiek oraz na liczby – obaj mają ponad 170 spotkań w Ekstraklasie – ciężko zrozumieć tak drastyczny zjazd. Wydaje się, że zakotwiczenie na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce nie może być wyłącznie pochodną problemów z kontuzjami. Inna sprawa, że rola tych zawodników w nowych klubach jest jasna – mają wywalczyć awans do I ligi. Nie zmienia to faktu, że każdy z nich w okolicach 2007 roku musiał liczyć na znacznie więcej.

Dobrze by było, gdyby każdy piłkarz z naszego zestawienia stanowił dla innych przestrogę. Po Oziemczuku, Jarce i spółce najlepiej widać, jak łatwo się zachłysnąć kilkoma niezłymi występami, i jak krótka jest droga do zapomnienia. Największym atutem wspomnianych zawodników był fakt, że kiedyś byli młodzi. Niestety ten stan nie trwa wiecznie, a dziś większość z nich może jedynie prowadzić rozważania typu: „co by było, gdyby”.

Michał Sadomski


Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...