Jako że jestem osobą szczerą, to na wstępie muszę zaznaczyć: nie do końca wierzę w inteligencję wszystkich czytelników i nie przeceniam ich umiejętności do chłodnej analizy tego, co poniżej napiszę, dlatego specjalnie dla mniej pojętnej grupy na początek jeden prosty przekaz: Złotą Piłkę za rok 2014 powinien moim zdaniem dostać Cristiano Ronaldo. Prosiłbym więc co poniektórych – ilekroć głowy zaczną wam się gotować, ilekroć przestaniecie ogarniać to, co napisałem, ilekroć złość weźmie górę, ilekroć będziecie mieli ochotę tupać nogami, wróćcie do samego wstępu, przeczytajcie „Złota Piłka dla Cristiano Ronaldo”, weźcie siedem głębokich oddechów i dopiero powróćcie do lektury. Albo zapamiętajcie tylko to jedno zdanie i od razu dajcie sobie spokój.
Rywalizacja między Cristiano Ronaldo a Lionelem Messim jest pasjonująca od lat, jak ktoś to ładnie ujął, jest tym, czym kiedyś była walka Alaina Prosta z Ayrtonem Senną (byłem za Prostem!), albo Kasparowa z Karpowem (zdaje mi się, że za Karpowem nie był nikt, wliczając jego najbliższą rodzinę – a tak w ogóle najbardziej kozackim szachistą był Bobby Fischer, o którym kiedyś napisałem do „Dziennika” taki tekst, że aż mnie samemu się spodobał). Wszystko wskazuje na to, że w styczniu Ronaldo będzie tracił do Messiego już tylko jedną Złotą Piłkę i znając jego charakter: zrobi wszystko, by rok później się z Argentyńczykiem zrównać. Ma Ronaldo niespotykaną wśród sportowców żądzę zwyciężania, nie sposób dostrzec u niego jakichkolwiek oznak wypalenia czy nasycenia tym, co już osiągnął – a to przecież byłoby bardzo ludzkie i zrozumiałe. Albo zatrzyma go coś – czyli natura, z którą tak zawzięcie walczy, ale która ostatecznie i tak go powali (w lutym CR7 skończy 30 lat), albo zatrzyma go ktoś – czyli Messi, młodszy o dwa lata, który grał mu na nosie już wielokrotnie.
* * *
Postanowiłem napisać o wyborach piłkarza roku, ponieważ śmieszy mnie wiele zdań, które na ten temat przeczytałem, a także dziwi, jak powierzchownie postrzegamy piłkarzy. Na przykład Jerzy Dudek powiedział, że Złotą Piłkę powinien dostać Manuel Neuer – i nie jest w tym osamotniony! – co uważam za kompletny nonsens, nawet jest to moim zdaniem mocna kandydatura na bzdurę roku. Dudek argumentuje to tak, że Neuer zrewolucjonizował grę bramkarzy, co może i jest prawdą, ale nie wydaje mi się, by Złotą Piłkę przyznawano właśnie za wprowadzanie nowinek, tak jak Kryształowej Kuli nie przyznano chyba gościowi, który wymyślił styl V (Jan Bokloev), tylko temu, który skakał najdalej. Neuer jest oczywiście wyśmienitym bramkarzem, prawdopodobnie najlepszym na świecie. Oczywiście też miał fantastyczny rok, bo zdobył mistrzostwo świata, ale jego pech polega na tym, że bramkarz jest potrzebny dopiero w sytuacjach kryzysowych. A Niemcy ich zbyt wiele nie mieli. Był jak najlepszy na plaży ratownik, najlepiej pływający, zwinny, szybki, potrafiący spędzić pod wodą nawet i kilka minut, ale mający takiego „pecha”, że przez cały rok na jego plaży nikt się nie topił.
Możecie się nie zgodzić, ale moim zdaniem gdyby w bramce Niemców podczas mundialu nie grał Neuer, ale Weidenfeller czy Ter Stegen, efekt byłby dokładnie taki sam. W całym mundialu Neuer tak naprawdę potrzebny był tylko w spotkaniu z Algierią, ale i wówczas ograniczyło się to do dwóch znakomitych wyjść poza pole karne, a nie do jakichś niebywałych interwencji na linii. Był widowiskowy, to prawda, ale czy był niezbędny? Czy naprawdę ktoś ma poczucie, że gdyby nie Neuer, to Niemcy nie przeszliby (faza pucharowa) Algierii, Francji i Brazylii? Bo w finale nawet nie miał jak się wykazać – Argentyna miała wymarzone sytuacje do objęcia prowadzenia (zwłaszcza Higuain!), ale strzelała nie w bramkę, a tuż obok.
Neuer – chociaż świetny – podczas mistrzostw świata był bramkarzem najmniej potrzebnym ze wszystkich. Uwijać jak w ukropie musieli się Bravo, Ochoa, Navas, Howard, bohaterami w serii rzutów karnych chociaż raz musieli zostać Julio Cesar, Krul czy Romero. Neuer nic nie musiał. Stał po prostu daleko od bramki i tym wzbudzał żywe zainteresowanie. Przepraszam bardzo, ale byłby to pierwszy w historii przypadek, że Złotą Piłkę przyznano komuś za stanie daleko od własnej bramki.
Zmorą Neuera jest to, w jak dobrych drużynach gra (rzecz jasna, gra w nich dlatego, bo sam jest dobry). Te drużyny nie pozwalają mu się wykazać, w Bundeslidze jest najrzadziej interweniującym bramkarzem, takie mecze jak niedawny z Borussią Moenchengladbach – gdy był faktycznie potrzebny – zdarzają się niezwykle rzadko. Jeśli wierzyć statystykom ze strony whoscored.com, bramkarz Bayernu w dziesięciu występach w lidze niemieckiej w tym sezonie, musiał interweniować zaledwie 21 razy – a wliczane są także interwencje poza polem karnym, które tak kocha. Weidenfeller, mimo że rozegrał o jeden mecz mniej, interwencji miał 32, Hitz z Augsburga 36, Horn 37, Burki i Sommer po 38, a Karius z Mainz 47. Ba, Trapp zagrał w zaledwie 5 meczach, a interweniował 25 razy, czyli częściej niż Neuer w 10 spotkaniach.
Nigdy Złotej Piłki nie wygra napastnik, który nie strzela bramek, bo akurat nie miał ku temu okazji, nie wygra jej też obrońca, który ani razu nie znalazł się w centrum nawałnicy. A niektórzy chcą, by wygrał Neuer. Hmm… Patrzę dłużej na statystyki za cały poprzedni sezon (czyli wlicza się też rok 2013). Neuer miał wtedy 71 interwencji w lidze w Bayernie. Dla porównania wybrałem kilku innych bramkarzy. Reina – 106, Handanović – 108, Szczęsny – 110, Bravo – 121, Caballero – 127, Ten Stegen – 138, Navas – 155. Możecie śmiało szukać dalej, może dokopiecie się do kogoś, kto musiał wykazywać się jeszcze częściej niż Kostarykanin. A mając w głowie te wszystkie liczby, pomyślcie o jeszcze czymś: ile z tych 71 interwencji Neuera decydowało o wyniku, a ile z nich notował już podczas wysokiego prowadzenia jego zespołu…
Moim zdaniem raz w 2014 roku Neuer miał możliwość przesądzenia o sukcesie swojego zespołu – to znaczy, raz jego drużyna w ważnym momencie bardzo potrzebowała pomocy. Był to półfinał Ligi Mistrzów z Realem Madryt, przegrany u siebie 0:4. Przypomnę, że pierwszy mecz wygrał Real 1:0, ale było to spotkanie w miarę dobre w wykonaniu Niemców. Prowadzili grę, mieli okazję, by wyrównać, zwłaszcza po strzale Goetze. W każdym razie: przed rewanżem nikt nic nie wiedział. I nagle, dwa błyskawiczne gole Sergio Ramosa po dwóch stałych fragmentach gry, przy których moim zdaniem (zwłaszcza przy pierwszym!) Neuer mógł zachować się lepiej. Tu możecie to zobaczyć…
Jeśli mówimy o kimś, kto miałby dostać Złotą Piłkę, to oczekiwałbym parady, która odmienia rywalizację w danym roku. Moim zdaniem Neuer nie miał takiej parady w finałach MŚ, nie miał takiej w Bundeslidze i tym bardziej nie miał takiej w Lidze Mistrzów, ponieważ w niej przyczynił się do odpadnięcia Bayernu. W poprzednich rundach awans nie wisiał na włosku, dopiero nagle w półfinale Niemcy potrzebowali wsparcia golkipera – i go nie dostali. Dwa gole Ramosa zabiły rywalizację, a późniejsza gra Neuera – z fatalnymi podaniami do Bale’a i Ronaldo – tylko dopełniały obrazu rozpaczy.
* * *
Ogólnie nie jestem zwolennikiem tego, że trzeba coś wygrać, by liczyć się w walce o Złotą Piłkę. Uważam, że za sukcesy zespołowe wręczane są nagrody zespołowe, a Złota Piłka jest po prostu dla tej osoby, która najlepiej gra w piłkę. Nie da się obiektywnie stwierdzić, kto gra najlepiej, każdy ma swój gust i swoje upodobania. Tak jak jednemu podobają się bramki po uderzeniach z 30 metrów, a innemu po przedryblowaniu trzech obrońców i spokojnym uderzeniu pasówką.
Z kilku względów regulamin jest idiotyczny. Przede wszystkim – idiotyczny jest termin. Jeśli listę nominowanych za 2014 rok ogłasza się w październiku, to znaczy, że nagroda nie jest ani za sezon 2013/2014, ani tym bardziej za cały rok 2014. Stąd wiele nieporozumień. Niektórzy mówią: hej, przecież Ronaldo w sezonie 2013/14 pobił rekord goli w jednej edycji Ligi Mistrzów! Ja wtedy pytam: a czy aby na pewno on te 17 goli zdobył w 2014 roku, czy może 9 zdobył w 2013 (czyli nie powinny się liczyć), a 8 w 2014?
Ponadto samo tworzenie listy nominowanych przez jakieś mądre gremium mi się nie podoba. Dla mnie największym skandalem jest nominacja dla Andresa Iniesty, który w 2014 roku był/jest beznadziejny. Brak nominacji dla Luisa Suareza – wbrew powszechnej opinii – aż tak mnie nie dziwi. Urugwajczyk od 1 stycznia zdobył dwanaście goli w lidze angielskiej i dwa w finałach MŚ. To tak dużo? Dwanaście plus dwa? Czternaście? O to cały ten krzyk? O napastnika, który od stycznia do listopada czternaście razy kierował piłkę do siatki? Ja wiem, dobry jest, tamten sezon miał spektakularny, zanotował sporo asyst (12 w 2014 roku, 11 w lidze i 1 w Pucharze Anglii), ale wciąż ten dorobek jest dla mnie zbyt niewielki, bym się bardzo złościł, iż go nie nominowano. Lewandowski, gdy spojrzycie na rok 2014, też nie ma jakiegoś kosmicznego rezultatu: 14 goli w lidze, 3 w Lidze Mistrzów i dwa w Pucharze Niemiec. To dobry wynik, ale nie powalający na kolana.
Dlatego jeśli mi kogoś brakuje w gronie nominowanych, to Diego Godina, który wspaniale grał w lidze hiszpańskiej i doprowadził Atletico do mistrzostwa, strzelając gola w ostatniej kolejce na wagę tytułu. To także on zdobył bramkę w finale Ligi Mistrzów i brakowało sekund, by to jedno trafienie wystarczyło do zgarnięcia Pucharu Europy. Gdy więc mówimy o nieobecnych, to zanim w ogóle przyjdzie mi do głowy Suarez albo Lewandowski, najpierw spytam: ejże, a gdzie Godin?
* * *
Złota Piłka to zabawa pod tytułem: „Jak w październiku postrzegamy piłkarzy”. Przyszło mi do głowy pewne spostrzeżenie, zaraz po ogłoszeniu nominacji. To jest ten moment, gdy niektórzy zaczną się złościć.
Napiszę dwa alternatywne scenariusze. Oba mogły się wydarzyć, ba – nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by wyświetlić sobie w głowie odpowiednie obrazki.
Scenariusz numer jeden: Sergio Ramos nie zdołał się dopchać do piłki w doliczonym czasie gry z Atletico Madryt. Uważam, że mogło się tak zdarzyć – w końcu z większości rzutów różnych gole nie padają, zwłaszcza przeciwko Atletico, które mistrzowsko umie się przed takim zagrożeniem obronić. Ramos mógł nie dojść do piłki, mógł nie uderzyć jej dobrze, strzał mógł zostać zablokowany lub złapany przez bramkarza. Cokolwiek. Wyobraźcie sobie, że ta ostatnia akcja meczu kończy się w inny sposób niż w rzeczywistości. Jaki byłby tego efekt?
Po pierwsze: ludzie zaczynają zrzędzić, gdzie był Ronaldo przez 90 minut, bo rzeczywiście nie grał wtedy dobrze. Później mówią: hej, Ancelotti, weź się zwolnił. Zająłeś wstydliwe trzecie miejsce w Primera Division i przegrałeś finał Ligi Mistrzów ze znacznie biedniejszym lokalnym rywalem. W momencie nominacji do Złotej Piłki Ronaldo byłby zawodnikiem, który:
a) przegrał ligę hiszpańską
b) przegrał Ligę Mistrzów
c) odpadł w łatwiej grupie w finałach MŚ
d) zanotował znakomity start sezonu w Primera Division, co przełożyło się w tym momencie na… trzecie miejsce w tabeli
Mówiąc krótko – dałoby się go zmiażdżyć.
A teraz scenariusz numer dwa: w finale mistrzostw świata Gonzalo Higuain przejmuję piłkę źle zagraną przez Kroosa i nie strzela obok bramki, tylko do niej. Powiedzmy sobie szczerze, że większość takich sytuacji ten akurat snajper wykorzystuje. Jako że Niemcy mieli w finale spore problemy z tworzeniem groźnych sytuacji, to jest całkiem możliwe, iż jedna bramka by wystarczyła.
Co by się wówczas stało?
Otóż Lionel Messi byłby murowanym faworytem do Złotej Piłki, ponieważ w zgodnej opinii byłby tym zawodnikiem, który poprowadził Argentynę do mistrzostwa świata.
A jeszcze ten scenariusz można rozbudować: w ostatniej kolejce ligi hiszpańskiej sędzia nie popełnia błędu i uznaje prawidłową bramkę zdobytą przez Messiego na 2:1 w meczu z Atletico, co dawało tytuł Barcelonie…
Do czego zmierzam… Tak się wszyscy przejmują osiągnięciami piłkarzy, że czasami przestają zwracać uwagę na to, jak te osiągnięcia są zależne od otoczenia. Ronaldo i Messi w 2014 roku mogli grać dokładnie tak samo, mogli w każdym meczu wykonać te same ruchy, tak samo kopać i tyle samo biegać, ale efekt mógł być zupełnie inny. W kluczowym momencie Ronaldo obserwował, czy Ramos trafi, a Messi obserwował, czy trafi Higuain. Ronaldo nie byłby w ogóle gorszym piłkarzem, gdyby Ramos nie trafił, a Messi nie byłby lepszym, gdyby trafił Higuain.
A jednak odbiór ich gry w 2014 roku byłby odwrotny. Jak już napisałem, Złota Piłka należy się Ronaldo, bo był zawodnikiem w największym stopniu wpływającym na wyniki, spektakularnym, bardzo trudnym do zatrzymania, ale naprawdę brakowało ciut, ciut, by rzesza ludzi dziś krzyczała: Ronaldo nieudacznik wszystko przegrał, a Kroos zawalił finał mistrzostw świata i dał Messiemu Złotą Piłkę na tacy. Ciut, ciut, szczególiki.
Ronaldo był pierwszy, numerem dwa był Messi, któremu sporo osób stara się wmówić, że w 2014 był kiepski. Mogę tylko uśmiechnąć się z politowaniem, gdy słyszę taką opinię. Zostawmy Higuaina i finał MŚ, a skupmy się na osiągnięciach indywidualnych – 42 gole i 25 asyst. W tym samym czasie Ronaldo zdobył 49 goli i zanotował 20 asyst. Gole (+7) na korzyść Portugalczyka, asysty (+5) na korzyść Argentyńczyka. Jeśli to jest kiepski rok, to pokażcie kogoś, poza Ronaldo, kto by tym dorobkiem pogardził.
I tak dochodzimy do kolejnej wady Złotej Piłki – kiepskiej pamięci ludzi. Znacznie lepiej kojarzymy wydarzenia z jesieni, niż z wiosny. Niebywała passa Ronaldo, którą ma teraz, wbija nas w fotel, ale już o tym, że Messi wiosną w 14 meczach zdobył 20 goli (z dwoma hat-trickami z rzędu, w tym jednym na Santiago Bernabeu) nikt nie pamięta.
Messi ma tego pecha, że sam sobie zawiesił tak wysoko poprzeczkę, iż nie zawsze potrafi do niej doskoczyć. Jeśli zdarzyło ci się zdobyć 50 goli w sezonie ligowym, to nagle 28 przestaje robić wrażenie. Najgłupsze nagrody rozdały ostatnio władze La Liga. Natężenie absurdu było doprawdy niebywałe. Zawodnicy Atletico nie dostali nic (!), mimo że wygrali ligę, Ronaldo dostał trzy nagrody, mimo że był trzeci, Iniesta został wybrany najlepszym pomocnikiem, mimo że był fatalny, a – uwaga – Carlos Bacca został najlepszym napastnikiem z Ameryki Południowej. Ergo: lepszym niż Messi.
Baccę bardzo cenię, ale trzeba znać proporcje. Sevilla zajęła piąte miejsce ze stratą 27 punktów do Atletico i 24 do Barcelony oraz Realu. Sam Bacca pochwalić się mógł bilansem 14 goli i 9 asyst (bardzo dobrze), a Messi zdobył 28 goli i zanotował 12 asyst. Jakimś cudem uznano jednak, że Bacca był lepszy, mimo dwukrotnie gorszego dorobku, co ostatecznie dyskredytuje ten plebiscyt.
* * *
Jeśli więc myślę o Złotej Piłce, to myślę o tym, na widok czyich akcji najczęściej wybałuszałem oczy przez poprzednie miesiące. Nie patrzę, kto co zdobył, bo tu dochodzi już element zespołowy, z którego ten plebiscyt powinien być odarty. Liczy się moje wrażenie, który z zawodników stanowił jednoosobowe utrapienie dla przeciwników i bez którego trudno wyobrazić sobie drużynę. Mnie łatwo sobie wyobrazić Niemców i Bayern bez Neuera (tak samo jak potrafię wyobrazić sobie Bayern bez Kroosa – wystarczyło wstawić Xabiego Alonso), ale kompletnie nie potrafię wyobrazić sobie Portugalii i Realu bez Ronaldo oraz Argentyny i Barcelony bez Messiego. Czy się komuś podoba czy nie, to jest kolejna wewnętrzna zabawa tych dwóch panów.