Grzegorz Bronowicki, pamiętacie go jeszcze? Musicie pamiętać, bo meczu z Portugalią się nie zapomina, a w mediach co chwilę odżywa sprawa jego zaległości w Crvenej Zvezdzie. Niby wszystko trwa już sześć lat. Niby Serbowie nic sobie z tego nie robią. A jednak kilka dni temu coś w tej sprawie drgnęło. – Odezwali się pierwszy raz od kilku lat. Poszedłem na ugodę – mówi były piłkarz Legii.
Przypomnijmy: Bronowicki przyszedł do Serbii w 2007 roku. Rozegrał kilka meczów, potem doznał kontuzji. W Crvenej stwierdzono, że skoro nie gra, to pieniędzy nie zobaczy i odtąd nie powąchał ani złotówki. Crvena od ponad pięciu lat wisi mu 840 tysięcy euro. W międzyczasie przychodzą kolejne pisma, FIFA straszy karami, we wrześniu był już nawet wyznaczony termin spłaty. Ale w Belgradzie dalej kombinatorka i gra na przeczekanie.
Ostatnio do Bronowickiego zadzwonił Nikola Mijajlović. Polak zgodził się poczekać jeszcze trzy miesiące. Nowy termin obejmuje dwie raty: 15 listopada i 15 stycznia. Jeśli pieniędzy dalej nie będzie, FIFA ma ukarać Crvenę karą sześciu punktów, a biorąc do kupy inne tego typu sprawy, możliwe jest nawet wyrzucenie z rozgrywek.
Na temat kłopotów Crveny pisać nie będziemy, bo są powszechnie znane. Nawet Aco Vuković w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówił dziś o 50 milionach długów, które i tak prędzej czy później zapłacą podatnicy. Rok temu suma zaległości wobec różnych piłkarzy wyniosły 2 miliony euro. Crvena, choć zdobyła mistrzostwo kraju, została wykluczona z Ligi Mistrzów. Poprosiliśmy Bronowickiego, żeby zdradził trochę kuchni, ale do uregulowania sprawy nie za bardzo chce zabierać głos. – Musiałbym się zniżyć do ich poziomu – mówi.
Sześć lat. Ponad trzy miliony złotych na stole. Zamrożone, ale pewne. Piękna emeryturka, prawda? Idziemy o zakład, że gdyby w normalnym świecie Bronowicki te pieniądze dostawał co miesiąc, prawdopodobnie już by ich nie miał. 70 procent zawodników by to spotkało. Aż przypomina się Zbigniew Drzymała i jego stara ekonomiczna prawda.
Później dostaniesz, dłużej będziesz miał.