Mając w pamięci ligowe starcie Piasta Gliwice z GKS-em Bełchatów podczas którego zatęskniliśmy za obowiązkowym oglądaniem niedzielnej “Familiady”, oczekiwaliśmy najgorszego. Puchar Polski, środek tygodnia, na trybunach w porywach 1500 osób wliczając w to sztaby obu zespołów… Żelazna defensywa Bełchatowa, nieco przyhamowany przez Jagiellonię Piast, tkwiąca gdzieś z tyłu głowy myśl, że za moment mecze ligowe – to zwyczajnie nie mogło się udać. Byliśmy absolutnie pewni, że na naszych oczach odbędzie się kolejne, nie policzymy które już w tym sezonie, morderstwo na futbolu.
Tymczasem morderstwo było, takie ze szczególnym okrucieństwem, ale ofiarą padł mit o doskonałej defensywie bełchatowian. Wystarczyło podmienić Malarza na Zubasa, a czwórka obrońców Mójta-Telichowski-Baranowski-Basta stała się bezradna jak Sonia Śledź przy wywiadzie z Linettym. Zasadniczo mecz miał dwie fazy – masakrowanie gości przez Badię trwało sześćdziesiąt minut, następnie jego koledzy postanowili dokończyć dzieło bez niego i orali bełchatowian przez pozostałe pół godziny meczu.
Koncert Badii? Od wolnego w ósmej minucie (Zubas chyba mógł zachować się lepiej?), przez efektowną dobitkę z woleja strzału Janczyka, aż po asystę przy pierwszym golu tego ostatniego – maestria i potwierdzenie wysokich umiejętności. Dwa gole, asysta, kilka innych znakomitych zagrań, sześćdziesiąt minut i zjazd do szatni. Jego występ mógłby figurować w encyklopediach pod hasłem “wpierdol ekonomiczny”.
A później? Później było jeszcze lepiej. Piast bowiem nie tylko boleśnie skarcił bełchatowian – potem zaczął się z nimi bawić. Piętki, piruety, dogrania z pierwszej piłki, loby nad głowami obrońców i wreszcie akcja na 5:0, której – nie oszukujmy się – ani w Gliwicach, ani nigdzie indziej w Polsce jeszcze długo nikt powtórzy. Vassiliev z połowy po podaniu “z orkiestrą” od… Janczyka.
I tu dochodzimy do niuansu, który czyni całe widowisko jeszcze bardziej absurdalnym. Przy czterech bramkach kluczowy był facet, który jeszcze niedawno zwiewał z psychiatryka. Który wcale nie tak dawno zwiedził OIOM, bynajmniej nie ze względu na podpisywanie gadżetów dla pacjentów. Dawid Janczyk ma przed sobą jeszcze bardzo długą drogę, zanim zacznie znów funkcjonować w świadomości kibiców jako dobry piłkarz, ale dzisiaj postawił od razu cztery kroki – dwa gole, asysta, do tego świetna orientacja i koordynacja, czyli zniwelowanie efektów wcześniejszego trybu życia. Ludzie kochają historie o powrotach, a Janczyk… Może nie “napisał wstęp”, ale wziął już do ręki pióro.
Osobny akapit należy się też Angelowi Perezowi Garcii, który przyjechał z Malediwów i… zmontował całkiem przyzwoitą kapelę. Wyniki wynikami – naszym zdaniem biorąc pod uwagę potencjał i ambicje Piasta mniej więcej odpowiadają naszym wyobrażeniom o tym klubie, ale ten Janczyk, to rozhuśtanie Badii i ogółem poukładanie wszystkich gliwickich klocków. Zaczyna to wyglądać naprawdę obiecująco. Nie tak pięknie, jak Malediwy, ale obiecująco.
Fot.FotoPyK