– Do Michała można mieć różne zastrzeżenia, lecz on, człowiek z Bytomia, sprawia wrażenie, jakby w tym Białymstoku się urodził. Jeszcze chwila i na prośbę Michała zbudują lotnisko, o braku którego tyle mówił. Ale może lepiej niech nie budują, bo zaraz znowu do Jagiellonii zjedzie się piłkarski szrot z całego świata – żartuje w swoim stylu Wojciech Kowalczyk, który na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego zachwyca się grą Jagiellonii Białystok. Jest nawet zdania, że drużyna Probierza powalczy w tym sezonie o puchary, a być może nawet o tytuł mistrzowski. Zapraszamy na wtorkowy przegląd prasy, w którym w poszukiwaniu piłkarskich tekstów zaglądamy co pięciu codziennych tytułów.
FAKT
Zaczynamy z grubej rury, bo od wspomnianych wypowiedzi Wojtka Kowalczyka. Ekspert Polsatu przekonuje, że Jagiellonia powalczy do końca, nie jest to w jej przypadku chwilowa zwyżka formy.
– Gdy do Białegostoku wrócił „Tatuś”, to wiedziałem, że ten projekt wypali – mówi Kowalczyk. „Tatuś” to trener Michał Probierz (42 l.). Zdaniem „Kowala” dla tego szkoleniowca nie ma lepszego miejsca niż Białystok i lepszej drużyny do prowadzenia niż Jagiellonia. – Do Michała można mieć różne zastrzeżenia, lecz on, człowiek z Bytomia, sprawia wrażenie, jakby w tym Białymstoku się urodził. Jeszcze chwila i na prośbę Michała zbudują lotnisko, o braku którego tyle mówił. Ale może lepiej niech nie budują, bo zaraz znowu do Jagiellonii zjedzie się piłkarski szrot z całego świata – śmieje się Kowalczyk. Dzisiaj po eksperymentach z zagranicznym zaciągiem nie ma w Białymstoku śladu. W pierwszej jedenastce wychodzi nawet dziesięciu Polaków. Taka polityka imponuje „Kowalowi”. – Jak widać, i Polakami można grać kapitalnie, bo tak właśnie prezentuje się Jaga. Jej wyniki nie są przypadkowe, nie sądzę, by ta passa miała za chwilę się skończyć. Jagiellonia będzie walczyć o podium, a nawet o tytuł – dodaje.
Robert Warzycha ma pretensje do sędziów. Przekonuje, że nieuznana bramka, jaką prawidłowo zdobył Rafał Kosznik, zniweczyła ciężką pracę jego zespołu. Wynik poszedł w świat i nic nie da się z tym zrobić.
Po meczu mieliście okazję do rozmowy z sędzią spotkania Mariuszem Złotkiem?
– Główny arbiter nie uznał bramki, bo chorągiewkę podniósł boczny. Wszyscy widzieli jak było. Wynik poszedł w świat i teraz już nic nie zrobimy. Mam nadzieję, że teraz ci panowie wyciągną wnioski…
Co jest przyczyną waszych ostatnich porażek?
– Mankamentem jest brak zdecydowania pod bramką rywala. Sytuacje są, ale brakuje wykończenia w decydującym momencie.
Przed wami pucharowy mecz z Podbeskidziem. Jak podchodzicie do Pucharu Polski?
– Gramy u siebie, więc do dla nas dodatkowa szansa na awans. Na pewno dobrze się do tego meczu przygotujemy i zrobimy wszystko co trzeba, żeby awansować do kolejnej fazy Pucharu Polski.
Idąc dalej – w kolejnej ramce odrobina o Legii. 19-letni Mateusz Szwoch po raz drugi zagrał w wyjściowym składzie i oblał egzamin. Nie umiał sprzedać swoich umiejętności. Berg przyznaje, że na treningach prezentował się lepiej, po czym standardowo dodaje, że chłopakowi potrzeba czasu.
Lech wychodzi z dużego kryzysu. Wychodzi?
Teraz przy Bułgarskiej o kryzysie już nikt nie mówi, bo zespół w ostatnim czasie zaczął w miarę regularnie punktować. Z dorobku w Poznaniu wciąż nie mogą być jednak zadowoleni. Szczególnie, kiedy porównamy aktualne osiągnięcia z tymi z poprzednich sezonów. Tylko jesień 2010, czyli ta po zdobyciu mistrzostwa, była gorsza. Wówczas po pierwszej rundzie lechici mieli 19 punktów. Nikt się tym jednak nie przejmował, bo drużyna czarowała kibiców kapitalnymi występami w Lidze Europy.
Tekst okazuje się nudną zabawą na liczbach, w dodatku nijak do treści ma się jego tytuł. Co znajdziemy na trzeciej piłkarskiej stronie wydania? Krychowiak – wojownik z Polski zbiera bardzo dobre opinie w Hiszpanii. Czytaliśmy o tym tak dużo, że chyba wolimy sprawdzić, czemu Guardiola dostał kosza…
To musiał być wielki zawód dla trenera Bayernu. Josep Guardiola w trakcie meczu z Borussią Moenchengladbach dyskutując położył rękę na ramieniu sędzi technicznej. Ta odskoczyła jak oparzona! To nie był wymarzony dzień dla Guardioli. Nie dość, że jego drużyna tylko zremisowała swoje spotkanie z Borussią Moenchengladbach 0:0, to jeszcze na dodatek jego zaloty zostały odrzucone. Uchodzący za niezwykle przystojnego trener z Hiszpanii nie znalazł uznania w oczach sędzi technicznej. Szkoleniowiec usiłował zwrócić uwagę pięknej arbitry na fakt, że piłkarze drużyny przeciwnej grają na czas. Niby od niechcenia położył jej w trakcie rozmowy dłoń na ramieniu. Jego ręka miękko muskała umięśnione barki niemieckiej sędzi. Ta chwila nie trwała jednak długo. Obiekt jego westchnień strącił szybko dłoń z ramienia odsunął się na bezpieczną odległość. Pytanie, czy trener nie przypadł do gustu ognistej blondynce, czy może speszyła ją obecność mnóstwa kamer. W końcu gdyby dała dotykać się trenerowi w trakcie wykonywania pracy, to media nie zostawiłyby na niej suchej nitki!
GAZETA WYBORCZA
Wyborcza zastanawia się dziś nad sekretem sukcesu Legii.
Co zmieniło się w Legii? Przede wszystkim trener. Henning Berg w grudniu zastąpił Jana Urbana. Nie budował Legii na zgliszczach. Choć poprzednik nie radził sobie w pucharach, to w lidze zostawił mu drużynę na pierwszym miejscu w tabeli – z pięciopunktową przewagą nad Górnikiem Zabrze. Berg przewagę podwoił, obronił mistrzostwo, ale każdy czekał na weryfikację jego pracy w pucharach. Efekt jest taki, że już można oswajać się z myślą, że Legia przetrwa w Europie do wiosny. – W poprzednim sezonie graliśmy bardziej ofensywnie, ale przegrywaliśmy. Teraz nauczyliśmy się grać na wynik, co w pucharach jest niezbędne – tłumaczy metamorfozę kapitan Ivica Vrdoljak. To kluczowa zmiana w stylu, ale zanim do niej doszło, przez dziesięć miesięcy zmieniło się znacznie więcej. Berg natychmiast zaczął wprowadzać nowe standardy. Całe dnie spędzane w klubie, odprawy taktyczne z podziałem na formacje, nagrywanie treningów – to zmiany codzienne, które teraz przynoszą efekt. W ekstraklasie nie jest bardzo widoczny, w pucharach już tak. Defensywę uszczelniła poprawa organizacji gry. Berg na każdym treningu konsekwentnie uczy współpracy tych samych zawodników – skupia się na asekuracji i przesuwaniu się w linii. Urban zbyt wiele czasu temu nie poświęcał. I częściej wymieniał obrońców, koncentrując się bardziej na wypracowaniu schematów w ataku. Piłkarze są pod stałą obserwacją…
Chelsea tymczasem rządzi po cichu.
– Bierz albo wyp… – miała powiedzieć 39-letnia Rosjanka do Johna Terry’ego, negocjując z nim latem przedłużenie kontraktu. Kapitan Chelsea oczywiście się zgodził, ona odniosła kolejny sukces – 34-letni stoper domagał się dwuletniej umowy, a dostał połowę krótszą. Granowska wkracza do akcji zawsze, gdy w grę wchodzą miliony funtów i przyszłość klubu. Formalnie nigdy nie odpowiadała za transfery, ale to ona ściągnęła na Stamford Bridge Fernando Torresa z Liverpoolu (za rekordowe 50 mln funtów) oraz Diego Costę z Atlético (32 mln) i wyciągnęła od PSG 50 mln funtów za Davida Luiza. Agenci i szefowie innych klubów twierdzą, że żaden ważny transfer bez niej się nie obejdzie. Granowska zatrudniała też trenerów Rafę Ben~teza i Roberto Di Matteo, wiosną 2013 r. jeździła do Madrytu, by wybadać, czy José Mourinho, duszący się na Santiago Bernabéu, jest gotowy na powrót do Londynu. I ściągnęła go z powrotem, choć jej koledzy – pamiętający, że Portugalczyk w 2007 r. rozstawał się z Abramowiczem w złej atmosferze – nie dawali jej szans na sukces. Wiadomo o niej tyle, ile sama chciała ujawnić, a ponieważ nie udziela wywiadów, to nie wiemy nawet, gdzie się urodziła. Strona Chelsea podaje, że ma rosyjskie i kanadyjskie obywatelstwo, w 1997 r. ukończyła Uniwersytet Moskiewski i została doradczynią Abramowicza w naftowym Sibniefcie. Gdy w 2003 r. rosyjski miliarder kupił Chelsea, Granowska przeprowadziła się do Londynu, by doglądać nowego interesu właściciela. Rok temu awansowała do zarządu, teraz ma zastąpić odchodzącego prezesa Rona Gourlaya. – Roman ufa jej bezgranicznie. Nie chce być celebrytką, ale nie ma wątpliwości, że to ona rządzi klubem – mówi anonimowo pracownik Chelsea w „London Evening Standard”. Według „Daily Telegraph” jeśli w klubie ktoś chce się skontaktować z Abramowiczem, musi się zgłosić do Rosjanki. A jeśli właściciel chce spytać trenera, dlaczego zawodnik X gra słabo, to wysyła do szatni Granowską.
SPORT
Korona… z głowy. Dziwna okładka Sportu.
Co wy robicie? – pytają dziennikarze Sportu piłkarzy Ruchu. Oni sami swój występ określają mianem frajerstwa. – Tych porażek jest za dużo. Potrzeba nam wygranej do przełamania. Korona w drugiej połowie wyprowadzała chaotyczne akcje i znowu przegrywamy, podobnie jak z Cracovią, po bramce straconej ze stałego fragmentu gry. Po prostu frajerstwo. W pierwszej połowie najpierw Trytko próbował wymusić rzut karny, a później Piotrek Stawarczyk najpierw trafił w piłkę.
Fornalikowi zebrało się na żarty i mówi, że w drugiej połowie Ruch miał mecz pod kontrolą. To ciekawe, na czym ta kontrola polegała? Czy tak to panowanie miało wyglądać?
Nie takiego meczu się spodziewaliśmy – mówił po kolejnej porażce Ruchu trener Waldemar Fornalik. – Nie mówię o przebiegu gry, ale końcowym wyniku. W pierwszej połowie Korona miała więcej z gry, ale w drugiej mieliśmy mecz pod kontrolą. Straciliśmy gola po stałym fragmencie gry i to wybiło drużynę z rytmu. Nie potrafiliśmy zareagować na sytuację. Ta porażka boli. Dzisiaj dowiedziałem się, że zespół zdobył jesienią tylko jeden punkt na własnym stadionie. Będziemy konsekwentni w tym co robimy. Z czasem i gra i wyniki będą lepsze. Jest jeszcze wiele do poprawy, ale tylko systematyczną pracą można dojść do tego. Zawodnikom nie gra się łatwo. Ciąży na nich coraz większa presja. Potrzebny jest mocny impuls w postaci wygranej. W jakim stylu nie ma znaczenia.
Dalej Sport przypomina, że mamy w tym tygodniu rozgrywki Pucharu Polski. M.in. Górnik zagra z Podbeskidziem. Poza kadrą meczową znajdą się Jeż oraz Madej. Nic ciekawego. Katowicki dziennik próbuje też wyjaśniać dlaczego Jan Kocian nie może trenować Pogoni, a Rumak może Zawiszę.
– Trener może pracować w trakcie jednej rundy w dwóch różnych klubach tej samej ligi przy założeniu, że został rozwiązany nie tylko jego dotychczasowy stosunek pracy, ale również stosunek pracy szkoleniowca, którego on zastępuje – tłumaczy Dariusz Pasieka. – Nie są to nowe zapisy, funkcjonują one od lat, ale nie każdy o nich pamięta. Pamiętali dobrze ludzie Zawiszy, którzy pod koniec sierpnia przesłali do związku dokumenty, z których wynikało, że Jorge Paixao nie jest już pracownikiem bydgoskiego klubu, a Mariusza Rumaka nic już nie łączy z Lechem Poznań. W Pogoni taki scenariusz nie był możliwy, bo klub nie rozwiązał jeszcze umowy z Dariuszem Wdowczykiem.
W innych klubach ekstraklasy nic spektakularnego się teraz nie dzieje, więc na koniec spójrzmy na zamieszanie w GKS-ie Katowice, który zwolnił wczoraj trenera Kazimierza Moskala.
Decyzję o rozstaniu ze szkoleniowcami ogłoszono w poniedziałkowe przedpołudnie, po spotkaniu z Kazimierzem Moskalem i Andrzejem Bahrem. – Nie będę wchodzić w szczegóły rozmów. Powiem tyle, że wymieniliśmy się spojrzeniami na dzisiejszą sytuację drużyny, a potem bardzo szybko porozumieliśmy się w kwestii warunków rozwiązania kontraktu – tak o rozmowach z duetem trenerskim mówi prezes Cygan. – Dokumentów jeszcze nie podpisaliśmy, ale podaliśmy sobie ręce na znak porozumienia w sprawie warunków rozstania – tak skomentował spotkanie z władzami klubu sam Kazimierz Moskal. – Wyniki nie były satysfakcjonujące – cytowany sternik „GieKSy” też nie jest przesadnie „wymowny” w tej kwestii. – Być może na tym etapie, na 5 kolejek przed końcem jesieni w I lidze, drużynie potrzeba nowego impulsu i nowego spojrzenia na skład personalny? – zastanawia się prezes. Na razie owo „nowe spojrzenie” zapewnić ma duet Tomasz Owczarek (dotąd asystent) i Janusz Jojko (trener bramkarzy). Ten pierwszy „w trybie awaryjnym” poprowadził już GKS w sierpniu ub. roku, po rozstaniu z Rafałem Górakiem. – Wtedy jednak sytuacja była inna; rozstaliśmy się z trenerem Górakiem po meczu środowym, w sobotę drużynę czekał kolejny występ. Teraz czasu jest nieco więcej, więc na razie nie występujemy do PZPN-u o warunkową zgodę dla trenera Owczarka na prowadzenie zespołu w lidze – wyjaśnia Wojciech Cygan. Jak utrzymuje, nie ma jednego konkretnego kandydata („sondowano” ponoć 4-5 osób).
SUPER EXPRESS
Z Super Expressu wrzucamy dzisiaj trzy ligowe tematy. Marco Paixao niebawem wraca do kadry Śląska i czeka na rozmowy o nowym kontrakcie. Brzmi dobrze, ale tekst mocno rozczarowuje.
Marco w poprzednich rozgrywkach strzelił na wszystkich frontach 27 goli (w 44 meczach). Teraz czeka na powrót do gry i propozycję nowego kontraktu. Obecny wygasa latem przyszłego roku, co oznacza, że już w styczniu Marco może podpisać z innym zespołem wstępną umowę, obowiązującą od lata. We Wrocławiu czuje się jednak doskonale i liczy, że Śląsk zaproponuje mu pozostanie na dłużej. Obecnie zarabia niecałe 110 tysięcy euro rocznie, ale zdaniem menedżerów należy mu się duża podwyżka. Na razie agenci Paixao narzekają, że nie mogą się skontaktować z działaczami Śląska i twierdzą, że klub nie chce rozmawiać o nowym kontrakcie kapitana.
Superak zachwyca się dziś Bartłomiejem Drągowskim. To akurat przyjemny tekścik.
Drągowski jest uczniem drugiej klasy liceum. Ma indywidualny tok nauczania. – Uczę się sam, a do szkoły przychodzę na zaliczenia – zdradza. – Naukę traktuję poważnie, bo chcę skończyć szkołę średnią i zdać maturę. Najlepiej idzie mi z matematyką i językiem angielskim. Rodzice zaszczepili we mnie to, żeby nauczyć się tego języka. Martwię się trochę o rosyjski, bo z tym językiem mam problem. Ukrainiec Taras Romanczuk śmieje się, że jak się nie poprawię, to chyba on będzie musiał pójść za mnie na egzamin. Drągowski podkreśla, że duży wpływ na jego karierę mają rodzice. Tata Dariusz w Jagiellonii i Siarce Tarnobrzeg zagrał 32 mecze w ekstraklasie. – Rodzice chcą dla mnie jak najlepiej – podkreśla. – Tata jest dumny, mam do niego zaufanie, mówi mi co zrobiłem dobrze, a co trzeba poprawić.
W ramce mamy też rozmówkę z Muhamedem Keitą. Dosłownie trzy pytania.
– Ten gol jest efektem złości. Byłem zirytowany, że nie gram od początku, a na złości gram lepiej (śmiech). Bramka ładna, druga w rankingu najładniejszych, jakie strzeliłem.
To jak musiała wyglądać pierwsza?
– Gol z połowy boiska. Obrońca podał mi piłkę, przyjąłem na klatkę, odbiła się od murawy i posłałem bombę na bramkę. Miałem wtedy ogromnego pecha, bo to trafienie nie zostało nawet golem miesiąca. Akurat w tym czasie w Norwegii padło mnóstwo szalonych goli.
PRZEGLĄD SPORTOWY
A jednak będziemy musieli wrócić do tematu Krychowiaka.
W PS to dziś temat numeru.
24-letni defensywny pomocnik podbija La Ligę. W niedzielę wieczorem Sevilla grała z Villarreal, drużyną z górnej połowy tabeli. – El Clasico nie oglądaliśmy, mieliśmy w tym czasie trening i odprawę, ale kiedy poznaliśmy wynik, ucieszyliśmy się. Porażka Barcelony powodowała, że zwycięstwo z Villarreal pozwoli nam zrównać się punktami z liderem Primera Division. Chcieliśmy wygrać za wszelką cenę, ale długo szło jak po grudzie – opowiada Krychowiak. W 79. minucie gospodarze stracili gola na 0:1. Niedługo później Polak minął przy linii bocznej jednego z rywali, ale piłka wyleciała na aut. Wściekły Krychowiak kopnął z całej siły futbolówką o bandę reklamową i jeszcze z bezsilności uderzył w nią pięścią. – Nie tylko ja, ale wszyscy w drużynie czuli w tamtym momencie ogromną złość. Szansa była wielka, chcieliśmy dogonić Barcelonę. Dlatego kiedy w 88. minucie wyrównaliśmy, nie było czasu na radość. Zabraliśmy piłkę i pobiegliśmy do środka, żeby wznowić grę i walczyć o trzy punkty – mówi Krychowiak. W doliczonym czasie Carlos Bacca wykorzystał rzut karny i Sevilla wygrała siódmy mecz w sezonie. Po dziewięciu kolejkach ma 22 punkty – takiego startu nie zanotowała w historii. Sezon 2006/07, drużyna prowadzona wtedy przez Juande Ramosa, zaczęła od siedmiu wygranych i dwóch porażek, a teraz zdobyła w dziewięciu kolejkach punkt więcej. – Dziewięć kolejek to nawet nie jest czwarta część sezonu. Najlepszy start w historii nie pozwala nam nawet na pierwsze miejsce w tabeli. Barcelona wyprzedza nas lepszym bilansem bramkowym. Trzeci Real ma tylko punkt mniej, następne Valencia i Atletico są dwa za nami.
Na tej samej stronie możemy poczytać o sądnych tygodniach Borussii i Kloppa. Ale my idziemy dalej, bo są inne tematy na horyzoncie. FIFA ogłasza nominowanych do Złotej Piłki.
Cztery dni po tym, jak FIFA ogłosiła nazwiska kobiet nominowanych do tytułu „zawodniczka roku” oraz trenerów kobiecego futbolu, światowa organizacja piłki nożnej wraz z France Football podała dziś nazwiska piłkarzy oraz trenerów nominowanych do Złotej Piłki. Laureaci zostaną wybrani przez kapitanów oraz selekcjonerów drużyn narodowych oraz przez międzynarodowych przedstawicieli mediów, których wskaże France Football. Nazwiska wyróżnionych graczy poznamy 12 stycznia 2015 roku. Wówczas zostanie wybrana m.in. także najpiękniejsza bramka roku oraz nagroda Fair Play.
Mamy też obszerniejszą niż w Fakcie wersję rozmowy z Wojciechem Kowalczykiem.
W Jadze próbowano zrobić ekipę z obcokrajowców, ale nie wypaliło.
– Bo nie mogło. Teraz proporcje są właściwe. Polacy plus dwóch, trzech ciekawych piłkarzy z zagranicy. I można grać kapitalnie, bo właśnie tak prezentuje się dziś Jagiellonia. Jej dzisiejsze wyniki nie są absolutnie przypadkowe, nie sądzę, by ta passa miała się za chwilę skończyć. O niektórych zespołach możemy powiedzieć: „No nie, zaraz siądą i przepadną”. Uważam, że to nie dotknie białostoczan. Jagiellonia będzie walczyć o podium, a nawet o tytuł.
Żalu po odejściu Quintany absolutnie nie ma.
– Dani był piłkarzem, który kreował grę, ale niewiele wnosił do defensywy. Zresztą nie miał ku temu warunków fizycznych – chucherko. Bez wątpienia był jednym z lepszych obcokrajowców, którzy na chwilę wpadli do Polski, lecz jeśli chodzi o zadania obronne, Hiszpan niczego nie dawał. Z jego brakiem Jagiellonia świetnie sobie poradziła. Został uruchomiony pewien mechanizm w zespole, robota rozłożyła się na więcej chłopaków. Będę wciąż do tego wracał – szansę dostali Polacy i ją wykorzystali. Nowy stadion nie spowodował, że zespół tak dobrze gra w piłkę. Widać pracę.
Polecamy poczytać, „Kowal” jak zwykle ma parę ciekawych wniosków.
Co dalej? Już głównie ligowa drobnica.
– Czystka w GKS-ie Katowice
– Szwoch nadal zawodzi Legię
– Marco Paixao wznowił treningi
Po niespełna czteromiesięcznej przerwie kapitan Śląska w końcu wrócił na boisko. W poniedziałek Portugalczyk przez pół godziny trenował z zespołem, a później udał się na zajęcia indywidualne. Jak zapewnia piłkarz, po operacji zespolenia kości strzałkowej nie ma już śladu. – Trenowałem z całą drużyną i czuję się szczęśliwy, jak dziecko. Później odbyłem dwugodzinne, intensywne zajęcia indywidualne. To było trochę dziwne uczucie, gdy wszedłem do szatni i zakładałem buty piłkarskie po raz pierwszy od czterech miesięcy. Jestem szczęśliwy i nastawiony bardzo pozytywnie. Krok po kroku chcę iść dalej – zapowiada portugalski snajper nad którym pieczę sprawować będzie trener od przygotowania motorycznego Marek Świder. Jeszcze w tym tygodniu piłkarz zostanie poddany badaniom siły i wydolności. Trener Tadeusz Pawłowski nie chce głośno mówić o powrocie swojego lidera, ale Paixao już zapowiedział, ze planuje pomóc drużynie jeszcze w tym roku.
Legia z kolei ma wciąż pod lupą Michała Masłowskiego.
Jeżeli jakiś zawodnik z naszej ligi mógłby być wzmocnieniem środkowej linii Legii to właśnie Michał Masłowski. Nic dziwnego, że od powrotu Zawiszy do ekstraklasy znalazł się pod lupą mistrzów Polski. Gdyby nie poważna kontuzja, zapewne już dziś grałby przy Łazienkowskiej lub w zagranicznym klubie. Rozmowy trwały, ale problemy ze zdrowiem sprawiły, że zostały przerwane (…) Przy Łazienkowskiej przyjęto następującą strategię. Będzie obserwowany do końca tego roku, jeśli wróci przynajmniej w okolice formy z poprzednich rozgrywek, zaczną myśleć nad złożeniem ewentualnej propozycji.