Gdyby porównać najsilniejsze ligi świata do wyścigów kolarskich, sytuacja wyglądałaby tak: w Premier League na samotną ucieczkę zdecydowała się Chelsea Londyn. Przewaga nad pierwszym w grupie pościgowej Southampton może nie powala, ale ci, z którymi The Blues mieli się tak naprawdę ścigać, tracą już spory dystans. Bundesliga i pozycja Bayernu – podobna sytuacja. Serie A? Wiadomo – Juventus ucieka, gonić pewnie będzie tylko Roma. Co innego Primera Division
Piąte w tabeli Atletico dzieli od lidera z Barcelony ledwie dwia punkty. Między nimi Sevilla, Real Madryt i Valencia. Prawie ćwiartka trasy za nami, a liczna grupa ucieczkowa jedzie jednym tempem. Na samotną eskapadę nikt porwać się na razie nie może. Nie będziemy jeszcze wyrokować, komu z tej piątki jako pierwszemu zabraknie pary, by bić się o koszulkę lidera. Zresztą, w zeszłym sezonie mniej więcej od 10. kolejki wypatrywany był kryzys Atletico, który ostatecznie nie przyszedł i to piłkarze Simeone pierwsi przekroczyli linie mety.
Pewne jest jedno: piękny sezon szykuje się nam w Hiszpanii.
Dziś obejrzeliśmy dwa mecze potencjalnych pretendentów do tytułu. Sevilla podejmowała na własnym boisku solidny Villarreal, a więc jedną z drużyn, której obawiać się mogą wielcy. I druga ligowa porażka drużyny ze stolicy Andaluzji rzeczywiście była blisko. Gdy jedna z drużyn obejmuje prowadzenie w 80. minucie i jeszcze kilkaset sekund przed końcem regulaminowego czasu dość pewnie go pilnuje, bardzo rzadko zdarza się, że nie dopisze do swego dorobku kolejnych punktów. Jednak tak się dziś stało.
Kapitalna remontada! Piękne zwycięstwo Sevilli.
Łatwo jest napisać taką rzecz po meczu, który skończył tak a nie inaczej, ale jeśli oglądaliście to spotkanie, chyba przyznacie nam rację. Widać było po piłkarzach Unaia Emery’ego oburzenie wynikiem i pasję. Czysta sportowa złość, która pozwoliła odwrócić losy meczu. Do końca nie zgadzali się z rezultatem, który oznaczał, że zostaną dziś bez punktów i dopięli swego. Najpierw gapiostwo obrońców wykorzystał Denis Suarez, a w samej końcówce karnego na bramkę zamienił Carlos Bacca. Nie napiszemy, że po takich zwycięstwach rodzą się wielkie drużyny, bo to raczej pusty slogan, nic nie znaczy. Czasem się rodzą, czasem nie. Jednak dziś Sevilla nam zaimponowała. Po prostu.
Za to Hiszpanom po raz kolejny zaimponował Grzegorz Krychowiak. Nie mamy wątpliwości, to był bardzo dobry występ polskiego pomocnika. Do listy atutów, którymi Krychowiak imponował już wcześniej, dziś dopisać możemy kolejną pozycję – ciągnął za sobą kolegów, zagrzewał do dalszej walki. Wyprowadzenie akcji, strata, pół drużyny stoi, on odbiera piłkę przeciwnikom i daje sygnał, by spróbować jeszcze raz. Hiszpańscy dziennikarze zdążyli już zrobić z niego herosa, komuś wyrwało się nawet postawienie Polaka w jednym szeregu z Dani Alvesem i Ivanem Rakiticiem, a więc dziś piłkarzami Barcelony. Zapewne jutro przyjrzymy się dokładniej, co się o Krychowiaku pisze.
Swój mecz wygrało również Atletico. Nie mamy zamiaru zbyt długo zajmować się podopiecznymi Simeone i ich oponentami, bo było to tzw. typowe Atletico. 0-1 z Getafe. Gol po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry (tym razem trafił Mandżukić). Do tego obowiązkowa szamotanina na boisku. Znamy to na pamięć i niezmiennie doceniamy. W tym sezonie Los Colchoneros zdobyli 15 bramek w La Liga. Tylko cztery z akcji. Jeśli po raz kolejny ten styl doprowadzi ich na szczyt, zwolennicy teorii, że futbol to dziecinnie prosta gra, ale tylko dla prawdziwych mężczyzn, będą mieli mocne argumenty w dyskusji.