Największą wadą starcia Ruchu z Koroną jest fakt, że ma ono miejsce w 13. kolejce, a nie na przykład w 33. Wtedy moglibyśmy rzucać hasłami typu „wojna o pozostanie w lidze”, analizować potencjalne scenariusze w strefie spadkowej i mówić o meczu o sześć punktów. Mamy jednak końcówkę października i przed sobą pojedynek czternastej z piętnastą drużyną w tabeli. Trzeba stawić czoła rzeczywistości, która jednak wcale nie musi być taka brutalna. Dlaczego warto poświęcić dwie godziny na dzisiejszy mecz?
Przede wszystkim spotkanie w Chorzowie może być efektowne, bo Korona wyjątkowo leży piłkarzom Ruchu. Jak nietrudno się domyślić, zawodnicy „Niebieskich” nie należą do grona graczy, którzy często popisują się hattrickami. Na przestrzeni trzech ostatnich sezonów zdarzyło się to tylko dwa razy i za każdym razem rywalem była ekipa z Kielc. Pod koniec 2011 roku trzy gole Koronie wbił Marek Zieńczuk, a w poprzednich rozgrywkach wyczyn ten powtórzył niegrający już w Chorzowie Łukasz Janoszka. Jeżeli któryś z piłkarzy Ruchu ma ochotę zanotować pamiętny występ, lepszej okazji może już w tym roku nie mieć.
No dobra, ale my tu o hattrickach, a Ruch nie wygrał ostatnich siedmiu meczów, a w całym sezonie tylko raz schodził z boiska zwycięski. – Nasza sytuacja w tabeli robi się bardzo słaba – bystro zwrócił uwagę Bartłomiej Babiarz. Rozczarowują napastnicy „Niebieskich”, bo ani Kuświk, ani Visnakovs nie potrafią w jakikolwiek sposób nawiązać do skuteczności z poprzedniego sezonu. Łotysz, który póki co u Fornalika jest tylko rezerwowym, może czuć podwójną motywację, bo ostatnio wywalczył miejsce w pierwszym składzie swojej reprezentacji. Dla niego mecz z Koroną to jedno z trzech przetarć przed zbliżającym się pojedynkiem z Holandią, na który został już powołany. Jeśli na poważnie chce powalczyć z Indim i de Vrijem, to najpierw powinien się wykazać na tle Dejmka i Malarczyka.
Z kolei Korona w ostatnim czasie lekko się przebudziła. Po fatalnym początku sezonu podopieczni Tarasiewicza nieznacznie się odbili i zaczęli dobrze grać w co drugim meczu. Potrafili wygrać z Podbeskidziem i Piastem oraz zremisować z Lechem. Wspólnym mianownikiem tych spotkań było własne boisko, które dziś będzie oddalone od areny zmagań o jakieś 150 kilometrów. A wyjazdowy bilans Korony niezmiennie pozostaje żałosny (0-0-6) i nawiązuje do najgorszych momentów z okresu, kiedy kielczan prowadził Leszek Ojrzyński.
Tarasiewicz swoich szans upatruje przede wszystkim w fizycznej walce oraz dobrej dyspozycji Kapo. – Olivier w tym tygodniu bardzo dobrze wygląda. Oczekuję co najmniej takiej postawy jak w meczu z Lechem. Czuję, że będzie jeszcze lepiej. – zapowiedział przed meczem szkoleniowiec gości. Nam się jednak wydaje, że pokładanie największych nadziei w chimerycznym Francuzie nie jest dobrym prognostykiem dla fanów Korony przed dzisiejszym starciem.