– Mecze Real – Barcelona to walka frankistowskiego reżimu z wolną Katalonią, awantura o Alfredo di Stefano, ambicje Johana Cruyffa, a dziś rywalizacja dwóch największych piłkarzy świata – Cristiano Ronaldo i Leo Messiego. Jeden z ideologów Barcy, kataloński pisarz Manuel Vazquez Montalban, napisał: „Potrzebujemy wielkiego Realu, by czerpać pewność ze zwycięstw i porażek. Nie ma nic bardziej przygnębiającego, niż wyobrazić sobie przyszłość ze słabym Realem. Gdyby tak się stało, zwiędłaby też Barcelona”. Dziś jego życzenie się spełnia, obie drużyny są znakomite – czytamy dziś w Rzeczpospolitej. Zapraszamy na sobotnią prasówkę.
FAKT
W dzisiejszym wydaniu Faktu tylko dwie strony o piłce i ani jednego tekstu na temat El Clasico. Jesteśmy szczerze zdziwieni…
Średnio interesujący news z Krakowa: Wisła chce rozwiązać problem z Jovanoviciem, który obecnie zarabia 80 tysięcy złotych miesięczne.
Coraz więcej wskazuje na to, że Marko Jovanović (26 l.) nie zagra już z Wiśle. W klubie zastanawiają się, jak rozwiązać kontrakt z piłkarzem, który wedle wszelkich diagnoz… nie powinien grać w piłkę. Dla serbskiego piłkarza to prawdziwy dramat. Od początku roku nie kopnął piłki. Nie chodzi tylko o rozgrywki ligowe. Lekarze odradzają mu wszelką wytężoną aktywność fizyczną. Piłkarz cierpi na poważne schorzenie – sarkoidoza to choroba układu odpornościowego Nie trenuje od początku roku. Przez pewien okres podejrzewano u niego nawet białaczkę. Dopiero kolejne diagnozy wykluczyły takie ryzyko. – To był wielki szok dla mnie i dla mojej rodziny, a potem równie wielka ulga, gdy okazało się, że to nie jest białaczka. W tym jednym momencie całkowicie przewartościowałem swoje życie. Duże problemy nagle okazały się malutkie – mówił kilka miesięcy temu. W kwietniu wydawało się, że wróci na boisko, chwalił się, że dostał od lekarzy zielone światło. Ale nic z tego nie wyszło. Po kilku lżejszych treningach znów został odsunięty od drużyny. – Nie chcemy ryzykować. Zdiagnozowana sarkoidoza może oznaczać natychmiastową śmierć na boisku – tłumaczył ówczesny prezes Jacek Bednarz (47 l.). Wisła od kilku miesięcy zbiera dokumentację dotyczącą Jovanovicia. Komplet dokumentów ma zostać wysłany do FIFA, która da odpowiedź, czy klub ma podstawy do rozwiązania kontraktu. Obecnie Jovanović przebywa na zwolnieniu lekarskim.
A trener Skorża zapowiada czystkę w Lechu.
Trener Lecha Poznań postanowił pogrozić palcem piłkarzom. – Z całą stanowczością będę eliminował tych, którzy zadowalają się dobrym występem tylko raz na jakiś czas – zapowiada Maciej Skorża (42 l.). Kolejorz świetnie spisywał się przed przerwą reprezentacyjną. Po niej czar jednak bardzo szybko prysł. (…) Skorży zarzucano w poprzednich klubach, że jest zbyt miękki. W Poznaniu szybko pokazał, że nie ma zamiaru pobłażać zawodnikom. – Niestety, naszym największym rywalem w tym sezonie jesteśmy my sami – twierdzi.
RZECZPOSPOLITA
Na początek tekst zatytułowany „Dwóch nieprzyjaciół z boiska”. Czyli Messi i Cristiano.
Mecze Real – Barcelona to walka frankistowskiego reżimu z wolną Katalonią, awantura o Alfredo di Stefano, ambicje Johana Cruyffa, a dziś rywalizacja dwóch największych piłkarzy świata – Cristiano Ronaldo i Leo Messiego. Jeden z ideologów Barcy, kataloński pisarz Manuel Vazquez Montalban, napisał: „Potrzebujemy wielkiego Realu, by czerpać pewność ze zwycięstw i porażek. Nie ma nic bardziej przygnębiającego, niż wyobrazić sobie przyszłość ze słabym Realem. Gdyby tak się stało, zwiędłaby też Barcelona”. Dziś jego życzenie się spełnia, obie drużyny są znakomite. Utarło się przekonanie, że madrycki klub był oczkiem w głowie generała Franco i dzięki temu między 1955 a 1960 rokiem sięgnął po pięć pierwszych Pucharów Europy. Oczywiście Real mógł liczyć na pomoc i względy dyktatora, ale jego rola została zdemonizowana. Legenda mówi, że to po interwencji Franco do Madrytu z Barcelony została wykradziona pierwsza supergwiazda w dziejach futbolu Alfredo di Stefano. Zawodnik, który sprawił, że Real zamienił się w pierwsze mocarstwo hiszpańskiej i europejskiej piłki. Tymczasem to Barca pokpiła sprawę.
I jeszcze artykuł Stefana Szczepłka o Lewandowskim. Cytujemy tylko początek.
Odejście Roberta Lewandowskiego z Borussii zbiegło się w czasie z jej słabszą grą. Ta zbieżność faktów nie jest przypadkowa. Niewielu polskich piłkarzy było na tyle dobrych, aby stać się legendami znanych zagranicznych klubów. Lewandowski bez wątpienia należy do tego wąskiego grona. Jego walka o miejsce i pozycję w pierwszej jedenastce Dortmundu była godna podziwu. Pokazywała, jak chłopak spod Warszawy stał się wzorem profesjonalizmu w Niemczech, gdzie liczy się on najbardziej.
GAZETA WYBORCZA
No tak, dziś wszyscy o jednym i tym samym – Inny świat El Clasico.
Barcelona uparcie upodabniała się do Realu, aż pozyskała czarny charakter współczesnego futbolu. Dziś zadebiutuje Luis Suárez. Kiedy katalońsko-madrycka wojna – militarna metafora jest tu uprawniona jak nigdy – osiągnęła szczytowe natężenie, czyli w czasach rywalizacji nadtrenerów Guardioli i Mourinho, rywali umieszczano na przeciwległych biegunach. Upraszczając: imperium światła kontra imperium ciemności. Jasną stronę mocy miała reprezentować Barcelona, komplementowana za futbolowy uniwersytet La Masia, który pozwolił jej nawet rozgrywać ligowy mecz jedenastką złożoną wyłącznie z wychowanków – tę strategię przeciwstawiano nachalnemu zakupoholizmowi kosmopolitycznego Realu, bijącego transferowy rekord za rekordem. Barcelona miała być też orędownikiem stylu zorientowanego na dostarczanie estetycznej przyjemności kibicom – znów w przeciwieństwie do rywala, zorientowanego na osławione “zabijanie gry”. Wreszcie miniaturowi katalońscy wirtuozi w typie Iniesty czy Xaviego ucieleśniali siły dobra, podczas gdy emanację zła stanowili brutal Pepe czy cyniczny trener Mourinho. Manichejski podział świata El Clásico przestał mieć jednak sens. Kiedy Katalończycy poczuli, że La Masia może być fabryką piłkarzy znakomitych, ale nie będzie fabryką geniuszy, wrócili do masowego importu. W ubiegłym roku wzięli uchodzącego za czołowy południowoamerykański talent Neymara, ustanawiając transferowy rekord lub się do niego zbliżając – właściwie nie wiemy, wszystko zależy od interpretacji transakcji, którą musiał się zająć wymiar sprawiedliwości. A minionego lata wydali więcej niż kiedykolwiek wcześniej (160 mln euro) i zaprosili m.in. Luisa Suáreza, pierwszego złoczyńcę boisk, który właśnie odbywał karę dyskwalifikacji za ugryzienie rywala – trzecie w karierze! – podczas mundialu. To ruch raczej w duchu Mourinho, wielbiciela futbolowych gangsterów, niż klubu pielęgnującego niegdyś wizerunek romantycznego, brzydzącego się nihilistycznym pragmatyzmem.
SUPER EXPRESS
Zaczyna się w stylu mocno tabloidowym, czyli od gry słów – Suarez wraca do GRYzienia. Heh.
Choć Cristiano Ronaldo (29 l.) i Leo Messi (27 l.) są w doskonałej formie, to po raz pierwszy od dawna przy okazji El Clasico więcej mówi się o innym piłkarzu. Cały futbolowy świat czeka na powrót do gry Luisa Suareza (27 l.). Bukmacherzy przyjmują zakłady, czy Urugwajczyk strzeli Realowi gola i czy znów ugryzie rywala. Suarez nie mógł grać w oficjalnych meczach od czterech miesięcy, czyli od momentu ugryzienia Włocha Chielliniego na mistrzostwach świata. Kara skończyła mu się wczoraj o godz. 23.59, więc kibice Barcelony zacierają ręce, bo w Madrycie będą świadkami narodzin najbardziej zabójczego (na to liczą) tercetu w historii “Dumy Katalonii”. Neymar – Messi – Suarez – takiej siły ognia może nie zatrzymać nawet Real. Nie ma pewności, czy Urugwajczyk zacznie mecz od początku, ale prędzej czy później pojawi się na boisku. Za to, że zagra choć minutę, hiszpańscy bukmacherzy płacą w stosunku 1:1,05. Za 1 euro postawione na to, że strzeli gola, można zarobić 2,5. A jeśli ktoś postawi 1 euro, iż Luis ugryzie obrońców Realu – Pepe lub Sergio Ramosa – może zarobić 51 euro.
A stronę dalej Michał Masłowski wyznaje, że w nocy wył z bólu.
Miałeś chwile zwątpienia?
– Psychicznie byłem zdołowany, bo ten czas powrotu zamiast się skracać, wydłużał się. Miałem problem, aby wykonać zwykły wymach nogą. Gdy wyszedłem na boisko, to odniosłem wrażenie, że zapomniałem, jak się gra w piłkę. Pomyślałem, że jak tak dalej będzie, to o graniu mogę zapomnieć.
(…)
Nie miałeś obaw, że przy starciu z rywalem coś ci się może stać?
– Jak ma coś walnąć, to walnie… Nie oszczędzam się.
PRZEGLĄD SPORTOWY
A w PS temat meczu Realu z Barceloną wita nas już na okładce.
Zaczyna się relacjami z wczorajszych meczów, które oczywiście pomijamy. O Skorży już czytaliśmy, więc spójrzmy, co nowego w Widzewie. Wychodzi na to, że same złe rzeczy.
Gdy Sylwester Cacek przejmował Widzewa, zapowiadał walkę o najwyższe cele. Dziś łodzianie mogą nie dokończyć rozgrywek. (…) – Nigdzie się nie wybieram i nie zamierzam zostawić Widzewa, choć pewnie część osób chciałaby, żebym się gdzieś wybrał. Rozczaruję je, nie ma o tym mowy. Pracujemy nad budową silnej drużyny, ale to nie jest takie proste – mówił niedawno w rozmowie z PS Cacek. Jednak kibice przestali ufać słowom prezesa. Tym bardziej że ten niedawno ponownie zagroził wycofaniem drużyny z rozgrywek. Miało to związek z zachowaniem fanów Widzewa po kolejnym słabym meczu na własnym stadionie. Kibice przywrócili więc do życia Towarzystwo Miłośników Rozwoju Fizycznego Widzew (w 1922 roku jego członkowie założyli Robotnicze Towarzystwo Sportowe Widzew), które przystąpiło do rozgrywek w B-klasie. – Wzięliśmy sprawy we własne ręce, ponieważ czujemy się odpowiedzialni za przyszłość klubu. Może w ten sposób uda nam się zmobilizować właściciela do tego, by tak jak my powalczył o Widzew. A jeśli odejdzie, żeby nie zaczynać od zera – tłumaczą. Co ciekawe, TMRF finansowo wspierane jest przez Andrzeja Pawelca, który doprowadził łódzki klub do dwóch mistrzostw Polski i fazy grupowej Ligi Mistrzów. Próby ratowania I-ligowego Widzewa podjął się Grzegorz Waranecki. To łódzki biznesmen, który w przeszłości pomagał widzewiakom finansowo. Kilka dni temu zasiadł w radzie nadzorczej klubu. Czy Widzew jednak przetrzyma ten trudny dla siebie okres, zależy wyłącznie od dalszej postawy Cacka, a ta wciąż jest wielką niewiadomą.
Zaglądamy do działu felietonowego, gdzie Stanowski stawia sprawę jasne: Oglądaj albo się lecz!!!
Skoro nie oglądasz meczów Realu z Barceloną, skoro cię one nie kręcą, to znaczy, ze masz w sobie piłkarski defekt i nawet nie wiesz, że cierpisz. (…) Tam inaczej ogląda się mecze. Ci, którzy jeszcze nie byli, mówią pogardliwie: pewnie boisko zasłaniali ci japońscy turyści! Nie, nic z tych rzeczy. Tam siada się między ludźmi, którzy mają karnety od trzydziestu czy czterdziestu lat. Przychodzą w ostatniej chwili, często nawet po gwizdku, żeby uniknąć tłumów. Rzadko coś krzyczą albo śpiewają, chociaż im się zdarza. Jednak nie odrywają wzroku od boiska. Kiedy Mascherano nie widzi przeciwnika i wpada z tarapaty, ale udaje mu się z tej sytuacji wykaraskać i oddać piłkę koledze, stadion nagradza go rzęsistymi brawami. Publika rozumie futbol. Nie twierdzę, że gdzie indziej nie rozumie, ale tam – rozumie bardziej. Po prostu. Została przez całe dekady wyedukowana przez najlepszych piłkarzy i trenerów. Teraz wpatrzona jest w każdy balans ciałem, analizuje każdą decyzję. Neymar przekładający nogi nad piłką – nie, taniocha, za to nie będzie oklasków, bo nie takie rzeczy na tym stadionie widziano, ci sami ludzie oddawali Maradonę bez żalu do Napoli albo rozstawali się z Romario. Ale już Bartra – zagrywający w uliczkę do Alby, co zmienia sytuację na boisku i układ sił – usłyszy pomruk uznania. Nie da się analizować meczu i jednocześnie śpiewać, żeby „strzelić gola” (wiadomo komu, słówko na „k”). W takim spotkaniu trzeba się zatopić, trzeba się przenieść na boisko i ciągle główkować: co teraz? To jest atmosfera, która nie wzbudza uznania telewidzów, ale jakże inaczej odbierana jest na samym stadionie. Tam – pochłania cię do reszty. Są krzyki, wiadomo, są nerwy, czasami sędziemu się oberwie, ktoś zostanie zwyzywany. Ale przede wszystkim: jest 90-minutowa analiza. Ludzie są pochłonięci grą i jednocześnie zbyt przejęci, zbyt zdenerwowani, by wydawać niepotrzebne dźwięki. Zachowują względną ciszę nie dlatego, że nie wypada krzyczeć i nie dlatego, że im się nie chce. Mają co innego na głowie. Wbijają wzrok w każdy ruch zawodników i proszą: zagraj tam, zmień stronę, obróć się.
Jest jeszcze magazyn lig zagranicznych, ale z nich wyciągniemy jedynie rozmowę z Robertem Lewandowskim.
Jak noga po brutalnym wejściu Greera w meczu ze Szkocją?
– Trochę jeszcze boli, ale nie ma tragedii. Zaciskam zęby i gram. Już w trakcie meczu o tym nie myślę. Pierwsze dni były trudne, usiadłem na ławce w spotkaniu z Werderem, choć mogłem grać. Musiałem przejść wiele zabiegów. Był basen, ćwiczenia i masaże. Najgorsze jest to, że krwiak rozchodzi się po innych częściach nogi i to też potem boli. Ale daję radę. Nie mam problemu, żeby grać z lekkim urazem.
W Rzymie nie było widać po panu urazu…
– To jeden z najlepszych meczów, jakie zagrałem w barwach Bayernu. W ogóle cała drużyna zaprezentowała się świetnie, zwłaszcza w pierwszej połowie. Trener Guardiola znakomicie przygotował nas taktycznie do tego spotkania. Uwidoczniliśmy wszystkie słabe punkty Romy, mieliśmy taki dzień, że niemal wszystko wpadało. Przeciwnik nie umiał się temu przeciwstawić. Takie mecze w Lidze Mistrzów nie zdarzają się często.
Co takiego powiedział wam Guardiola?
– Nie da się tego przełożyć na normalny język. Po prostu wiedzieliśmy, w których strefach ich piłkarze popełniają błędy. Zagrali słabo zwłaszcza w obronie. Mieliśmy ich doskonale rozpracowanych. Dostosowaliśmy się do założonej taktyki i odpaliło.