Po kilku sezonach spędzonych w Cracovii, Śląsku oraz Widzewie, wrócił tam, gdzie się wychował, czyli do Jagiellonii Białystok. Początek sezonu miał taki, że tylko usiąść i płakać – sprokurowany karny, czerwona kartka, do tego jeszcze samobój. Michał Probierz „nie schował go jednak głęboko do szafy”, tylko okazał mu zaufanie. Mimo nietypowych warunków fizycznych, ponownie przekwalifikował na bocznego obrońcę i właśnie na tej pozycji Marek Wasiluk radzi sobie ostatnio najlepiej. Za trzy tygodnie z kolei jako kandydat do Rady Miasta Białystok (miejsce 3. na liście PO) wystartuje w wyborach samorządowych. Postanowiliśmy sprawdzić, co ma na ten temat do powiedzenia. I jak długo Jagiellonia zamierza być jeszcze liderem.
Co się dzieje na tym Podlasiu? Chcecie być mistrzem? W jakim kierunku to zmierza?
– Na razie w jak najlepszym kierunku, ale głowy trzeba mieć chłodne. Temperatury w Białymstoku na szczęście blisko zera, więc się za bardzo nie grzeją. Już zresztą wspominaliśmy w szatni, że Górnik też był liderem i za chwilę przegrał z Wisłą pięcioma bramkami. Mamy dobry moment, więc chcemy z niego jak najwięcej wycisnąć, ale słabsze mecze też pewnie przyjdą. Takie a nie inne miejsce w tabeli nie sprawia, że nagle będziemy na każdy mecz jechać jak po swoje. Na razie najważniejsze, że sobie radzimy, choć po odejściu Daniego Quintany wydawało się, że możemy mieć ciężko.
Żeby tego było mało, słychać, że wkraczasz do wielkiego świata polityki…
– Bez przesady. Póki co jestem zawodowym piłkarzem i tak raczej przez chwilę jeszcze zostanie. Nie będę mówił, że polityka to jakaś moja wielka pasja. Za bardzo jej nawet nie kontroluję. To raczej taki patriotyzm lokalny. Pochodzę z Białegostoku, jestem pod wrażeniem tego, co dzieje się w mieście i gdyby okazało się, że jest możliwość jeszcze bardziej zaangażować się w jego rozwój, to piszę się na to.
Skąd pomysł, żeby kandydować do rady miasta?
– Nie wyszedł ode mnie, zostałem o to poproszony. Nie zamierzam prowadzić żadnej kampanii, bilboardów z Wasilukiem też w mieście nie będzie. Ale zorientowałem się trochę jak wygląda działalność radnego, na ile jest czasochłonna, kiedy są sesje, czy można je pogodzić z piłką i pomysł przypadł mi do gustu. Byłoby to dla mnie ciekawe przetarcie, takie zapoznanie z tematem.
Jesteś ciekaw reakcji ludzi, odzewu?
– Trochę na pewno, chociaż nie jest to mój priorytet. Jestem przede wszystkim piłkarzem.
Takie wybory to też w jakimś stopniu miernik popularności…
– Wiadomo, że osoby związane w Białymstoku ze sportem mnie jako tako kojarzą. Nie widzę potrzeby, żeby się dodatkowo pokazywać, składać wielkie obietnice, bo jak już mówiłem – nie jestem politykiem.
Pytałeś w klubie o zielone światło?
– Tak, rozmawialiśmy. Na tyle, na ile się zdążyłem wszystkiego dowiedzieć, jest to do pogodzenia. Między treningami i meczami mógłbym poświęcić trochę czasu i podziałać dla miasta.
Popularyzując sport – pewnie powiesz.
– Na pewno w tych tematach mógłbym być najbardziej pomocny. W Białymstoku jest duże zapotrzebowanie na sport. Szczególnie teraz, kiedy wracam do niego po kilku latach, wyraźnie rzuca mi się w oczy, jak wszystko się fajnie rozwija. A wiadomo, że społeczeństwo idzie teraz w inne tematy – komputerów, iPadów, dzieci mają coraz mniej zdrowych rozrywek. Jeśli byłaby szansa jeszcze w jakiś inny sposób zainteresować ich sportem, dlaczego nie spróbować to robić?
Nowy stadion prezentuje się tak, że aż chce się przyjść i obejrzeć mecz…
– Albo wyjść i zagrać. Pamiętam jak grałem na nim jeszcze w trampkarzach. Nie było nawet ławek ani krzesełek, tylko sam beton dookoła. A i tak był to wówczas najlepszy stadion na całym Podlasiu. Jak wyszedłem na niego w sobotę i popatrzyłem co mam wokół siebie, to aż się wierzyć nie chciało. Oprawa też była świetna. Pełne trybuny, droga do stadionu już od kilku dni udekorowana flagami…
Jest moda na piłkę w Białymstoku?
– Na pewno. Poza tym w wielu regionach Polski ludzie mają wybór. W Krakowie jest Cracovia i Wisła. Na Śląsku – Ruch, Górnik, Piast, jeszcze kilka innych zespołów. A u nas, na Podlasiu, praktycznie wszyscy interesują się Jagiellonią. Cała okolica, ludzie z różnych wiosek i miasteczek zjeżdżają się na nasze mecze. Ale pierwszoligowe Wigry Suwałki są dopiero 120 km dalej.
Jesteście na fali, ale ty sam też masz wreszcie dobry moment. Ostatni mecz – wzór.
– Rzeczywiście, ostatnie lata – w Cracovii, Śląsku, Widzewie – były takie, że cały czas trochę szukałem swojego miejsca na ziemi. Początek tego sezonu też kojarzy mi się raczej z pechowymi interwencjami – z karnym, samobójem, z czerwoną kartką. Mimo że całokształt mojej gry nie był wcale taki, że powinienem być być z niego niezadowolony. Poza pojedynczymi sytuacjami wyglądało to nieźle.
Ty jesteś trochę pechowy?
– Po niektórych meczach różne myśli przychodzą do głowy. Człowiek zastanawia się, co robi nie tak, dlaczego to wszystko się dzieje. Na przykład w Widzewie – miałem bardzo dobry początek, fajne wejście do zespołu. Gramy z Podbeskidziem, wszystko wygląda dobrze i nagle karny, ale taki, że nawet nie chce mi się o nim wspominać. Przegrywamy 0:1. W Jagiellonii to samo… Ale co mogę powiedzieć? Trzeba robić swoje i z każdą dobrą minutą odzyskiwać pewność siebie. Nie da się ukryć, że teraz jest w tym sporo zasługi trenera Probierza, który kiedy przyszły te błędy, nie schował mnie głęboko do szafy, tylko okazał zaufanie. Przesunął mnie na lewą obronę i przypominam sobie stare dobre czasy z Jagiellonii.
Nie jesteś modelowym bocznym obrońcą…
– Nie da się ukryć, że ten model jest trochę inny, że na boku obrony grają raczej zawodnicy sprawniejsi, sprytniejsi, z większymi inklinacjami do gry ofensywnej. Chociaż ostatnio nawet próbowałem policzyć na której pozycji zagrał w ekstraklasie więcej meczów i nie wiem czy minimalnie nie wygrałaby tu lewa obrona. W pierwszych sezonach na stoperze grałem tylko pojedyncze spotkania. Teraz też trener Probierz po dwóch porażkach u siebie, w których traciliśmy po trzy bramki, zdecydował się na grę praktycznie czwórką nominalnych środkowych obrońców i na razie wygląda to nieźle.
Jak sam to ująłeś: dał ci odetchnąć.
– Może źle to ująłem, ale chodzi o to, że na boku obrony odpowiedzialność jest dużo mniejsza. Wiele błędów da się jakoś naprawić. Na środku najczęściej jak się pomylisz to koniec.
Pamiętam taki wywiad, którego udzieliłeś kilka lat temu. Byłeś w nim bardzo wobec siebie surowy. Powiedziałeś, że środek obrony jest dla ciebie optymalny z racji warunków fizycznych, a poza tym – nie ma co kryć – nie umiesz rozgrywać piłki. Coś się zmieniło?
– Wiadomo, ze dryblerem nie jestem, ale z biegiem lat trochę zmieniłem na to spojrzenie. Myślę, że mam już sporo dobrych nawyków z gry na boku, nie mam problemów z podłączaniem się do akcji, a do tego w tym sezonie czuję się bardzo dobrze przygotowany pod względem fizycznym. A przy moim wzroście to jest kluczowe, bo niestety u piłkarzy moich gabarytów braki widać dwa razy bardziej.
Całą drużyną, kolokwialnie mówiąc, dobrze biegacie.
– Tak. Widać po wszystkich, że fizycznie czujemy się mocni. Nawet ci, którzy wracają po kontuzjach, którzy dłużej nie grali, zaraz są w stanie zaliczyć 90 minut.
Wiadomo, że brak Quintany to wielka wyrwa w waszym składzie. Ale Probierz chyba trochę zaskoczył, mówiąc nagle, że np. Gajos to jest chłopak z potencjałem na grę w reprezentacji?
– Powiem szczerze, że trenując w innym klubie i tylko oglądając mecze Jagi, też nigdy bym nie powiedział, że Maciek jest tak dobrym piłkarzem. Ale poznałem go i mogę tylko podzielić zdanie trenera. Kiedyś to będzie zawodnik naprawdę wysokiej klasy. Tak samo, będąc w Cracovii, myślałem o Mateuszu Klichu. W Widzewie podobnym mega talentem jest Bartek Kasprzak. To są chłopcy, na których wystarczy spojrzeć na kilku treningach i od razu widzisz, że masz przed sobą kawał piłkarza.
No i jest jeszcze Mateusz Piątkowski…
– Jego nawet nie muszę reklamować, bo sam robi sobie ostatnio najlepszą reklamę. Cokolwiek uderzy, to bramka. Sami się pewnie nie spodziewaliśmy, że tak to się będzie układać, ale wygląda na to, że kolektywem i przy wsparciu mocnej „dziewiątki” te wyrwę po Danim udało nam się zapełnić.
Rozmawiał PM