Gdyby ktoś poprosił nas o podanie nazwiska jednego piłkarza, który nie do końca rozumie zależności na linii media-piłkarze, nie mamy wątpliwości, byłby to Ivica Vrdoljak. Doświadczony, 31-letni chłop. Kapitan drużyny! Facet, który – podobno – słynie z mocnej psychiki. Podobno.
Pamiętacie jeszcze jak Chorwat obraził się na cały świat, po tym jak po żenującym występie ze Steauą, dziennikarz zadał niewygodne dla niego pytania? Teraz mamy powtórkę z rozrywki. Wtedy Ivica wypowiedział jedno z najbardziej absurdalnych stwierdzeń ostatnich lat (że dziennikarz zazdrości Legii wyników) i zamilkł na pół roku. Teraz obraził się na reportera Polsatu, bo ten miał czelność zapytać o zmarnowaną przez niego jedenastkę w meczu z Metalistem Charków.
Będzie Pan jeszcze wykonywał rzuty karne?
Mieliśmy rozmawiać o meczu, a pan pyta o to, co dopiero będzie.
Vrodljak ewidentnie poczuł się urażony tym pytaniem. W dalszej części rozmówki tylko odburkuje dziennikarzowi, pokazując tym samym, że w dupie ma dalszą konwersację. Wszystko to jest tylko i wyłącznie kwestią rzetelnego wypełniania swoich obowiązków, bo zastanówmy się czy:
a) dziennikarz miał obowiązek o to zapytać?
b) Vrodljak powinien odpowiedzieć?
W obu przypadkach odpowiedź brzmi: tak. Biorąc pod uwagę kontekst (dwie zmarnowane jedenastki z Celtikiem, a co za tym idzie – niweczenie wysiłku całej drużyny), psim obowiązkiem żurnalisty było zadać to pytanie. Gdyby tego nie zrobił, powinien zmienić branżę. Tak samo psim obowiązkiem Vrdoljaka było udzielenie odpowiedzi. Po pierwsze, dlatego, że jest kapitanem drużyny, a ta funkcja wiąże się z czymś więcej niż tylko wyborem orła albo reszki przy losowaniu połówek. Po drugie, wymagała tego zwykła ludzka przyzwoitość. Chorwat zawalił po raz kolejny, więc mamy chyba prawo oczekiwać, że posypie głowę popiołem lub po prostu się z tego wytłumaczy.
Reasumując, dziennikarz spełnił swój obowiązek, piłkarz – nie. Uznał, że skoro jego drużyna mimo wszystko wygrała, nadszedł czas – jak pisał Paweł Zarzeczny – na lizanie się po fiutach. Wygodne myślenie, ale całkowicie nie na miejscu.
Fot. FotoPyK