Jeszcze parę tygodni temu Jan Kocian i działacze Ruchu praktycznie spijali sobie z dzióbków. Harmonia, wszyscy ciągną wózek w jedną stronę, oficjalnie tylko poklepują się po plecach, nawzajem dziękują sobie za wyniki ponad normę. Pamiętamy to ja dzisiaj – dwa miesiące temu, po pierwszym meczu z Metalistem Charków, cały stadion skandował gromkie: „Janek Kocian! Janek Kocian!” Wydawało się, że Fornalik to w Chorzowie ledwie mgliste wspomnienie, że tu i teraz król jest tylko jeden. No właśnie, wydawało. Teraz, jak się okazuje, Kocian, którego na pierwszy rzut oka nie sposób wyprowadzić z równowagi, toczy z prezesem Ruchu coraz ciekawszą medialną przepychankę. Najpierw były tylko zaczepki i groźne miny. Dzisiaj poleciały pierwsze ciosy – z obu stron, zgodnie wyprowadzone na łamach kibicowskiego portalu niebiescy.pl.
Dariusz Smagorowicz udzielił wywiadu, z którego najłatwiej byłoby wyciągnąć wniosek, że działacze Ruchu praktycznie OBRONILI KOCIANA PRZED NIM SAMYM. Facet osiągnął świetny wynik w lidze, prawie awansował do fazy grupowej Ligi Europy, ale sternik klubu wprost sugeruje, że wyrzucając go po kilku słabych meczach zadbano o jego dobre imię. Bo inaczej co? Pewnie by spadł z ligi.
– Uwolniliśmy trenera Kociana w momencie, gdy jest jeszcze na takim poziomie, że nie został skrzywdzony przez tą sytuację. Jeśli przedłużylibyśmy jego pobyt, to Jan mógłby skrzywdzić i siebie i Ruch. Nie chcieliśmy doprowadzić do takiej sytuacji, że dojedziemy do końca – mówi prezes Ruchu.
Mógłby skrzywdzić siebie i drużynę – to naprawdę dobre. Generalnie, pojawia się zarzut, który już kilkakrotnie padał pośród argumentów wysuwanych przez śląskich dziennikarzy – że Kocian nie wiedział, nie udzielał odpowiedzi, gdzie dokładnie leży problem, co sprawia, że Ruch gra słabiej. – Zadawaliśmy mu to pytanie, a on sam również je sobie zadawał publicznie. Za każdym razem odpowiadał, że nie wie co zrobić i co jest przyczyną gorszej dyspozycji drużyny. Odbyliśmy wiele spotkań z trenerem i tych składowych było więcej. Mariusz Klimek, który był autorem Jana Kociana w Chorzowie i miał z nim bardzo dobry kontakt, też doszedł do wniosku, że konieczna jest zmiana. To nie była tylko moja decyzja. Podjęliśmy ją jednogłośnie z Mariuszem Klimkiem, Mirosławem Mosórem i Aleksandrem Kurczykiem. Stwierdziliśmy, że to już jest ten czas. To był najlepszy moment dla trenera Kociana i dla klubu na zakończenie tej współpracy. Nie mieliśmy wyjścia. Według nas każdy inny wariant powodowałby negatywne konsekwencje i dla nas i dla trenera. Nie mogliśmy czekać.
Nigdy wprawdzie nie słyszeliśmy, by Słowak publicznie powiedział chociaż słowo o bezradności, żeby jak kiedyś Mroczkowski w Widzewie sugerował, że zostały popełnione błędy, trzeba wszystko rozwalić i zacząć od początku, ale zdaniem prezesa klubu: to był najlepszy moment. Najlepszy moment na zatrudnienie Fornalika, bo jak przyznaje Smagorowicz, gdyby nie ta kandydatura, mocna i konkretna, pewnie można by jeszcze odrobinę poczekać (narażając Kociana na krzywdę).
Bardzo podoba nam się fragment, w którym sugeruje, że były trener właściwie musiał poczuć ulgę, że został z tej roboty wyrzucony… – Ktoś mi nawet powiedział, że Janek Kocian wyglądał później tak, jakby coś z niego zeszło, jakby coś z niego spadło. Znów miał normalne barwy i uśmiechał się. Widziałem zmiany w tym człowieku na przestrzeni ostatnich tygodni, jak to wszystko schodziło w dół.
Wszystko to by naprawdę bardzo pięknie brzmiało, gdyby Kocian – który najwyraźniej wcale nie poczuł ulgi, wręcz odwrotnie – nie skontaktował się z portalem niebiescy.pl i nie odbił piłeczki. W obszernej wypowiedzi przekonuje, że żaden trener nie może w mig podać konkretnej odpowiedzi na pytanie: w czym jest problem? To nie gabinet medyczny, gdzie na katar od razu przepisuje się receptę i po sprawie.
– Tutaj nie ma szybkich odpowiedzi na wszystko. Mogłem odpowiedzieć, że widzę problem w tym i w tym. Mogłem wskazać rozegranie wielu meczów, transfery czy brak boiska, ale to nie byłaby jasna odpowiedź. Ja po przegranym meczu szukam błędów najpierw u siebie (…) Nasi piłkarze rozegrali bardzo ciężki sezon, z wieloma meczami, a występowali praktycznie ci sami. Później kolejny sezon ligowy, puchary i musiał przyjść kryzys. To było nieuniknione, to musiało przyjść. Powiedziałem prezesowi, że przez te dwa tygodnie przerwy reprezentacyjnej będziemy pracować nad tym, aby wyjść z kryzysu. Na treningach nic się nie zmieniło. Było to samo, co w czasach, gdy wygraliśmy z Legią czy wyeliminowaliśmy zespół Esbjerga (…) Wróciłem niedawno na Słowację i muszę czytać o sobie, że nie miałem planu. Plan jest zawsze. Mieliśmy plan na tą dwutygodniową przerwę i na to, jak dalej pracować z drużyną. Trzeba było trochę spokoju, a nie podawać w mediach, że trener jest na dywaniku…
Kocian najpierw się tłumaczy…
A potem przechodzi do kontrofensywy, przywołując m.in. historię Bośniaka Karahmeta, którą sami kilka tygodni temu opisywaliśmy na Weszło. Słowak sugeruje, że zespół się wyeksploatował, bo polityka transferowa klubu była godna pożałowania. Niektórych zawodników wciśnięto mu na siłę.
O Karahmecie nie wiedzieliśmy kompletnie nic. On przez trzy lata w Mechelen rozegrał łącznie niecałe 6 meczów. Przez trzy lata! Pytałem: po co nam jest taki gracz? Usłyszałem, że w Mechelen jest jakiś polski piłkarz, który stwierdził, że Karahmet jest lepszy od Dziwniela (najpewniej chodzi o Kosanovicia – od. red). Odpowiadałem, że to nie może być dobra jakość, skoro on tam nie grał i nie łapał się nawet do kadry meczowej. Ustalono, że po przejściu badań dostanie w Ruchu kontrakt. Zaprotestowałem, że najpierw musi przyjechać do nas na obóz do Popradu, żebyśmy najpierw zobaczyli, co to jest za piłkarz. Po zgrupowaniu znowu powiedziałem, że to nie jest piłkarz na wzmocnienie. W internecie pojawiła się tymczasem informacja, że szkoleniowcy uznali, że Karahmet zostaje. Dzwoniłem później do klubu, żeby to zostało usunięte. Powiedziałem, że to nie jest zawodnik do naszej kadry. Później pojechałem do domu na Słowację, wszedłem do internetu i przeczytałem, że działacze zgodzili się na transfer Karahmeta. To samo było z Rzuchowskim. Te transfery nam nic nie dały. Przyszli Skaba i Szewczyk, ale oni akurat zaraz na początku złapali kontuzje i sezon musieliśmy rozpocząć w starym składzie.
Jak to pięknie czasem pospierać się w słusznej sprawie, prawda? Ale na szczęście, zwłaszcza dla Ruchu Chorzów, jest i optymistyczna puenta. Prezes Smagorowicz zostawia sobie całkiem sympatyczną furtkę, podkreślając, że jeśli się okaże, że Ruch może osiągać lepsze rezultaty (a na dłuższą metę gorszych sobie nie wyobrażamy…), będzie to znaczyło, że decyzja była słuszna. Faktycznie, w Chorzowie sprytnie wybrali moment na zmiany. Jak tylko nie spadną z ligi, będą czuć się moralnymi zwycięzcami.
Cytaty z niebiescy.pl