Reklama

Kryzys Niemców? Inaczej miała wyglądać tabela naszej grupy

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 października 2014, 01:58 • 4 min czytania 0 komentarzy

Gdyby ktoś przed startem eliminacji powiedział nam, że po trzech kolejkach Polacy będą liderem grupy, przy tym terminarzu po prostu byśmy nie uwierzyli. A gdyby ta sama osoba przekonywała nas, że w połowie października Niemcy będą mieli na koncie zaledwie cztery punkty, to zapewne pytalibyśmy, czy jest na sali lekarz, najlepiej psychiatra. Jednak to właśnie się dzieje. Mistrzowie świata tylko zremisowali z Irlandią. Wszelkie przewidywania dotyczące rozwoju wydarzeń w naszej grupie można wyrzucić do kosza.

Kryzys Niemców? Inaczej miała wyglądać tabela naszej grupy

Kiedy polski dziennikarz pytał Mario Goetze, czy możemy mówić o małym kryzysie najlepszej drużyny mundialu, ten popatrzył na niego jak na idiotę, wymownie chrząknął i ruszył dalej. Ciekawi jesteśmy, czy po dzisiejszym meczu gwiazdor Bayernu zachowałby się tak samo. Zgoda, kryzys to mocne słowo, może i w dalszym ciągu nieadekwatne, ale nie da się ukryć – choćby nie wiadomo jak Loew i piłkarze zaklinali rzeczywistość – że mistrzowie mają swoje kłopoty.

Wyniki i gra są rozczarowujące – od powrotu z Brazylii kolejno: wysoka przegrana w towarzyskim starciu z Argentyną, wymęczone zwycięstwo ze Szkocją, sobotnia przegrana z Polską i remis z Irlandią. Można to oczywiście tłumaczyć zmianami w kadrze, reprezentacyjne kariery zakończyli przecież wielcy piłkarze. Można to usprawiedliwiać również plagą kontuzji, bo zabrakłoby ręki, by na placach wyliczyć wszystkich nieobecnych czempionów. Jednak niemiecka opinia publiczna do końca tego nie kupuje. Jest rozpieszczona, zgoda. Jednak rozpuścił ją właśnie sam „Jogi”, który jak żaden inny selekcjoner potrafił kreować piłkarzy. Niemal zawsze, gdy przychodziło mu wymieniać podzespoły w tej świetnie pracującej maszynie, działo się to bezboleśnie, bez szwanku dla jej funkcjonowania.

Teraz jest z tym problem. Loew po prostu przestrzelił ze swoimi wyborami personalnymi.

Dzisiejszy mecz w Gelsenkirchen przypominał trochę spotkanie z Polską. Z tą tylko różnicą, że Irlandczycy postawili jeszcze większe zasieki od piłkarzy Nawałki i każde ich wyjście z piłką z własnej połowy już było niemałym osiągnięciem. Skuteczni jak Niemcy? Po tych dwóch meczach brzmi to jak suchy dowcip. Nasi zachodni sąsiedzi znów wykreowali sobie mnóstwo sytuacji (dokładnie 20), ale piłka do bramki wpadać nie chciała. Zdarzyło się to raz – po strzale zza pola karnego Kroosa – i wydawało się, że sytuacja jest w miarę opanowana.

Reklama

Brzydka wygrana, ale wygrana. Sorry za wulgaryzm, ale klasyczne: „chujowo, ale stabilnie” pasuje jak ulał.

I zdarzyła się rzecz, która nie przystoi mistrzom. Doliczony czas gry, akcja rozpaczy, wrzutka w pole karne, John O’Shea, remis. Stadion zamilkł, Loew podłubał w nosie, a zawodnicy, którzy kilka miesięcy temu cieszyli się złotymi medalami mundialu, patrzyli na siebie z niedowierzaniem, zupełnie jak dzieciaki, którym ktoś właśnie oznajmił, że to nie Święty Mikołaj, a wąsaty wujek podkłada prezenty pod choinkę. Konsternacja.

Zostawiamy już problemy Niemców, choć średnio cieszy nas taki rezultat. Zakładając oczywiście, że mistrzowie świata wrócą na dobre tory i pewnie wygrają grupę, a my powalczymy o drugie miejsce ze Szkocją i Irlandią. Naturalnie wolelibyśmy, by przy takim układzie, nasz „bezpośredni rywal” o bilety do Francji, czyli Robbie Keane i spółka, tego punktu nie miał. Cóż, stało się.

***

W drugim meczu naszej grupy Gruzja dość gładko wygrała z Gibraltarem. Trzeba sobie powiedzieć wprost to, co przed startem eliminacji dla wielu nie było oczywiste („przecież zremisowali ze Słowacją!”) – amatorzy to amatorzy, każda drużyna w grupie po meczu z nimi dopisze do swojego dorobku trzy punkty. Mecze z Gibraltarem przypominają treningi strzeleckie. Jak wyglądali na nim Gruzini? Średnio. Tylko trzy gole.

Reklama

***
Do wielkiej chryi doszło w spotkaniu Serbii z Albanią. Powód wiadomy, polityka (wypada zajrzeć do świeżego tekstu Kuby Olkiewicza w tym miejscu). Mecz został przerwany z powodu zamieszek na trybunach przy stanie 0-0. Szczerze mówiąc, nie czujemy się na razie na siłach, by wyjaśnić wam dokładnie, o co chodzi. Tym bardziej, że komunikaty publikowane przez zagraniczne media nie są spójne, by nie powiedzieć: sprzeczne. Nad murawą w pewnym momencie pojawił się dron z flagą, a późniejsze wydarzenia mają już niewiele wspólnego z futbolem. Do sprawy zapewne wrócimy.

***
Naprawdę ważne trzy punkty zdobyła Portugalia. Jej mecze z Danią stają się już powoli tradycją eliminacji, do tej pory Cristiano Ronaldo i spółka wspominali je – oględnie mówiąc – różnie, ale tym razem, po golu w ostatnich sekundach, mogą cieszyć się z trzech punktów. Mamy wrażenie, że Fernando Santos nie będzie ulubionym selekcjonerem portugalskiej prasy – przez zachowawczy styl gry drużyny – ale pracę zaczął nie najgorzej.

***

W przeciwieństwie do Claudio Ranieriego, który przejął jego stołek w Grecji. Reprezentacja Hellady w trzech meczach ugrała ledwie oczko, dzięki remisowi z Finlandią. Poza tym dwie przegrane na własnym stadionie: najpierw z Rumunią i teraz z Irlandią Północną. Zgoda, drużyna ta jest w przebudowie, ale prace nad jej nowym kształtem mogą skończyć się brakiem promocji na Euro, co przy takim a nie innym składzie grupy byłoby sporą wtopą.

Co u ich przeciwników? Rumuni strzelili dwa gole Finlandii, nie tracąc przy tym żadnego, a Węgrzy męczyli się z Wyspami Owczymi. Ostatecznie wygrali 0-1, a naszą uwagę przyciągnęła jedna statystyka, a mianowicie: posiadanie piłki. Uwaga! 58% czasu gry mieli ją gospodarze, a tylko 42% Węgrzy. Wesoło.

***
Skoro dzisiejsze mecze potraktowaliśmy po aptekarsku, to wypada dodać, że Szwajcarzy zgodnie z planem ogolili San Marino, zdobywając tym samym pierwsze punkty w eliminacjach.

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
9
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...