Reklama

Stanowski po meczu: historia napisana na naszych oczach.

redakcja

Autor:redakcja

12 października 2014, 11:29 • 4 min czytania 0 komentarzy

Wieczór marzeń i wynik ze snów. Mecz-legenda, do którego będzie się wracać za rok, za pięć i za dwadzieścia pięć. Sukces, o którym ci piłkarze będą w wywiadach opowiadali już jako starsi panowie.

Stanowski po meczu: historia napisana na naszych oczach.

W tym momencie nie jest istotne, czy oglądaliśmy pojedynczy, irracjonalny wyskok polskich piłkarzy, czy też początek czegoś nowego. Napisała się historia i nawet gdyby miała być ona krótka – ot, jedna kartka z napisem „Polska – Niemcy 2:0”, a potem już zupełnie nic – to jest to historia cudowna. Mistrzowie świata ograni w samym sercu Warszawy, na Stadionie Narodowym, który czekał na takie właśnie spotkanie: nadające sens tej dwumiliardowej inwestycji. Czekał i czekał, czekał i czekał, był świadkiem całej serii meczów fatalnych, beznadziejnych i takich do zapomnienia. Aż nagle przyjechali oni: niby niepokonani, niby nienaruszalni. I polscy piłkarze zrobili to, czego pewnie w głębi duszy sami się po sobie nie spodziewali: zwyciężyli.

Rozważania w stylu „to tylko trzy punkty, teraz trzeba zdobyć kolejne” zostawmy matematykom. Bo to nie są tylko trzy punkty, lecz aż trzy, z których każdy smakuje bardziej słodko niż zwykle. Oczywiście, dobrze by było dołożyć kolejne we wtorek, ale rzucenie Niemców na kolana to coś więcej niż wygrana. Tak naprawdę, dla takich chwil piłkarze grają, a kibice oglądają. Sebastian Mila, chłopak po szesnastu sportowych zakrętach, pewnie miał moment, gdy poczuł wypalenie, gdy piłka przestała go tak bardzo kręcić i gdy poczuł, że wszystko co najlepsze ma już za sobą. Piłkarze na pytanie o mecz życia, odpowiadają: dopiero przede mną. Ale jestem pewny, że on już tak nie myślał, czuł, że przygasa i akceptował to. Aż nagle: bum. Nawałka znienacka porwał go, wrzucił na środek boiska i powiedział: żyj chwilą. Późniejsza ekspresyjna radość Mili była obrazkiem, przy którym chyba każdy miał ciarki. Cieszę się, że Sebastian pod koniec kariery doświadczył tego uczucia, że w jakiś sposób spiął klamrą swoją karierę: chłopaka, który za młody prezentował się niezwykle obiecująco i który dziesięć lat później odnalazł w sobie pasję.

Ten mecz miał kilku bohaterów. Milika. Szczęsnego, który był zwinny jak kot i skupiony przy każdej interwencji, bezbłędny – na linii oraz na przedpolu. Także Lewandowskiego, który harował jak wół. Często po jego nieudanych meczach w kadrze ludzie tworzyli idiotyczne usprawiedliwienia: „odciągał uwagę przeciwników”, „wykonywał czarną robotę”. To były często bujdy, fałszywe alibi. Ale wczoraj Lewandowski – chociaż bez gola – był wielki. Największym natomiast – przynajmniej dla mnie – bohaterem został Kamil Glik. I znowu, jak w przypadku Mili: fajnie, że on. Napisać, że zagrał perfekcyjne spotkanie – to nic nie napisać. Był skałą. Przez ostatnie lata wieczne go krytykowano, zazwyczaj przesadnie i zazwyczaj dlatego, że… grał. Inni się zmieniali, wypadali z jedenastki, więc siłą rzeczy nie popełniali błędów, bo trudno popełnić błąd przed telewizorem. Uwaga była więc skupiona na nim, a rozmowy o błędach polskiej defensywy często sprowadzano do rozmów o Gliku – jako że on uosabiał tę formację.

Wczoraj był fantastyczny. Jeśli wszyscy zastanawialiśmy się, o co chodzi w Turynie i dlaczego na punkcie tego zawodnika kibice mają tam bzika, to wczoraj dostaliśmy odpowiedź. Okazało się, że gra środkowego obrońcy może porywać. Miażdżył Niemców każdą interwencją.

Reklama

A to, że Niemcy mieli sytuacje? Że musiał drużynę ratować także Szczęsny? Nie da się inaczej zagrać z mistrzami świata. Niektórzy prychają: no, dużo mieliśmy szczęścia. Tak, zgadza się, może nie furę szczęścia, ale na pewno całkiem sporo. Tylko że tak właśnie musi wyglądać mecz z tym przeciwnikiem. Nie jest możliwe, że przyjadą do nas Niemcy, a my będziemy sobie grali piłką – pyk, pyk, pyk – oni będą biegać z wywieszonymi jęzorami i co jakiś czas wznawiać grę od środka. Nie, oni będą lepsi, wymienią więcej podań, będą skuteczniej zakładać pressing, będą łatwiej przedostawali się pod nasze pole karne, będą tworzyć sobie sytuacje. I cała sztuka, by przetrwać, a potem się odgryźć. W piłce nożnej słabsi wygrywają bardzo często i to właśnie było naszym udziałem: jesteśmy słabsi, ale wygraliśmy. Żaden to wstyd, tylko powód do dumy.

Wkrótce się przekonamy, czy to był po prostu jeden niezapomniany mecz, czy nowy początek reprezentacji Polski (reprezentacji Polski, a nie kadry PZPN – bo wreszcie bez nabzdyczonych farbowanych lisów), punkt zwrotny. Każda drużyna rodzi się w wielkich meczach, potrzebuje spotkania, które wskaże azymut. Ten początek Adama Nawałki – pierwszy rok pracy – był w dużej mierze bezsensowny, chaotyczny, ale całkiem możliwe, że właśnie z chaosu narodził się zespół. Nie jest to przesądzone, bo zbyt wiele frustracji i zbyt mało satysfakcji dawała nam kadra przez ostatnie lata, by nagle o tym wszystkim zapomnieć i zatracić się w meczu z Niemcami. Ale umiarkowany optymizm jest już w pełni uzasadniony – a to, przyznajmy, i tak znacząca zmiana w postrzeganiu tej drużyny.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Bartosz Lodko
3
Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”
Ekstraklasa

Kolejne ważne decyzje w Białymstoku. Podstawowy obrońca z nową umową

Bartosz Lodko
2
Kolejne ważne decyzje w Białymstoku. Podstawowy obrońca z nową umową

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...