O tym meczu chyba wszyscy będą chcieli zapomnieć. Kibice Cracovii, bo ich drużyna zagrała na swoim tradycyjnym od kilku lat poziomie, a fani Lechii, bo ich ulubieńcy strzelili takiej Cracovii tylko jednego gola. Wszyscy w zasadzie wykonali minimum, jakiego się od nich oczekiwało. Po „Pasach” nikt nie spodziewał się punktów, trudno też było oczekiwać, że nowy-tymczasowy (?) duet trenerski w ciągu dwóch tygodni odmieni Lechię. Gra w piłkę trwała jakąś połowę, a potem zaczęło się wyczekiwanie. Trzy punkty zaksięgowane i do domu.
Cięzkie do ocenienia spotkanie, bo trudno nie odnieść wrażenia, że nikt – poza Mateuszem Bąkiem i środkiem pomocy Lechii – nie chciał się specjalnie wysilać. Vranjes grał tylko do gwizdka (potem jedynie na pół gwizdka), zwykle niezawodny Colak podejmował w większości beznadziejne decyzje, a i skrzydłowi byli jacyś przygaszeni. Jedynie duet Borysiuk-Łukasik w końcu stanął na wysokości zadania. Pierwszy zaliczył kilka niezłych otwierających podań i bez zarzutu spisywał się w obronie, a drugi zagrał dobrze po raz pierwszy od 1968 roku, więc jest to z pewnością fakt godny odnotowania. Podobnie jak asysta przy bramce Makuszewskiego.
Jeszcze trudniej idzie nam szukanie plusów w grze Cracovii, bo – by takie dostrzec – trzeba byłoby ten mecz odwinąć ze trzy razy i obejrzeć po dużej dawce kawy. Na siłę można stwierdzić, że jakieś światełko w tunelu daje młody Kapustka, który nie boi się ostrej gry, a przy tym myśli o ataku, a nie jedynie o alibi, ale pytanie, czy przy tak chaotycznej Cracovii jego potencjał nie zostanie automatycznie zarżnięty. Tradycyjnie trzeba też pochwalić Krzysztofa Pilarza, który uparcie nie potrafi się dostosować do poziomu kolegów i jak zwykle gra w innej lidze. Coś tam szarpał Diabang, fajnego crossa dał Budziński, ale to w zasadzie tyle. Mizeria taka, że w pewny momencie komentujący ten mecz Wojciech Jagoda stwierdził nawet, że Cetnarski co prawda zawodzi, ale – uwaga, uwaga! – „posiada tak wiele pozytywnych cech…”.
Cóż… Szkoda, że takich nie posiada Cracovia i sami się zastanawiamy, co musiałoby się wydarzyć, by trener Podoliński nieco zrewidował swe poglądy i spróbował przejść na inny system. A może nie miałoby to sensu? Przy tak słabych piłkarzach wszystkie teorie na koniec i tak biorą w łeb.
Fot. FotoPyK