Reklama

Afera korupcyjna w Hiszpanii. Lawina dopiero ruszyła

redakcja

Autor:redakcja

03 października 2014, 15:54 • 6 min czytania 0 komentarzy

O takich sytuacjach Hiszpanie mówią, że gówno wpadło do wentylatora. Nawet jeśli się go naprawi i spróbuje wyczyścić, smród pozostanie. Wybuch bomby sygnalizował prezes Deportivo, Augusto Lendoiro. – Prawie wszystkie mecze  La Liga pod koniec sezonu są ustawione – grzmiał przed rokiem, gdy jego drużyna zleciała z ligi, bo – jak twierdził – pozostałe drużyny dogadały się, by dowieźć konkretne wyniki. Od tamtej pory minęło kilkanaście miesięcy, ale w Hiszpanii smród korupcji roznosi się coraz bardziej. I dotarł już na szczyt. Aż do Gabiego, gwiazdy Atletico Madryt.

Afera korupcyjna w Hiszpanii. Lawina dopiero ruszyła

21 maja 2011. Ostatnia kolejka Primera Division. Real Saragossa jedzie na Levante. Potrzebuje trzech punktów, by się utrzymać. Musi tego dokonać za wszelką cenę. Klub zżerają problemy finansowe. Ciąży widmo niewypłacalności i bankructwa. 2:0. Dwa gole Gabiego. Saragossa utrzymuje się w elicie, a piłkarze Levante… wykupują za gotówkę luksusowe wczasy i porządne samochody terenowe. Wszyscy zadowoleni. Wszyscy zapominają o sprawie. Wszyscy, poza działaczami Liga de Futbol Profesional, którym ten mecz – podobnie jak dwanaście innych – od początku wydaje się podejrzany i którzy dwa lata później zlecają śledztwo firmie Federbet odpowiedzialnej za walkę z ustawianiem meczów. I zapobieganiem takim sytuacjom, jaka miała miejsce przy okazji meczu Levante – Deportivo, na który wpłynęły zakłady w wysokości 3,5 miliona euro – w tym jeden z nich na wynik 0:3 do przerwy opiewający na nienaturalnie wysoką sumę. Weszło. Mecze Xerez z Herculesem i Herculesa z Murcią już nie wejdą. Szybko zostały wycofane z ofert bukmacherów. Huesca – Sabadell zakończone 4:3 też wygląda podejrzanie.

Na konfrontacji Saragossy z Levante nikt jednak buków nie ogolił. Według analiz.

2 października 2014. Calle Silvela w Madrycie. Jako pierwszy pod prokuraturę podjeżdża Agapito Iglesias. Cieszący się fatalną opinią były prezes Saragossy. Witają go kibice z transparentami te odio lub eres un pedazo de mierda. „Nienawidzę cię” albo „jesteś kawałkiem gówna”. Po spotkaniu z prokuratorem Alejandro Luzonem rzuca z wymuszonym uśmiechem, że jest spokojny. Jeszcze nie wie, że za dwie godziny w potylicę strzeli mu Gabi. Luzón – ceniony w Hiszpanii za to, że popchnął antykorupcyjne śledztwo najdalej – drąży sprawę tajemniczej kwoty ok. 1,2 miliona euro, która miała krążyć pomiędzy prezesem, zawodnikami Saragossy a piłkarzami Levante. Agapito się broni. Jego zdaniem miała to być premia za utrzymanie w lidze. Tylko dlaczego zaczął ją wypłacać… jeszcze przed meczem?

Przelew, który Gabi dostał od Agapito, opiewał na 85 tysięcy euro. Po zaksięgowaniu piłkarz wypłacił te pieniądze w dwóch ratach (50 i 35), a następnie przekazał je prezesowi. Nie wie – jak twierdzi – po co i co się z nimi działo później. – Zrobiłem to, o co prosił klub – mówi Gabi po latach, mając świadomość, że jego wizerunek sypie się na naszych oczach, a jednocześnie pogrążając Agapito. – To niespotykana kwota na rynku. I owoc desperacji przed możliwym spadkiem. Najwyższa suma, z jaką spotkaliśmy się w takiej sytuacji we Włoszech, to 50 tysięcy euro – twierdzą zaś przedstawiciele Federbet, nie dając raczej wiary ani słowom Gabiego, ani Agapito. Wiary nie dają też im kibice ani dziennikarze. Dzisiejsza „Marca” już na okładce apeluje, że w walce o czysty sport może polecieć obojętnie która głowa. Wszelkie chwyty dozwolone.

Reklama

Zrzut ekranu 2014-10-03 o 13.07.57

Do prokuratury wezwano póki co 33 osoby. Na razie jedynie w charakterze przesłuchanych. Już wiadomo, że problem z dotarciem będą mieli Javier Aguirre, obecnie selekcjoner Japonii, Leo Ponzio i Leo Franco, którzy mieszkają w Argentynie oraz Toni Doblas, bramkarz HJK Helsinki. Ikechukwu Uche wypowie się dopiero dziś, bo wczoraj grał z Villarrealem w Lidze Europy, ale zdążył już stwierdzić, że z Saragossą „był to mecz, jak każdy inny”.. Każdy kolejny dzień powinien przynosić następne wieści. Fala przesłuchań w zasadzie dopiero się rozpoczęła, proces powinien ruszyć w drugim tygodniu października, ale cała sprawa – jak przewidują media – raczej nie potrwa krócej niż rok. Tym bardziej, że rzeczone 1,2 miliona euro miało trafić nie tylko do Gabiego – dziś centralnej postaci afery – ale także dziewięciu innych piłkarzy.

Główne pytanie dotyczy jednak przepływu całej tej kasy. Przede wszystkim – czy wpadła w ręce piłkarzy Levante? Albo – jak to się stało? Sergio Ballesteros, były piłkarz tego klubu, wypowiedział się już przed prokuraturą. Na razie odcina się od sprawy, ale co bardziej pamiętliwi przypominają, że po wspomnianym wcześniej innym podejrzanym starciu Levante z Deportivo (0:4) Jon Barkero zarzucił jemu, Gustavo Munui, Juanfranowi i Juanlu ustawienie spotkania. – Nie chcę uczestniczyć w tym zakłamanym meczu. To jakaś farsa! – miał wykrzykiwać w szatni.

Część ówczesnych kolegów Barkero stanie przed prokuraturą dzisiaj. Pikanterii całej aferze dodają też słowa Willy’ego Caballero, ówczesnego bramkarza Malagi, który zdaje się potwierdzać opinię Lendoiro o masowej ustawce. Przed 36. kolejką ubiegłego sezonu Argentyńczyk miał dostać telefon z propozycją odpuszczenia meczu z Elche. Willy zgłosił sprawę, skończyło się 0:1, a trener Malagi, Bernd Schuster po spotkaniu stwierdził, że nie poznaje swoich zawodników i „byliśmy na boisku, ale tak, jakby nas nie było”. Szkoleniowiec Elche oddalał te zarzuty, przypominając, że w końcówce jego zespół grał w dziesiątkę, ale to akurat – umówmy się – żaden argument, bo kto czytał książkę Declana Hilla „Przekręt” o ustawianiu meczów, ten wie, że im bardziej ewidentne błędy popełniasz, tym większe spadną na ciebie gromy. A tego skorumpowani piłkarze chcą uniknąć. Bramkarz nie ma – jak Janusz Jojko – wrzucić sobie piłki, tylko np. przy strzale z dystansu minimalnie za daleko się ustawić. Drobny błąd, ale taki, po którym nie lądujesz od razu w prokuraturze.

– Daliśmy się złapać na spalonym, ale podejmiemy wszelkie środki, by czyścić naszą piłkę – powiedziała Ana Munoz, dyrektor Consejo Superior de Deportes, rządowej organizacji zajmującej się sportem. Gabiemu zaś, który de facto wprost przyznał, że uczestniczył w całym procederze grozi od roku do sześć lat zawieszenia oraz grzywna sięgająca 5,5 milionów euro. Wszystko za przyjęcie i oddanie niecałej stówki. Media przewidują też, jak będzie wyglądała linia obrony piłkarzy Levante. Ci albo odetną się od tych spekulacji, albo – co brzmi absurdalnie – stwierdzą, że przyjęli te pieniądze jako gratyfikację  za… wcześniejsze utrzymanie się w lidze.

Większość z kibiców zada sobie pewnie teraz pytanie. Czy warto pakować się w cały ten bajzel za drobne? Czy 80-100 tysięcy euro to dla piłkarzy zarabiających – powiedzmy – 400 tysięcy euro kwota tak przekonująca, by splamić sobie nazwisko? Czy wizerunek nie powinien być ważniejszy? Na to Declan Hill też ma odpowiedź. 90 tysięcy euro to dla wielu piłkarzy frytki. Kwota, którą ot tak przeznaczają na samochód numer sześć w garażu. Ale też kwota, którą da się zarobić w półtorej godziny minimalnym nakładem sił. A raczej bez jakiegokolwiek nakładu. Pytanie też, ile racji w tym wszystkim ma Lendoiro, który na piłce zjadł zęby, a ile piłkarze, którzy – z wyjątkiem Gabiego – powtarzają: estoy tranquilo. Jestem spokojny. Wszystko w każdym razie wskazuje, że nowelizacja Kodeksu Karnego z 2010 roku zakładająca karanie piłkarzy za korupcję w sporcie może przynieść pierwsze żniwa. A po akcji czyszczenia hiszpańskiej piłki dopiero okaże się, jak bardzo jest zasyfiona.

Reklama

Ciąg dalszy nastąpi. Może nawet dzisiaj.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...