– Kobieta na kierownika drużyny się nie-na-da-je. Z prostego względu. Nie mieliśmy z nią takiego kontaktu, jak teraz z Konradem (Paśniewskim – przyp. red.) czy wcześniej z Piotrkiem (Strejlauem – przyp. red.). Po meczach się kąpiemy, jeden jest w ręczniku, drugi na golasa i trudno, żeby kobieta wchodziła do szatni. A czasem trzeba coś załatwić na szybko. Problemem nie jest Marta, Natalia czy Agnieszka. Mówię generalnie: kobieta nie powinna być kierownikiem. To zdanie całej szatni Legii – mówi dziś na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego Ivica Vrdoljak.
FAKT
Z knajpy do Ligi Mistrzów – z takim sympatycznym tytułem znajdujemy tekst o Łukaszu Skorupskim. Na razie się wstrzymujemy i patrzymy, jak Legia chce zemścić się na Trabzonsporze.
To ma być wielki rewanż za poprzedni sezon. Piłkarze Legii rozegrają dzisiaj swój drugi mecz w grupie L Ligi Europy. Ich rywalem będzie turecki Trabzonspor, z którym mistrzowie Polski dwukrotnie zmierzyli się w poprzednich rozgrywkach. Obydwa spotkania zakończyły się porażkami Legii 0:2. Więcej emocji wzbudziło starcie w Trabzonie, gdzie polska drużyna została ewidentnie skrzywdzona. Prowadzący tamto spotkanie sędzia Władisław Biezborodow (41 l.) był niezwykle stronniczy. Rosyjski arbiter popełnił dwa poważne błędy na niekorzyść Legii. Za faul na Łukaszu Broziu (28 l.) mistrzom Polski należał się rzut karny, a jeden z zawodników Trabzonsporu powinien wylecieć z boiska za brutalny atak na nogi Jakuba Koseckiego (24 l.). – Mieliśmy wtedy pretensje do arbitra, ale generalnie poprzednie rozgrywki Ligi Europy możemy spisać na straty. Teraz zaczęliśmy od zwycięstwa i liczymy na kolejną zdobycz. Stać nas na to – twierdzi Miroslav Radović (30 l.). Napastnikowi Legii w Turcji grało się do tej pory całkiem nieźle. Serb wspomina bardzo miło wyjazdowe spotkanie z Gaziantepsporem (1:0) w lipcu 2011, kiedy strzelił dla Legii gola na wagę awansu do kolejnej rundy eliminacji Ligi Europy. To jedyne dotychczasowe zwycięstwo stołecznej drużyny w oficjalnych meczach wyjazdowych przeciwko Turkom. Od poprzedniego sezonu sytuacja w obydwu zespołach zmieniła się diametralnie. Mistrz Polski z pewnością jest silniejszy niż rok temu, za to w Trabzonsporze doszło do kilku poważnych zmian w składzie. Obecnie największą gwiazdą zespołu Vahida Halilhodzicia (62 l.) jest ściągnięty z Benfiki Lizbona Oscar Cardozo (31 l.).
Dalej mamy wywiad z Ivicą Vrdoljakiem, który mówi, że nie chce w szatni kobiet. Ciekawy wywiad duetu Olkowicz-Wołosik.
Marta Ostrowska mogłaby wrócić do szatni Legii?
– Powiem tak: nie wnikam, kto zawinił z walkowerem, bo nie należy to do mnie.
Unika pan odpowiedzi.
– Zaraz ją dostaniecie. Kobieta na kierownika drużyny się nie-na-da-je. Z prostego względu. Nie mieliśmy z nią takiego kontaktu, jak teraz z Konradem (Paśniewskim – przyp. red.) czy wcześniej z Piotrkiem (Strejlauem – przyp. red.). Po meczach się kąpiemy, jeden jest w ręczniku, drugi na golasa i trudno, żeby kobieta wchodziła do szatni. A czasem trzeba coś załatwić na szybko. Problemem nie jest Marta, Natalia czy Agnieszka. Mówię generalnie: kobieta nie powinna być kierownikiem. To zdanie całej szatni Legii.
Nie mogliście zareagować wcześniej i poprosić o zmianę?
– Nie powiem, że nie mówiliśmy.
Jak Legia zmieniła się od ostatniego meczu z Trabzonsporem w zeszłym roku? Poza tym, że macie nowego trenera i kierownika drużyny.
– Staliśmy się dojrzalsi. Trabzonspor pokazał nam w zeszłym sezonie, jak trzeba grać w Europie. Nie byliśmy od nich gorsi, a dwa razy przegraliśmy. Trener Berg nauczył nas grać na wynik, potrafimy zaczaić się w obronie i skończyć kontrą. Jesteśmy jak Włosi, oni zawsze umieją wygrać 1:0.
I jeszcze rzut okiem na świętowanie wygranej w izbie wytrzeźwień.
Dla Adama Marcinaka (26 l.) derby Krakowa skończyły się w poniedziałek o 9 rano, gdy opuścił izbę wytrzeźwień. Piłkarz Cracovii urządził szaloną imprezę, która zakończyła się interwencją policji. (…) W środę piłkarz nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Zarząd klubu rozpoczął dochodzenie w tej sprawie. Piłkarz zostanie prawdopodobnie ukarany finansowo. Polecano mu także przeprosić wszystkich sąsiadów. – Sprawa jest w toku, więc na razie jej nie komentuję – mówi trener Robert Podoliński (39 l.). – Czekam na decyzję klubu w tej sprawie.
RZECZPOSPOLITA
Dwa teksty pucharowe. Pierwszy związany z Łukaszem Skorupskim: Odwaga i śląski charakter.
23-letni bramkarz Romy Łukasz Skorupski we wtorek zadebiutował w Lidze Mistrzów. W Zabrzu nikt nie miał wątpliwości, że zrobi karierę. Kiedy w maju, dziewięć miesięcy po transferze do Włoch, rozegrał pierwszy mecz w Serie A, zachwytom nie było końca. Roma przegrała u siebie z Juventusem 0:1, ale trener Rudi Garcia stwierdził, że Skorupski był najlepszy na boisku. – Wypadł znakomicie, poradził sobie z presją, a przecież pierwszy raz wystąpił przed taką publicznością – nie ukrywał podziwu dla młodego Polaka.
A drugi z Ligą Europy, czyli Legia mądrzejsza o rok. Przynajmniej w teorii.
Legia gra w Lidze Europejskiej z dobrze sobie znanym rywalem – Trabzonsporem. Zespół z Warszawy drugi raz z rzędu trafił na Trabzonspor w fazie grupowej Ligi Europejskiej. W poprzednim sezonie turecki klub dwukrotnie okazał się lepszy od mistrza Polski i oba spotkania wygrał 2:0. Jednak drużyna prowadzona wtedy przez Mustafę Resita Akcaya nie prezentowała futbolu z innej galaktyki. To Legia Jana Urbana grała tak, jakby jej piłkarze przeszli na ciemną stronę mocy. Od tamtej pory w Legii zaszły jednak spore zmiany. Przede wszystkim pojawił się nowy trener – Norweg Henning Berg, a piłkarze, chociaż w znakomitej większości to ci sami zawodnicy, którzy rok temu przegrywali z Turkami, nabrali doświadczenia i wiary w siebie. Widać to było chociażby dwa tygodnie temu w Warszawie, gdy na pierwszy mecz Ligi Europejskiej przyjechał belgijski Lokeren.
GAZETA WYBORCZA
Co dziś w Wyborczej? Legii żądza pieniądza.
Mistrz Polski traktuje Ligę Europy poważnie, w czwartek nie chce pozwolić się stłamsić Turkom z Trabzonsporu. Tymi rozgrywkami wiele klubów gardzi, ale to się wkrótce zmieni. Gdy w sierpniu za błąd formalny wyrzucono Legię z eliminacji Ligi Mistrzów, pierwszy mecz po decyzji UEFA warszawski klub rozgrywał w Białymstoku. Tam Legii bardzo nie lubią, wychodzącym na rozgrzewkę piłkarzom złośliwie puszczono… hymn Ligi Mistrzów. Drwiny na angielskich stadionach spotykały też Manchester United, gdy odpadał z fazy grupowej LM i musiał potykać się w Lidze Europy. “Thursday nights, Channel Five” – krzyczeli kibice rywali w Premier League. Bo to w telewizji kojarzonej z uboższym programem pokazuje się w czwartek mniej prestiżowe mecze. Patrice Evra mówił wręcz, że granie wtedy jest poniżej godności klubu. United szybko z LE odpadł, grać tam nie chciał. Legia kontynuuje w nich swoją kontynentalną podróż i marzy o Champions League za rok, dzięki zbieranym punktom do rankingu UEFA. Teraz w tureckim Trabzonie liczy na przedłużenie efektownej passy sześciu europejskich zwycięstw z rzędu. Trzy ostatnie wygrane miały już miejsce w Lidze Europy, w tym ostatnia w pierwszej kolejce fazy grupowej z belgijskim Lokeren. Piłkarze Legii zdają sobie sprawę z wagi LE. Pamiętają, że to zeszłoroczna edycja pozwoliła im okrzepnąć i na ostatnie eliminacje LM wyjść jako zespół znacznie dojrzalszy. Rok temu drużynie Jana Urbana dwukrotnie skórę przetrzepał Trabzonspor, Lazio i raz cypryjski Apollon Limassol. Do zebranego przez zawodników doświadczenia następca Urbana Henning Berg dorzucił własne (wygrał LM w 1999 rok z Manchesterem United), a legioniści nauczyli się wygrywać. Ubiegłej jesieni z Trabzonsporem przegrywali w dziecinny sposób – dwukrotnie po 0:2 – odkrywali się, Turcy wykorzystywali kontry. Mecz w Trabzonie ma pokazać ich cwaniactwo na tle drużyny wzmocnionej latem za 30 mln euro. Legia rozgrywki traktuje bardzo poważnie już od pierwszej kolejki, podobnie jak cała europejska trzecia liga, w tym grupowi rywale – Lokeren i Metalist.
I kilka słów o innych rozgrywkach – debiut Skorupskiego w Lidze Mistrzów.
Gdy rok temu polski bramkarz podpisywał kontrakt z Romą, wydawało się, że wyląduje w rezerwach i szybko wróci do kraju. We wtorek zadebiutował w Champions League, a jego zespół zremisował z Manchesterem City 1:1. 23-letni zawodnik wszedł między słupki, bo kontuzję mięśnia dwugłowego leczy Morgan De Sanctis. Polak nie popełnił błędu, pokonał go tylko Sergio Agüero po strzale z rzutu karnego, na samym początku. – Bramkarzowi nie jest łatwo, gdy jego pierwszym kontaktem z piłką jest wyciągnięcie jej z bramki. Łukasz świetnie sobie jednak poradził. Szczególnie podobała mi się interwencja z drugiej połowy, gdy przeciął groźne dośrodkowanie, cały czas pilnując nogami bliższego słupka – mówi Jarosław Tkocz, trener bramkarzy reprezentacji Polski. Skorupskiego wciąż nie sposób jednak uznać za pewniaka. Przez rok zagrał w zespole wicelidera Serie A tylko cztery mecze. – Skoro go kupili, to po to, by bronił. Cieszy, że nasz chłopak przebił się do Ligi Mistrzów. On nie tylko miał wielki talent, ale był też bardzo pracowity. No i sprzyja mu trochę szczęście – ocenia Jerzy Machnik, który wyszkolił Skorupskiego. Rok temu Roma zapłaciła za bramkarza Górnika Zabrze 890 tys. euro. Było jasne, że trafi na ławkę rezerwowych. Trener Rudi Garc~a wystawił go dopiero w dwóch ostatnich meczach sezonu. – To będzie dobra szkoła dla tego utalentowanego bramkarza – mówił francuski szkoleniowiec. Polak nie zawiódł, był najlepszym piłkarzem hitu z Juventusem.
SUPER EXPRESS
Legia gra dziś z Trabzonsporem. Gdyby ktoś nie mógł przed tym spotkaniem spać spokojnie, Superak przekonuje, że nie ma czego się bać.
Choć po losowaniu za faworyta grupy uznano Trabzonspor, to Legia nie powinna się Turków bać. Rywale są w kiepskiej formie, nie wygrali żadnego meczu w lidze, a ich największa gwiazda, Oscar Cardozo (31 l.), jak na razie nie zachwyca. Dziś mistrz Polski ma szansę na zdobycie w Trabzonie trzech punktów. – Wybieramy się do Turcji po zwycięstwo. Rok temu przegraliśmy z nimi dwa razy po 0:2, ale tym razem będzie zupełnie inaczej. Po tamtych spotkaniach mamy duży niedosyt i ochotę zrewanżować się Trabzonsporowi – powiedział nam obrońca Legii Jakub Rzeźniczak. Okazja do rewanżu jest znakomita, bo gra Turków mocno kuleje. Po czterech kolejkach Trabzonspor zajmuje w lidze dopiero trzynaste miejsce. Ma na koncie cztery remisy i tylko dwa strzelone gole. Nieskuteczność dziwi o tyle, że przed sezonem klub ściągnął z Benfiki za 5 mln euro świetnego Oscara Cardozo. W barwach klubu z Lizbony Paragwajczyk rozegrał w ciągu siedmiu lat 209 meczów i strzelił 150 bramek, więc w Trabzonie z jego przyjściem wiąże się wielkie nadzieje. Na razie jednak Cardozo się nie rozkręcił, zagrał dwa mecze i strzelił jedną bramkę. Generalnie letnie okienko transferowe było wręcz szalone w wykonaniu działaczy Trabzonsporu, bo sprowadzili 23 zawodników za łączną kwotę 27 mln euro. Najwięcej wydali na ghańskiego napastnika Majeeda Varisa z CSKA Moskwa (kosztował 6 mln euro), ale Afrykańczyk nie trafił do siatki w żadnym z trzech rozegranych meczów. Jedyne zwycięstwo, jakie Trabzonspor odniósł w tym sezonie, miało miejsce w pierwszej kolejce Ligi Europy, gdy dzięki bramce w 90. minucie Turcy pokonali na wyjeździe Metalista Charków (2:1).
Na dokładkę Brzyski zapowiada, że znów spróbuje walnąć z daleka. I w sumie przeczytanie samego nagłówka mogłoby w zupełności wystarczyć…
W meczu ligowym z Lechem (2:2) Tomasz Brzyski (32 l.) zdobył gola strzałem z ponad 30 metrów. Dziś w Trabzonie chciałby powtórzyć ten wyczyn. – Nieważne, czy z “Kolejorzem” zamierzałem dośrodkowywać czy strzelać. Grunt, że padł gol. Jeśli w Turcji będzie okazja, to też spróbuję tak uderzyć – obiecuje legionista. – Rok temu w fazie grupowej graliśmy nieźle, ale po pięciu meczach mieliśmy zero punktów. Dobrze, że w ostatnim starciu wygraliśmy z Apollonem Limassol, bo bylibyśmy pośmiewiskiem Europy. Ale to przeszłość. Teraz jesteśmy silniejsi i jedziemy do Turcji powalczyć, tym bardziej że mamy z nimi rachunki do wyrównania – deklaruje Brzyski, który w tym sezonie jest najlepszym asystentem w Legii (siedem decydujących podań).
Z kolei z tekstu o losach niejakiego Adama M. nie dowiadujemy się nic nowego. Nie ma więc co cytować.
SPORT
Na dzisiejszej okładce Sportu są rzeczy ważniejsze niż piłka. I wcale nas to nie dziwi.
Dziś Sport ostry jak nigdy. Uwagę zwraca tekst pt. ”Kopa w d…”, czyli babole dublerów. Sporo do poczytania o Zajacu i Bąku.
– Strasznie byłem zaskoczony zachowaniem „Ricziego” przy czwartej bramce dla gospodarzy – nie kryje Mirosław Dreszer. Były znakomity golkiper m.in. GKS-u Katowice, Legii, Ruchu i Zagłębia Lubin przez kilka miesięcy pracował w Bielsku-białej zarówno z Zajacem, jak i Bąkiem! Miał więc porównanie umiejętności i charakteru obu „bohaterów” weekendu. – Zdecydowanie stawiałem wówczas na Słowaka. Bak za mojej kadencji zagrał dwukrotnie, były to decyzje moich przełożonych. W obu przypadkach Mateusz popełnił błędy, skutkujące utratą bramek przez Podbeskidzie. Zajacowi podobne pomyłki się nie zdarzały – dodaje Dreszer. (…) – Rysiek nigdy nie sprawiał wrażenia słabego psychicznie. Najwyraźniej jednak mocna konkurencja go paraliżuje… – Mirosław Dreszer rozkłada ręce. Przyjście Peskovicia niespodziewanie bowiem spowodowało nagły spadek formy Zajaca.
Mamy też rozmowę z odkurzonym Robertem Kasperczykiem. Tutaj trochę o Podbeskidziu.
W trakcie pańskiej pracy z Podbeskidziem podobnych momentów nie brakowało. Otrząsną się bielszczanie w najbliższym czasie?
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ta drużyna potrafi wyjść z każdego dołu, co już niejednokrotnie udowodniła. Ja tylko przypomnę, że oprócz trzech porażek w lidze, zespół wygrał w Pucharze Polski, grając trochę zmienionym składem. Ale oglądałem obszerne fragmenty tego meczu i gra wyglądała momentami tak, jak wyglądać powinna. Potencjał, który jest w tym zespole na pewno nie ulotnił się i myślę, że to kwestia jednego dobrego, wygranego meczu w lidze, a wszystko wróci do normy.
Niektórzy sądzą, że w czasie kadrowej przerwy trener Leszek Ojrzyński przykręcił śrubę i zespół zatracił gdzieś tę dynamikę, którą imponował wcześniej.
– Nie zgodzę się z takim stwierdzeniem. Przede wszystkim dlatego, że nie jesteśmy wewnątrz tego zespołu. Myślę, że sztab szkoleniowy, a przede wszystkim Leszek Ojrzyński, doskonale wie, co jest grane. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że wszystko siedzi gdzieś z tyłu głowy. Drużyna jest po tych porażkach trochę przygaszona mentalnie.
Moglibyśmy zacytować jeszcze tekst o derbach Śląska po łotewsku, czyli Steinbors vs Visnakovs, ale wybieramy co innego. Bronisław Bula, czyli przed derbami czytamy o historii.
Ale przetrzymał pan Viczana, zdobywając przy okazji z nim dwa tytuły mistrzowskie i Puchar Polski!
– A wie pan, że wcale tak być nie musiało? Bo ja się kiedyś na niego tak wkurzyłem, że już byłem gotowy odejść.
Dokąd?
– Zdziwi się pan – do Górnika!
Do Górnika?
– No. Marian Olejnik, kierownik drużyny, mnie kaperował. Nawet mieszkanie w Zabrzu już miałem obiecane.
I co?
– I… nie wyszło. Pomyślałem sobie, że nie mogę tego Ruchowi zrobić. Zresztą kibice jakimś cudem się dowiedzieli, i jakiś strajk urządzili, żebym nie odchodził. Więc zostałem.
Mecze z Górnikiem to najwspanialsze karty historii Ruchu. A przed nami – kolejne derby.
– Mecze z Górnikiem zawsze były najważniejsze. I najfajniejsze, na najwyższym poziomie. Te słynne 3:2 (16 sierpnia 1970 w Chorzowie) to chyba najlepszy mecz w historii polskiej ligi! W końcówce słanialiśmy się już na nogach. I pewnie gdyby spotkanie trwało jeszcze kilka minut, Górnik by wyrównał.
No to tyle. Lecimy dalej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Taką okładka wita nas PS.
A co ciekawego w środku? No m.in. to, co na okładce – cytujemy inny fragment z Vrdoljaka.
Dobrze się stało, że nagranie, na którym Marek Saganowski świętuje setnego gola w lidze i uderza głową w tort, zostało udostępnione?
– Byłem tam, wiem, co się działo. Nie powinno to wyjść. Sagan się wygłupiał, ta sytuacja to żart.
Wygląda to inaczej.
– Wiem, flimik wyciekł i dał ludziom do myślenia. Sami sobie wbiliśmy nóż w plecy.
Decyzja UEFA o walkowerze dla Celticu skonsolidowała Legię?
– W jakimś stopniu na pewno tak, choć już wcześniej nie było z tym problemu. Pokazaliśmy w meczach z Celtikiem, że jesteśmy silni. Sześć razy grałem w fazie grupowej Ligi Europy, ale nigdy w Lidze Mistrzów. To moje marzenie. I z powodu głupiego błędu administracyjnego trzeba je odłożyć przynajmniej o rok. Sagan powiedział, że być może uciekła mu ostatnia szansa na grę w Champions League.
Poza tym:
– Trabzonspor to rywal ten sam, ale inny
– Halilhodzić, trener Trabzonu, to gość twardy i kłótliwy
– Teodorczyk może zmierzyć się w LE z Szukałą
Na kolejnych dwóch stronach mamy trochę o Lidze Mistrzów i występach w niej polskich bramkarzy. Siniak pod okiem, czyli Olkowicz pisze o Skorupskim.
Oficjalna kolacja piłkarzy Romy po meczu z Manchesterem City. Nagle wszyscy zaczynają bić brawo. Łukasz Skorupski nie dosłyszał, z jakiej okazji. Dołącza się do oklaskujących. Ktoś z boku podpowiada: „Ty nie. To dla ciebie z okazji debiutu w Lidze Mistrzów”. 23-letnik bramkarz poczuł się zmieszany. – Zrobiło mi się gorąco, aż musiałem zdjąć bluzę – dzieli się wrażeniami. Do występu na europejskich salonach był starannie przygotowywany. Rudi Garcia w zeszłym sezonie dał mu zagrać w końcówce sezonu w Serie A, gdzie naszego bramkarza mogli sprawdzić napastnicy Juventusu Turyn. Latem w czasie wypadu Romy do Stanów Zjednoczonych, Skorupski bronił w spotkaniach towarzyskich przeciwko Realowi Madryt czy Manchesterowi United. Od kilku dni na mięsień dwugłowy narzekał numer jeden w bramce Romy, Morgan de Sanctis. We wtorek okazało się, że nie zagra. Skorupski przed wyjściem na Etihad Stadium usłyszał od francuskiego szkoleniowca, że jest o niego spokojny i mógłby położyć się spać w czasie meczu, bo wie, że go nie zawiedzie. Początek miał jednak jak z koszmarów, bo już w 4.minucie Maicon sfaulował Sergio Agüero w polu karnym. Argentyński napastnik pokonał Skorupskiego z jedenastu metrów. Później mistrzowie Anglii nie potrafili przedostać się pod jego bramkę, a jak już próbowali strzałów (Frank Lampard), Polak bronił bez zarzutu. – Żałowałem, że miałem tak mało pracy. Mentalnie zostałem tak dobrze przygotowany do tego meczu, że byłem gotowy na więcej wyzwań – opowiada Skorupski.
Tymczasem w Polsce trwają rozważania, czy Smuda postawi na Brożka, czy na Stępińskiego? A może na obu?
Trener Franciszek Smuda zastanawia się, na którego napastnika postawić w meczu przeciwko Jagiellonii. Biała Gwiazda w najbardziej prestiżowych meczach rundy z Legią i Cracovią poniosła porażki, nie strzeliła gola, a jej dobre akcje ofensywne można było policzyć na palcach jednej ręki. Słabo w tych spotkaniach wypadł zwłaszcza Paweł Brożek, który przy krótkim agresywnym kryciu przez rywali nie był w stanie zbyt wiele zdziałać. Jego indywidualne statystyki w tych meczach są wymowne – zaledwie jeden strzał. Poza tym jako najbardziej wysunięty napastnik nie potrafił dłużej utrzymać się przy piłce i stworzyć tym samym partnerom możliwość podejścia bliżej pola karnego rywala. – Miałem cały czas dwóch rywali na plecach, trudno było mi coś zrobić. Od dwóch spotkań nie potrafię strzelić gola, a nawet wypracować sobie sytuacji. To jest problem. Mam nadzieję, że się nie zaciąłem na wiele spotkań, jak wiosną – powiedział po przegranych derbach Brożek.
Z drugiej strony Krakowa też problem, bo zaciął się Dariusz Zjawiński. Kierujemy nasz wzrok jednak na inną postać – Marek Świder, tajna broń Śląska.
Trener przygotowania motorycznego wrocławskiego klubu Marek Świder wykonuje kapitalną pracę z piłkarzami. Wygląda tak, że ludzie robią sobie z nim zdjęcia, zastanawiając się czy czasem nie mają do czynienia z prawdziwym Carlesem Puyolem. W tym co robi, nie ma jednak podszywki. Trener motoryki Marek Świder to cichy bohater sukcesów Śląska pod kierownictwem Tadeusza Pawłowskiego. Sytuacja przy okazji ostatniego meczu Śląska z Legią w Warszawie: Flavio Paixao rozmawia ze Świdrem. W pewnym momencie do kapitana Śląska podchodzi któryś z legijnych Portugalczyków. – Ej, możemy sobie zrobić z nim zdjęcie? Tak jest od lat. Świder ma bujną czuprynę, a słynnego Katalończyka przypomina nawet z twarzy. Idzie ulicą, dzieciaki wołają “O, Puyol!”. – Podczas Euro 2012 byłem w Gdańsku, na meczu Hiszpania – Włochy. Hiszpańscy kibice podrzucali mnie na wiwat, robili sobie zdjęcia. Nie szło przejść przez Długi Targ, a trzeba powiedzieć, że miałem w Gdańsku na sobie koszulkę Hiszpanii – śmieje się Marek Świder. W Śląsku pracuje od marca tego roku. Został dołączony do sztabu szkoleniowego tuż po tym, jak drużynę objął Tadeusz Pawłowski i… trzeba powiedzieć że jest jednym z ojców sukcesu Śląska. “Tedi” często podkreśla, że tajemnica sukcesów drużyny tkwi w bardzo dobrze dobranym sztabie asystentów. – Dzięki między innymi Markowi mogliśmy bardzo zindywidualizować treningi – przyznaje szkoleniowiec. “Puyola” chwalą też piłkarze. Indywidualnie pracował z Adamem Kokoszką, stawiał na nogi Tomasza Hołotę. Za kilka tygodni w jego ręce “wpadnie” kończący rehabilitację w klinice u doktora Czamary Marco Paixao.