Od tego sezonu w Widzewie wszystko miało wrócić do normalności, z tym że normalność po widzewsku to termin trochę rozbieżny z typową normalnością. W każdym razie – na czele klubu stanął osobiście Sylwester Cacek i postanowił, że pokaże całej Polsce, jak się zarządza. Cel był prosty: ostry marsz w górę i błyskawiczny powrót do ekstraklasy. W celu zrealizowania tego ambitnego zadania, pan Sylwester zatrudnił trenera z jednego z pobliskich gimnazjów.
Niestety, trener z gimnazjum plus piłkarze ze śmietnika, plus prezes ze szczytu polskiej finansjery (z majątkiem pomniejszonym o zlicytowany przez komornika zegarek) – taka mieszanka nie zadziałała. Po dziesięciu kolejkach Widzew jest drugi, ale niestety od końca. Zanotował tylko jedno zwycięstwo, z Arką Gdynia, po golu w ostatniej minucie. W efekcie, uwaga:
– Trener z gimnazjum wraca do gimnazjum
– Trener zwolniony wcześniej z Widzewa z powodu braku wyników wraca do pracy
No więc oto nowe standardy zarządzania. Cacek najpierw wziął trenera znikąd, co musiało się skończyć sportową katastrofą według każdego poza Cackiem, a gdy planowa katastrofa nastąpiła: wrócił do trenera, którego wcześniej uznał za słabego. Czyli: Rafał Pawlak za Włodzimierza Tylaka.
Herbata od samego mieszania niestety nie zrobi się słodsza, kibice mają już po dziurki w nosie tego dość żenującego spektaklu, ale nos nam podpowiada, że to dopiero początek. Wszak sezon jest długi i wiele rzeczy może się zdarzyć. Wykluczyć można tylko jedno: sukces sportowy.
Fot.FotoPyK