Z zaciekawieniem przyglądamy się efektom pracy Roberta Podolińskiego w Cracovii. Znamy go z Dolcanu i byliśmy przekonani, że prędzej czy później upomni się o niego klub z Ekstraklasy. Tyle tylko, że ostatnimi czasy Bob Budowniczy coraz mniej przypomina nam tego zawsze uśmiechniętego, pewnego siebie i do bólu konsekwentnego stratega. Albo to jego misterny plan, albo trener trochę się pogubił.
Nie musimy dodawać, że jednak skłaniamy się ku wersji numer dwa. Do tej pory co wziął w swoje ręce, najpierw proponował własne rozwiązanie, dostawał na nie zgodę i dążył do celu. W podwarszawskich Ząbkach miał za zadanie utrzymywać pierwszą ligę, a o mały włos byłby awans. A było tak: wszystkie ręce na pokład, natomiast kto nie z nami, ten wypad za burtę. Progres zaliczała nie tylko drużyna, lecz przede wszystkim praktycznie każdy zawodnik.
– z Piątkowskiego, który w karierze więcej niż 10 goli w sezonie strzelił raz, w trzeciej lidze, wypromował do Ekstraklasy;
– z odrzuconego Piesia zrobił środkowego pomocnika, który dziś z powodzeniem grałby w Ekstraklasie, gdyby nie fakt, że kosztuje 400 tys. zł.;
– zahukany Leszczyński zdołał nawet zadebiutować u Nawałki, natomiast kiedy wyraźnie odbiła mu szajba i wpuszczał gole rodem z „Łapu-capu”, natychmiast wylądował na ławie.
Świadomość taktyczna. Kluczowy element. Dzięki niemu zespół złożony głównie z fajnych chłopaków, ale generalnie raczej siermiężnych piłkarsko, notował wyniki grubo ponad stan. Grając trójką w obronie, dysponowali jednym graczem więcej w środku pola, który pomagał stworzyć przewagę w dowolnym sektorze boiska. To z kolei sprawiało, że rywale czuli się jak ten koleżka z reklamy Sprite, co zamiast zedrzeć stanik z uroczej brunetki, woła ile sił: „Mamoooooooo!”.
Dlaczego więc skoro powinno być w Krakowie tak dobrze, to jest aż tak źle? Bo chyba zgodzicie się z nami, że jest wręcz tragicznie… Fatalni są w obronie, z przodu jako tako, gra piłką im służy – ktoś zauważy. Prawda, tyle że gdyby prezes Filipiak chciał u siebie kogoś, kto spowoduje, że drużyna będzie fajnie podawała, nie bacząc na resztę, istnieje duże prawdopodobieństwo, że w dalszym ciągu szkoleniowcem byłby pan z wąsem, ten od tiki-taki.
Mieliśmy pełną świadomość, że Podolińskiemu w Cracovii nie będzie łatwo. Ba, że jeśli nie pomoże sobie sam, to nikt za niego tego nie zrobi. Ale, z ręką na sercu, my w grze Pasów ni cholery nie dostrzegamy tej pieczęci, choć jednocześnie wiemy, że pracuje tam stosunkowo krótko. Właśnie – krótko, jednakże zarazem wystarczająco długo, aby (s)tracić zaufanie właściciela-raptusa.
– myślał, że skoro z Klepczarek wystarczał na pierwszą ligę, to z Rymaniakiem powalczy w Ekstraklasie;
– myślał, że Cetnarski się obudzi. Nie on pierwszy, nie ostatni, co wytłumaczeniem nie jest;
– myślał, że jako taktyk z zamiłowania, z łatwością ogarnie chaotyczny bez piłki zespół;
– myślał, że konsekwentnie postawi na trójkę w tyłach, a tu nagle, w Pucharze Polski z Okocimskim, ku ogólnemu zaskoczeniu, że przechodzi na czterech. Jasne, jego ulubiony Juventus czasami też przechodzi, ale wyłącznie w pojedynczej akcji lub fragmencie meczu, podczas gdy tutaj ewidentnie tonący brzytwy się chwyta.
Myślał indyk o niedzieli… Nie, nie dokończymy, ponieważ ciągle mamy nadzieję, że w przypadku Podolińskiego w końcu nastąpi przełom. Nie jakieś fartowne zwycięstwo z Łęczną, a nie pozostawiająca żadnych złudzeń poprawa organizacji gry po stracie piłki.
Na koniec, jedna luźna refleksja. Kojarzycie innego trenera, który idzie do studia Ligi + Extra, gdzie nie szczędzi razów swoim podopiecznym? Nie, że jakieś drobne szpilki, tylko konkretne zaoranie. To samo po ostatnim popisie z Piastem Gliwice, gdy przed kamerą serwisu <i>Terazpasy.pl</i> daje upust ogromnemu rozczarowaniu. Niby w kontekście przegranej część winy bierze również na siebie, lecz zastanawiające jest, że świadomie dzieli zespół na lepszych i gorszych. Na Pilkarza, który siłą rzeczy nie wybroni każdego meczu, oraz Covilo, który sam sobie nie wrzuci z autu i nie strzeli przewrotką – to ci „dobrzy”, a także na całą resztę – to, rzecz jasna, ci „źli”.
To tak, jakby w ciemnym zaułku ktoś podszedł i zaproponował:
– Dawaj telefon, bo zaraz ci wpierdolę tak, że się zakryjesz nogami.
A ty? A ty wymierzasz mu plaskacza, poprawiasz z drugiej strony i czekasz na reakcję. Albo niedoszły oprawca nabierze szacunku, grzecznie się ukłoni, obiecując poprawę, albo… trzeba będzie z tego zdania usunąć przymiotnik. Podoliński podjął ryzykowną grę, w której najbardziej prawdopodobny wydaje się nokaut. Jeżeli jednak z tego wyjdzie, stanie się prawdziwym liderem, przywódcą nieporadnych chłopców we mgle.