Wisła Kraków, zgodnie z planem przewidywaniami, odpadła z rozgrywek Pucharu Polski, przegrywając na wyjeździe z Lechem. Prawdopodobnie udało jej się przy tym pobić jakiś rekord, bo nie sądzimy, aby którąkolwiek z poprzednich edycji zakończyła bez choćby jednego groźnego uderzenia w światło bramki. Smuda nie podjął ryzyka – on po prostu wysłał swoich żółtodziobów, jak na ścięcie. Młodzi muszą się hartować, jasne. Ale „to coś” dzisiaj było jak nauka pływania przez wrzucenie na głęboką wodę w betonowych butach. Za nic nie mogło się udać.
Nie chcemy się powtarzać – wszystko na ten temat napisaliśmy już wczoraj. Dzisiaj swoje dołożył też Mateusz Borek, słusznie wyliczając, że do rozegrania w tym półroczu jest 21 meczów – w 21 tygodni. Na tym w sumie można by poprzestać. Wisła brutalnie położyła laskę na Pucharze Polski, wystawiać 11 zawodników, spośród których tylko jeden Darek Dudka miał na koncie dokładnie tyle samo występów w ekstraklasie (191), co dziesięciu pozostałych. Jeśli koniecznie interesują was szczegóły, po kolei:
1 – 3 – 27 – 0 – 32 – 28 – 191 – 9 – 0 – 55 – 36
Smuda błyskotliwie stworzył drużynę, która nigdy dotąd w takim składzie ze sobą nie zagrała i prawdopodobnie nigdy już nie zagra. To jakiś cud (albo innymi słowy – Bieszczad), że do przerwy utrzymywał się wynik remisowy, patrząc choćby na to, co w obronie wyprawiał Donald Guerrier. Ten kto wmówił mu, że może się uważać za skrajnego defensora – a z taką łatką przyjeżdżał przecież do Krakowa – najwyraźniej zapomniał dodać, że wyłącznie w starciach z rywalami pokroju RC Haitien. Doprawdy nie umiemy pojąć, co stałoby się na przykład Sadlokowi, gdyby zaliczył dziś 10. występ w na przestrzeni 9,5 tygodnia. Jaki był tego wszystkiego efekt? Może podsumujmy w skrócie.
– 9. minuta: pierwsza okazja, Sadajew powalony w polu karnym
– 17. minuta: złe ustawienie Guerriera, Keita obija poprzeczkę
– 18. minuta: podręcznikowe rozegranie Lecha i Bieszczad znakomicie broni
– 20. minuta: Lech ma 75 procent posiadania piłki
– 21. minuta: Hamalainen po szybkim rozegraniu uderza tuż obok bramki
– 33. minuta: Kędziora najwyżej wyskakuje do główki, broni Bieszczad
– 37. minuta: Guerrier wycina Lovrencsicsa równo z trawą. Karny
– 38. minuta – Bieszczad broni jedenastkę wykonywaną przez Jevticia
– 40. minuta: Lovrencsics strzela bezpośrednio z wolnego, Bieszczad broni
– 44. minuta: Hamalainen w dużym tłoku, bramkarz i obrońca wybijają piłkę.
Słusznie spuentował w przerwie Dudka, pytając retorycznie „jak długo można mieć szczęście?”. Oczywiście fani Wisły założą różowe okulary i powiedzą, że niedoświadczeni rezerwiści dzielnie się bronili, choć była to obrona dość paniczna. Wisła nie miała przy tym żadnych atutów z przodu. Smutne to niestety, jak gigantyczną dysproporcję widać między wyjściową jedenastką, a tymi młodymi, bezpośrednimi dublerami. Taki Zając, dzisiaj, bez odpowiedniego wsparcia – zupełnie nie ten poziom.
Lech zawodził – przynajmniej w tym aspekcie, że wyraźnie brakowało mu jakości w wykończeniu, ale próbując raz raz zarazem w końcu musiał trafić. W 66. minucie, po 13. rzucie rożnym, wreszcie wcisnął – żeby 11 minut później poprawić drugą i ostatnią bramką, znów zdobytą przez Pawłowskiego. Cały paradoks polega na tym, że w zespole Kolejorza, oprócz Pawłowskiego, który zrobił swoje, nie ma dziś za bardzo kogo chwalić. A kilku zawodników, choćby Jevtić, zaprezentowało się naprawdę kiepsko. W normalnych okolicznościach, jeśli drużyna gra tak, jak podopieczni Skorży, niekoniecznie kończy się to dla niej happy-endem. Tym razem skończyło, bo Smudzie niezwykle zależało, żeby – takie zdanie z podręcznika polskiego ligowca – „móc teraz skupić się na lidze”. No to powodzenia.
***
W ramach post scriptum – szybki przegląd, co działo się w pozostałych meczach. Bo działo się sporo.
1. Cyrk Lechia tym razem bawił publiczność w Stalowej Woli. Gdańszczanie przyjechali, zobaczyli i przegrali. Tymczasowy trener Tomasz Unton nie szczędził swoim podopiecznym ostrych słów:
– Puchar rządzi się swoimi prawami.
Bąk, Możdżeń, Janicki, Dźwigała, Leković, Pawłowski, Borysiuk, Vranjes, Wiśniewski, Grzelczak, Colak. Ta jedenastka raczej nie przejdzie do historii Lechii. Atmosfera gęstnieje. Kibice też dziś dali temu wyraz, wspinając się na zadziwiający poziom ironii. Gdy Stal strzeliła na 3:0, ale gol został nieuznani, fani gości skandowali popularne “sędzia chuj”. Po meczu odbyła się też pogadanka z “gwiazdami”.
2. Jan Kocian zapowiadał, że nie lekceważy Pucharu Polski i sądząc po składzie, tak istotnie było. Tym bardziej kompromitująca jest porażka Ruchu z Ostrovią. Z boiska trzecioligowca chorzowianie przywieźli gorszy wynik, niż z Ukrainy i potyczki z Metalistem. Chociaż… Oddajmy, że po stronie gospodarzy było wielu doskonałych fachowców. Może nie od piłki, a na przykład kładzenia paneli, ale zawsze. Trener Piotr Konstanciak, uczący w-fu w szkole sióstr salezjanek, prędko do domu nie wróci.
Warto też podkreślić, że lokalnym patriotyzmem popisał się Grzegorz Kuświk. Napastnik Ruchu dostał czerwoną kartkę w mieście, w którym się urodził. Zuch – krajan.
3. Okrutnie męczyły się Cracovia i Piast, odpowiednio – z Okocimskim oraz Wisłą Puławy. Szczególnie ten drugi rywal wydaje się być interesujący. Kibice z Puław mieli dziś okazję obejrzeć pierwszego gola swoich ulubieńców strzelonego z gry. Spójrzcie na tabelę i pomyślcie, że Piast uratował się w ostatnich minutach dzięki jedenastce Kędziory, a ogółem wygrał dopiero po karnych.
Cracovia też wygrała po golu w 90. minucie i wielbłądzie bramkarza gospodarzy, którzy grali już wtedy w dziesiątkę. Heroiczne zwycięstwo.
4. Cuda cuda ogłaszają, czyli Małecki wreszcie pozytywnie wyróżnił się czymś na boisku. Strzelił dwa gole w dogrywce meczu Dolcan – Pogoń, a goście wygrali 3:2. Mało cudów? Dwa gole strzelił dziś też Darek Pietrasiak! Tego prędko nie zagrają. Były to 11. i 12. bramka, które stracił Zawisza, odkąd stery w bydgoskim klubie objął Mariusz Rumak.
5.O Legii osobno pisaliśmy tutaj.