Śledzenie spotkań Borussi Dortmund w tym sezonie ma w sobie coś z loterii fantowej. Wiecie, o co chodzi – poświęcasz swój zasób (w tym wypadku czas), a nigdy nie wiesz na co trafisz. Zdarza się, że po ich meczu – na przykład z Arsenalem – cieszymy się, jak dziecko z wylosowanego roweru. Czasami inwestycja zwraca się na tyle, że nie mamy poczucia zmarnowanego czasu. Niestety jest też całkiem wysokie prawdopodobieństwo trafienia na kompletne badziewie.
Jak było dzisiaj? Ano przez długi czas właśnie beznadziejnie. Dortmund mierzył się na własnym boisku ze Stuttgartem, który – delikatnie rzecz ujmując – na początku sezonu nie zachwyca, ale nie potrafił rozprawić się z tym słabym rywalem.
Pamiętamy oczywiście o tym, że Jurgen Klopp mam w drużynie niezły szpital. Ostatnio wypadł Henrich Mchitarjan, wcześniej Marco Reus, Kuba Błaszczykowski, Nuri Sahin, Oliver Kirch, a dopiero dziś z ławki wszedł Mats Hummels. Cholernie długa lista. Sam Klopp zdążył przejechać się dzisiaj po systemie rozgrywek: – W ciągu najbliższych 10 lat nie będziemy już oglądać w akcji piłkarzy, którzy skończyli 35 lat. Byli gracze, którzy teraz zajmują wpływowe stanowiska, chyba zapomnieli ile wysiłku trzeba włożyć w każdy mecz.
Jednak mimo tych wszystkich nieobecności, nietrudno o wniosek, że Borussia zagrała grubo poniżej możliwości. Wolno, schematycznie, niedokładnie. Mecz ożywił się dopiero w momencie, gdy sytuacja gospodarzy była naprawdę beznadziejna. Dwa razy gapiostwo obrońców wykorzystał w drugiej połowie Daniel Didavi i nad Signal Iduna Park unosił się zapach sensacji.
Na tle bardzo słabych kolegów – i rywali zresztą też – wyróżniał się Łukasz Piszczek. W pierwszej połowie zagrał idealną wręcz piłkę do Kagawy, ale ten trafił w poprzeczkę. Drugie kluczowe Polaka zostało już jednak wykorzystane. Na kwadrans przed końcem kontaktową bramkę zdobył Aubameyang. Piszczek nie tylko dogrywał, ale również sam próbował wykańczać akcje. Za pierwszym razem przegrał pojedynek z Ulreichem, a za drugim – już przy stanie 2-2, w doliczonym czasie gry – jego uderzenie minęło bramkarza, ale piłkę z linii bramkowej wybił Rudiger.
Ostatecznie Borussia po błędzie bramkarza gości i pierwszym golu w Bundeslidze Ciro Immobile, uciekła spod topora. Klopp niby nie krył radości, po meczu oklaskiwał swoich piłkarzy za efektowną końcówkę, ale to raczej dobra mina do złej gry. Drugi mecz po świetnym spotkaniu z Arsenalem, drugi bez zwycięstwa.
***
Na boiskach Bundesligi zaprezentowali się dziś również inni Polacy. W pierwszym składzie na mecz z Hannoverem zameldował się Sławomir Peszko. Niby przełom, ale były skrzydłowy Lecha nie zaprezentował niczego, co mogłoby przekonać trenera do tego, by stawiać na niego regularnie. To był Peszko jakiego doskonale znamy – dużo wiatru, mało konkretów. Jeden strzał, w dodatku niecelny. Zmieniony po godzinie gry. Piątkę przy linii bocznej mogli sobie przybić Artur Sobiech z Pawłem Olkowskim. Wchodzili na boisku w tym samym czasie, dostali od swoich trenerów ledwie siedem minut. Niby niewiele, ale i tak są w lepszej sytuacji niż Mateusz Klich. Wolfsburg gra praktycznie co trzy dni – w dodatku nie zachwyca – a Polak nie dostał jeszcze szansy. Dziś tylko trybuny.