Reklama

Nie trzeba obrażać się na wszystkich piłkarzy z polskimi korzeniami

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

23 września 2014, 08:45 • 9 min czytania 0 komentarzy

– Dziwię się tylko Adamowi, bo powinien wiedzieć, jak dyplomatycznie rozwiązuje się tego typu sprawy. Że czarną robotę powinni za niego wykonać asystenci, a on mógł wkroczyć do akcji dopiero wtedy, gdy miałby pewność, że Polanski chce wrócić do kadry. Bez tej pewności nie powinien nigdzie się ruszać. Z dyplomatycznego punktu widzenia sprawa została załatwiona skandalicznie. Nie znaczy to jednak, że teraz powinniśmy obrazić się na wszystkich piłkarzy z polskimi korzeniami i powoływać tylko stuprocentowych Polaków – pisze w felietonie dla Przeglądu Sportowego Dariusz Dziekanowski. Dzisiejszy przegląd prasy nieco okrojony, bo Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza i SuperExpress solidarnie piszą tylko o siatkówce.

Nie trzeba obrażać się na wszystkich piłkarzy z polskimi korzeniami

FAKT

Lewy walczy z kontuzją – tą informacją zaczynamy teksty piłkarskie.

Robert Lewandowski ma kłopoty ze zdrowiem, które mogą wykluczyć go z najbliższego spotkania Bundesligi z beniaminkiem Paderborn. Reprezentant Polski narzeka na ból mięśnia przywodziciela. – Nie wiem jeszcze, jak poważna jest ta kontuzja, ale mam nadzieję, że zdążę się wykurować – zdradza PS Lewandowski, który w ciągu ostatnich czterech lat miał tylko jeden poważny uraz! Polski napastnik jest niemal bezawaryjnym zawodnikiem. Chociaż w ostatnich czterech sezonach grał w każdym z nich w ponad czterdziestu meczach to pauzował dłużej tylko raz. W sezonie 2013/2014 był wyłączony z gry w czterech meczach Borussii (11 dni przerwy) z powodu nadwyrężonych więzadeł krzyżowych. Poza tą pauzą był cały czas do dyspozycji trenera Jürgena Kloppa. Teraz Lewy narzeka na zdrowie od kilku dni. Przywodziciel dokuczał mu już w zeszłotygodniowym spotkaniu z Manchesterem City w Lidze Mistrzów wygranym przez Bayern 1:0. Polaka na krok nie odstępował obrońca The Citizens Vincent Kompany, z którym stoczył kilka ostrych pojedynków. Przyznał jednak, że dokuczający mu uraz nie wynika z ostrej gry przeciwko mistrzom Anglii. – Właściwie od początku meczu z Manchesterem się trochę męczyłem, ale ostatecznie udało mi się rozegrać całe spotkanie. Teraz potrzeba odpoczynku, aby się wykurować. To raczej nic poważnego, ale nie wiem czy uda mi się wystąpić we wtorek. Lepiej dmuchać na zimne niż potem mieć jakąś dłuższą przerwę – powiedział nam Lewandowski.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Rzut okiem w ramki:
– Tytoń w madryckim piekle, czyli dziś gra z Realem
– Nagłówek „Pierwsze starcie na remis” oddaje, ile działo się w meczu Łęcznej z Jagiellonią
– Trener Garcia ma w tej chwili do dyspozycji tylko jednego bramkarza, Szmatułę
– Garguła, odnośnie czynów korupcyjnych, oświadcza publicznie, że jest niewinny

Ciężko coś z tego zacytować, bo przeważnie są to trzy-cztery zdania. Spójrzmy na pochwalny tekst pod adresem trenera Legii: Mistrzowskie ruchy Berga!.

Trener Legii znów miał nosa. Henning Berg (45 l.) przed niedzielnym meczem z Wisłą (3:0) po raz kolejny namieszał w podstawowym składzie swojego zespołu i znowu miał rację. W porównaniu z meczem Ligi Europy przeciwko Lokeren (1:0) w ekipie Legii doszło do czterech zmian. Od pierwszej minuty pojawili się: Jakub Kosecki (24 l.), Helio Pinto (30 l.), Marek Saganowski (36 l.) i Orlando Sa (26 l.). Na ławce rezerwowych usiedli za to Miroslav Radović (30 l.) i Ondrej Duda (20 l.). (…) Wszystkie pomysły szkoleniowca Legii okazały się strzałami w dziesiątkę. Sa zdobył bramkę, a Pinto i Saganowski zaliczyli asystę. W dodatku zmiany również zostały przeprowadzone przez Berga w odpowiednim momencie. Przecież Duda i Radović strzelili po golu. – W kadrze mam świetnych zawodników, którzy dzięki indywidualnej pracy z moimi asystentami cały czas się rozwijają. W Krakowie wykonali kawał dobrej roboty. Kluczem do sukcesu były dyscyplina i odpowiednia motywacja – przekonywał Berg.

SUPER EXPRESS

Rzeczpolita traktuje tylko o siatkówce. Gazeta Wyborcza, a nawet jej wydanie stołeczne – również. Z kolei w Superaku na trzeciej stronie, w dziale Polityka pojawia się taki oto nagłówek: Narodowa debata „Super Expressu”. I tytuł: Czy siatkarze to piłkarze? Tylko, że w żaden sposób nie da się tego zacytować. Tak tylko informujemy, bo kompletnie nie wiemy, co napisać. To już trzecie ogólnopolskie wydanie, gdzie nie ma nic o piłce kopanej.

SPORT

Reklama

Chcąc, nie chcąc, wciąż trafiamy na siatkówkę. Tutaj na okładce Sportu.

Image and video hosting by TinyPic

Jedna z rzeczy, jakie rzuca nam się w oczy, to tytuł „Niestrawność”. To o meczu Górnika Łęczna z Jagiellonia. Na 35. urodziny gospodarzy obie drużyny zafundowały kibicom futbolowy pasztet raczej niż piłkarskie frykasy – a więc Sport jest w swoich ocenach ostrzejszy niż Fakt. Kto by pomyślał.

Michał Trela po dotkliwej porażce Wisły przewiduje, że to może być łatwy sezon dla Legii.

Jeśli prawdą jest, że „Biała gwiazda” to jedyna drużyna, która może w tym roku rywalizować z Legią o mistrzostwo Polski, to…czeka nas bardzo nudny sezon. Niedzielny hit przy Reymonta pokazał wyraźnie i dobitnie, że Wisła – nawet w pełni zmobilizowana, grająca w najsilniejszym składzie, przy własnych, wypełnionych trybunach, nie jest w stanie nawiązać walki ze zmęczoną meczem pucharowym i osłabioną brakiem najlepszych zawodników Legią. (…) W krakowskim obozie dało się wyczuć, że Wisła została sprowadzona na ziemię. – Widać, że Legia ma zawodników ogranych w pucharach, którzy potrafią niesamowicie walczyć. U mnie nie wszyscy zawodnicy to potrafią – komplementował przeciwnika Franciszek Smuda. Jego piłkarze nie byli w stanie zdominować rywala tak, jak do tego w tym sezonie przyzwyczaili. Bardzo często, zamiast szybkiej wymiany krótkich podań i kombinacyjnych akcji, stoperzy posyłali długie piłki w kierunku Pawła Brożka, który był bezradny w starciach z rosłymi Jakubem Rzeźniczakiem i Dossą Juniorem. Także Semir Stilić, który w ostatnich miesiącach zachwycał momentami magiczna grą, tym razem, poza drobnymi przebłyskami, był niewidoczny. – Niestety, Legia zmusiła nas do takiej gry. Pokazała swoją siłę – rozkładał ręce Dariusz Dudka.

Image and video hosting by TinyPic

Trener Ruchu Jan Kocian wyleczył się z eksperymentów. Przynajmniej na jakiś czas.

– To był najsłabszy mecz, jaki zespół rozegrał pod moją kontrolą – trener Jan Kocian wziął „na klatę” odpowiedzialność za nieudaną próbę zmiany stylu gry zespołu, taktyczny eksperyment i niedzielną porażkę z Bełchatowem. Niespełna 23 minuty – a nie 17, jak stwierdził na konferencji prasowej trener Jan Kocian – trwał eksperyment z ustawieniem jedenastki „Niebieskich” przeciwko górnikom z Bełchatowa. W tejże właśnie minucie chorzowski szkoleniowiec przywołał do bocznej linii boiska Jakuba Kowalskiego i przekazał mu informacje o zmianie taktyki, którą ten natychmiast „podał dalej” kolegom. Do trójki obrońców dołączył Daniel Dziwniel, do tego momentu miotający się na lewej flance, a na lewą pomoc… przesunięty z ataku został Grzegorz Kuświk. Ruch wrócił więc do sprawdzonego systemu 4-2-3-1 – na szpicy grał Eduards Visnakovs. Jednak wtedy chorzowianie przegrywali już 0:1 i do przerwy nie odzyskali swojego rytmu gry.

Image and video hosting by TinyPic

A trener… To znaczy, dyrektor Górnika pytany jest o najbliższy mecz pucharowy. Warzycha mówi, że nie odpuści, ale i tak trochę namiesza w składzie.

Zejdźmy na ziemię, czyli… na trawę. Jakim składem zagra Górnik z Koroną w Pucharze Polski?
– Takim, który powinien wygrać, czyli awansować do kolejnej rundy. Będzie to jednak inna jedenastka niż ta, która wystąpiła w Bielsku-Białej. Nie powiem, że puchar odpuszczamy, bo tak nie jest. Tym bardziej, że gramy przed naszymi kibicami. Ale też nie wystawimy wszystkich graczy, którzy grają regularnie w lidze. Kadra Górnika jest szeroka, więc na boisko wyjdą piłkarze z bardzo dużym ligowym doświadczeniem. Nikt mi nie powie, że Łuczak, Małkowski, Oziębała czy Plizga nie mogą grać o awans do kolejnej rundy Pucharu Polski.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Nie zgadniecie, co trafiło na czołówkę…

Image and video hosting by TinyPic

Na dzień dobry felieton Dariusza Dziekanowskiego. O Polanskim, całkiem sensownie.

Wydaje się, że na dobre rozwiązano sprawę gry w kadrze Eugena Polanskiego. Nie chcę być kolejnym, który pastwi się nad selekcjonerem, że stracił autorytet. Dziwię się tylko Adamowi, bo powinien wiedzieć, jak dyplomatycznie rozwiązuje się tego typu sprawy. Że czarną robotę powinni za niego wykonać asystenci, a on mógł wkroczyć do akcji dopiero wtedy, gdy miałby pewność, że Polanski chce wrócić do kadry. Bez tej pewności nie powinien nigdzie się ruszać. Z dyplomatycznego punktu widzenia sprawa została załatwiona skandalicznie. Nie znaczy to jednak, że teraz powinniśmy obrazić się na wszystkich piłkarzy z polskimi korzeniami i powoływać tylko stuprocentowych Polaków. Każdy przypadek jest przecież inny, najważniejsze przy tym jest odpowiednie rozpoznanie. Niestety w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z wypaczeniami – jeden selekcjoner najpierw wymyślił termin „farbowane lisy”, potem, zapatrzony w niemiecką piłkę, zaczął na siłę ściągać piłkarzy z tego kraju. Drugiemu zaś z jakiegoś powodu było nie po drodze z niektórymi zawodnikami. Znowu zrobiła się z tego ideologiczna kłótnia rangi państwowej. Nie możemy jednak popadać ze skrajności w skrajność i rezygnować z dobrych piłkarzy, którzy szczerze czują związek ze swoją pierwszą ojczyzną. Jest to tylko kwestia rozpoznania intencji i załatwienia sprawy w odpowiedni sposób.

Dziś gra Puchar Polski, a więc mamy m.in. okolicznościową rozmówkę z trenerem Śląska – Tadeusz Pawłowski jeszcze ma nadzieję na napastnika. Cytujemy fragment, bo to taka rozmówka o kilku bieżących kwestiach, a przy okazji możemy zdradzić: w tym tygodniu pojawi się na stronie duży wywiad z Tedem.

Wciąż czeka pan na nowego napastnika, który będzie miał zastąpić Marco Paixao?
– Nadal nie chcę tego całkowicie wykluczyć, ale zdaję sobie sprawę, że szanse na pozyskanie takiego zawodnika poza oknem transferowym są bardzo małe.

Bo Ślask nie ma pieniędzy?
– To wyjaśnienie maksymalnie uproszczone. Bardziej jednak chodzi o to, że ja chce piłkarza, który jest w stanie dać drużynie tyle, ile dawał Marco. A tacy oczywiście się cenią. Tymczasem Śląsk podobnemu zawodnikowi jest w stanie płacić najwyżej 8-9 tysięcy euro miesięcznie. Za takie pieniądze trudno skusić piłkarzy, którzy mieliby wyraźnie podnieść ofensywną jakość naszej gry.

Image and video hosting by TinyPic

Co jeszcze w piłce ligowej? Lechia wciąż nie ma nowego trenera i nie wiadomo, kto nim będzie, a najpoważniejszy kandydat do Arki to Mroczkowski. Z kolei Lech nie może obejść się bez Trałki.

W sobotnim meczu z Zawiszą Bydgoszcz (6:2) na stadionie przy Bułgarskiej to właśnie Łukasz Trałka wyprowadził piłkarzy Kolejorza na boisko. Na ręce miał kapitańską opaskę. To bardzo ucieszyło kibiców poznańskiego klubu, którzy po ostatnich upokorzeniach – przede wszystkim odpadnięciu z islandzkimi amatorami ze Stjarnan Gardabaer – na forach internetowych wpisywali, że to właśnie on jest najlepszym kandydatem na kapitana zespołu. Tę funkcję pełni zwykle Hubert Wołąkiewicz i nikt nie zamierza mu odbierać tego honoru. Obrońca nie znalazł się jednak tym razem w wyjściowej jedenastce. Zwykle jego zastępcami byli golkiper Krzysztof Kotorowski lub Marcin Kamiński. Obaj zagrali przeciwko bydgoszczanom, ale kapitanem został niespodziewanie Trałka. – Taka była decyzja trenera – powiedział Kotorowski, a nowy lider zespołu wytłumaczył: – Rozmawialiśmy z trenerem i on uznał, że lepiej będzie, jeśli tę funkcję będzie pełnił zawodnik z pola, który będzie bliżej spornych sytuacji. (…) A jego obecność na placu gry jest niezwykle potrzebna. Już wiele razy była przytaczana statystyka, że bez Trałki Lech nie wygrywa. W poprzednim sezonie brakowało go w pięciu meczach, z których tylko jedno zakończyło się zwycięstwem poznaniaków, a aż trzy porażkami. W obecnych rozgrywkach nie udało mu się pomóc drużynie choćby w dwumeczu ze Stjarnan – był na boisku i również ponosi odpowiedzialność za tę kompromitację. Za to kiedy doznał kontuzji i nie grał miesiąc, w tym czasie Lech zaliczał najdłuższą od początku 2012 roku serię bez triumfu w ekstraklasie. Wrócił dopiero na ostatni akt tej czteromeczowej passy.

Image and video hosting by TinyPic

Natomiast Piotr Zieliński – to już wiadomość z Włoch – zaczyna się rozkręcać.

Empoli, drużyna Piotra Zielińskiego, walczy o pierwsze zwycięstwo z Milanem. Beniaminek Serie A zamyka tabelę z dorobkiem zaledwie jednego punktu. Piłkarze Maurizio Sarriego dopiero w ten weekend strzelili w ekstraklasie pierwsze gole (2:2 z Ceseną). – Trochę brakuje nam szczęścia. Punktów mogło być więcej, choć ostatnio odrobiliśmy dwubramkową stratę. Często przeważamy, ale czasem brakuje nam chłodnej głowy – zaczyna Piotr Zieliński. Pomocnik wypożyczony do Empoli z Udinese, czuje się coraz pewniej w nowym zespole. – Zagrałem trzynaście minut, tydzień wcześniej dziesięć. Rozkręcam się, czuje, że jest dobrze, że forma rośnie. Zobaczycie, że strzelę Milanowi gola. Czuję, że wystąpię w pierwszym składzie, jestem na to gotowy – zapewnia. Zieliński liczy na powrót do reprezentacji. – Przed meczem eliminacji EURO 2016 są trzy kolejki Serie A. Jeżeli się wyróżnię i będę grał, to bardzo prawdopodobne, że przyjdzie powołanie – mówi pełen entuzjazmu zawodnik.

No cóż, sami widzicie, jak ta dzisiejsza prasa wygląda. Jutro będzie lepiej, bo gorzej być po prostu nie może…

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...