Tak sobie głośno myślimy: czy selekcjoner Nawałka w ogóle ogląda mecze Tereka Grozny? Skoro bierze Rybusa, to pewnie parę razy ich widział – ktoś powie. Ale zaraz, zaraz – gdyby zobaczył przynajmniej kwadrans, wtedy powołanie musiałby dostać Komorowski. Nie że mógłby, nie że powinien, nie tam żadne chuje-muje. To klasyczny imperatyw warunkowy, na podstawie dzisiejszego występu byłego legionisty.
Folwark prezydenta Kadyrowa z dwoma Polakami w składzie zremisował bowiem na wyjeździe ze Spartakiem Moskwa 1:1, wyrównującego gola tracąc dopiero w doliczonym czasie gry i w przedziwnych okolicznościach.
Wyobraźcie sobie następujący scenariusz: od samego początku bronisz się dzielnie, z poświęceniem, a przede wszystkim do bólu konsekwentnie i w efekcie – cholernie mądrze. Gospodarze na nowiutkim Otkrytije Ariena, wybudowanym – bagatela – za blisko półtora miliarda złotych atakują raz po raz, tyle że głównie do 40. metra, gdzie zabierasz im piłkę, po czym organizujesz kontry. W pierwszej połowie zdobywasz bramkę po rzucie wolnym, w drugiej trafiasz w słupek i… wtedy nadchodzi doliczony czas.
Bum! – tuż przed polem karnym, w stosunkowo niegroźnej sytuacji, jeden z zawodników Tereka absolutnie idiotycznie – bo to jednak coś więcej niż tylko nieodpowiedzialnie – kopie rywala, mimo że na odbiór futbolówki szanse miał takie, jak Putin na pokojowego Nobla. Gwizdek sędziego, faul, obaj trenerzy prawie się biją. Podchodzi Jurado – nie ten od nas, chodzi o tego gościa z przeszłością w Realu, Atletico czy Schalke.
Pyk, ponad murem. Remis i stracony gol, który odrobinę zamazuje obraz.
Bo Terek teraz to zespół skrajnie inny, lepszy, porównując go do popisów z poprzedniego sezonu, gdy omal nie skończyło się spadkiem. Są nieźli z przodu, choć mocno schematyczni, natomiast w tyłach – pełna profeska, w czym duża zasługa naszego rodaka. Najskuteczniejsza defensywa w stawce. Cztery ostatnie mecze na zero z tyłu, dzisiejszy był piąty do 91. minuty. W sumie w siedmiu kolejnych występach ledwie dwa stracone. Sami przyznacie – statystyka imponująca.
Dziś Komorowski godzinkę śmigał w środku obrony, później z konieczności został rzucony na lewą stronę, niegdyś swoją nominalną, no i również sobie poradził. Był bezbłędny.
Wyprowadzić piłkę pod pressingiem potrafi – ha, kto by pomyślał te parę lat temu, kiedy najlepiej mu szło akurat bez konieczności kopania. Może nie z gracją Kamińskiego, lecz w przeciwieństwie do niego nie daje się objeżdżać jak palma na rondzie de Gaulle’a. Niestety, u nas przyjęło się, że to pocieszny drewniak, który wyjeżdżając do Ruskich chwycił pana Boga za nogi.
Czas zdać sobie sprawę z faktu, że naszej reprezentacyjnej defensywie wcale nie jest potrzebny ktoś, kto pięknie rozgrywa. Lewonożny stoper, grający w silnej lidze w niegłupim klubie wszystko, od deski do deski. I, co najistotniejsze: całkowicie bezawaryjny.
Fot.FotoPyK