Taka Ekstraklasa da się lubić. Siedem goli, sporo szybkich akcji i cała masa rozkosznych prób interwencji w wykonaniu obrońców obu drużyn. Legia – sprecyzujmy: pierwszy skład Legii, a nie mieszany – po wyjątkowo interesującym spotkaniu, w którym kilka razy wydawało się, że ma wszystko pod kontrolą, na własne życzenie dawała Śląskowi nadzieję, jakby dozując emocje. Ci zaś niby chcieli, niby zaciekle się starali – ładowali w kierunku Kuciaka 23 razy – ale koniec końców z boiska zeszli pokonani. Inna sprawa, że przegrać w takim stylu to żaden wstyd.
Śląsk Tadeusza Pawłowskiego to drużyna naprawdę wesoła, jeśli chodzi o konsekwencję taktyczną. Tego, że w defensywie będą nie luki, a dziury – nawet mimo braku Grodzickiego – mogliśmy być pewni. Tyle że akurat dziś równie nieodpowiedzialnie postępowali zawodnicy Legii. Mylili się w tyłach z godną podziwu konsekwencją, ani trochę nie odstając rywalom. Spora w tym zasługa słabo dysponowanych Vrdoljaka oraz Jodłowca, którzy z reguły byli spóźnieni o tempo lub dwa. Zważywszy na fakt, że najczęściej w roli ściganego występował Mila, przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Na temat byłego kapitana wrocławian można przecież powiedzieć wiele, jednak z pewnością nie to, że jest wybitnym lekkoatletą-sprinterem.
Przed Ligą Europy zachowanie zespołu po stracie piłki – zdecydowanie do poprawki. Dziś dwója na szynach, którą przyjąć od nas powinni jako komplement.
No, ale przynajmniej mieliśmy niezły, otwarty mecz. Taki, przy którym widzowie częściej łapali się za głowy, klnąc siarczyście, niż ziewali. A że legioniści pod bramką byli skuteczniejsi, to wygrali 4:3, chociaż w ostatniej akcji po wrzutce z rzutu wolnego Śląsk stworzył sobie doskonałą okazję, aby uciszyć stadion. Odnotujmy też, że gol Radovicia otwierający wynik padł ze spalonego. Nieznacznego, ale jednak.
Nie szczędzimy razów defensorom – co oczywiście znajduje odzwierciedlenie w naszych notach – natomiast paradoksalnie jednym z bohaterów sobotniego wieczoru został Dossa Junior. Rany, ileż ten gość czekał na bramkę po dograniu ze stałego fragmentu. Powtarzaliśmy od paru miesięcy: to jeden z większych absurdów ligi, że chłop na chwał z wyskokiem Jordana, który z tyłu górne piłki kasuje aż miło, jak dzik, a w polu karnym przeciwnika notorycznie zawodzi. Na pewno pamiętacie niedawną porażkę mistrzów Polski w Bielsku-Białej. Tam kiedy tylko próbował zamknąć centrę, sędzia asystent momentalnie podnosił chorągiewkę, sygnalizując spalonego. Dosłownie za każdym razem. Dziś przed pierwszym gwizdkiem musiał jednak opić się guarany, bo szedł na każde dośrodkowanie z pewnością siebie, wręcz graniczącą z butą, no i miał farta, że po rożnych nie ma ofsajdów. Przyciągał piłkę jak magnes, w efekcie czego posłał ją do siatki dwukrotnie. Tyle samo, co Radović, na spółkę z którym skradli show.
Warto zauważyć, że po dwóch babolach z Podbeskidziem, dziś znów przy golu zawinił Dusan Kuciak, nieudanie parując uderzenie z dystansu Mili. Przez pełne dziewięćdziesiąt minut krzyczał, skakał, wymachiwał rękoma niczym zwiadowca na lotnisku Okęcie, lecz najwyraźniej zapomniał, że w ostatnim czasie pretensje może mieć również do siebie. Obrońcy co prawda rzadko mu pomagają, jednak dotąd tym różnił się Słowak od reszty ligowych golkiperów, że zawodził góra raz do roku, a nie raz na dwa tygodnie…
A goście? Fajnie patrzyło się na wyczyny Flavio Paixao i po prostu szkoda, że przy Łazienkowskiej zabrakło mu bliźniaka. Patrząc na łatwość, z jaką ogrywał legionistów oraz sugerując się tym, że obaj zawsze wzajemnie się szukają, łatwo o tezę, że wtedy wrocławianie pewnie by nie przegrali. Żwawo ruszał się Mila, mimo że sami wcześniej – przyznajemy z pokorą – myśleliśmy o takim zestawieniu w kategoriach oksymoronu. Niegłupio wypadł także Hołota. Niby stoper, a tych już w tekście niemal linczowaliśmy, niby Śląsk stracił cztery sztuki, tyle że… No, cytując klasyka: jego winilibyśmy najmniej.
Dzisiejsze rozstrzygnięcie sprawia, że przynajmniej do niedzieli Legia wskakuje na pozycje wicelidera. Czyli tuż za plecy rozpędzonej Wisły Kraków, więc hit następnej kolejki zapowiada się pysznie. Miejmy nadzieję, że będzie się działo co najmniej tyle, co dziś.
Fot.FotoPyk