Pogoń Szczecin ucieka spod stryczka, cudem remisuje dziś z Ruchem, ale każdy, kto w piątkowy wieczór wybrał ekstraklasę ma na pewno identyczne zdanie: piłkarze Wdowczyka zagrali równie słabo jak dwa i trzy tygodnie temu. Murayama nie potrafi dośrodkować. Małecki zamiast kopać na bramkę, kopie w ławki rezerwowych. Scenariusz i reżyseria: chaos. W grze Pogoni nie widać najmniejszego sensu.
Ma Wdowczyk problem. Drużyna, która miała bić się o europejskie puchary, z tygodnia na tydzień idzie coraz niżej. Dziś nie straciła trzech goli jak z Wisłą, nie zbłaźniła się jak w spotkaniu z Łęczną, ale gdyby rozebrać tę drużynę na czynniki pierwsze, to nie znaleźlibyśmy pół pozytywu. Remis niczego nie zmienia. Mina zrezygnowanego Wdowczyka mówi wszystko. Coś się w tym zespole zepsuło, a najgorszej jest to, że rozkład z każdym meczem nabiera mocy i to na każdej pozycji.
Obrona: Pogoń ma już czternaście straconych bramek, piąty raz traci gola ze stałego fragmentu, a na środku co chwilę trwają jakieś eksperymenty. Dzisiaj zupełnie nowa dwójka – Matras i Dąbrowski. Znowu chaos i znowu nieporozumienie, chociaż koniec końców ratuje ich to, że pierwszy raz uratował drużynę od straty gola, a drugi rzutem na taśmę strzelił gola.
Niby Pogoń uniknęła trzeciej porażki z rzędu, ale gol niczego tu nie przysłania. Słabo przygotowani fizycznie są piłkarze Wdowczyka, a i mentalnie jakoś nie dojeżdżają. Robak też nie jest tym samym Robakiem, gdy w pomocy nie ma już Akahoshiego.
Co do Ruchu, wiele słów nie będzie. Ekipa Kociana znowu traci punkty w głupi sposób i tak jak ostatnio w Gdańsku – daje sobie strzelić gola w 90. minucie spotkania. Dzisiaj miała 2-3 sytuacje, żeby spokojnie dopisać trzy punkty. Wydawało się, że po dwutygodniowym odpoczynku zacznie gonić, a tymczasem po ośmiu meczach ma siedem punktów. Niestety, za detale się płaci.