Reklama

Nie każcie mi płakać po wtopie Legii, bo czuję satysfakcję. I zazdroszczę…

redakcja

Autor:redakcja

03 września 2014, 02:05 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ten tekst miał powstać wcześniej. Nie powstał, bo chciałem przeczekać medialną burzę. Mowa o porażce Legii 0:3 z Celtikiem i odpadnięciu warszawskiej drużyny z kolejnej rundy kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów. Bo przecież nie z niej samej, co próbowała nam wmówić, sprytnie manipulując nagłówkami, spora część dziennikarskiego establishmentu. Więc Legia przegrała, a jej kibice, w tym liczni dziennikarze, wpadli w histerię, a w reszcie kraju ogłoszono festiwal radości. Nie oszukujmy się bowiem, że ktokolwiek niebędący kibicem Legii zmartwił się tym rozstrzygnięciem.

Nie każcie mi płakać po wtopie Legii, bo czuję satysfakcję. I zazdroszczę…

Jest coś, co zawsze mnie irytuje w Polsce. Tym czymś jest nasza, przynajmniej medialna warszawocentryczność. Fakt, to stolica, ma wszystkie urzędy centralne, niesamowity potencjał biznesowy i demograficzny, więc przesłanki jakieś tam są. Ale za tę naszego kraju warszawskość odpowiadają jednak w głównej mierze media. Krajowe, a jakże, ale jednak z siedzibą w stolicy, a więc i mierzący wszystko swą stołeczną miarą. Będąc ogólnopolskimi stają się de facto warszawskimi. Tak postrzegają świat i tak chcą go nam przedstawiać. Problem ten widać chociażby w polityce, gospodarce, czy nawet w nauczaniu historii. Historia, której się uczy Polaków, to nie historia Polski, nie historia ziem polskich, a głównie historia pisana i widziana w Kongresówce. Car zły czy zły car, różnie bywało, ale Kaiser to już zły zawsze. Historia Wielkopolski, Galicji, Kresów, Śląska czy Pomorza to zajęcie dla lokalnych pasjonatów. Skutki w praktyce? Dzisiaj polską, historyczną racją stanu jest wspieranie przez Warszawę Ukrainy, podczas gdy wśród mieszkańców Gdańska, Szczecina czy Wrocławia, a więc dawnych kresowiaków żyją jeszcze ludzie, dla których „Ukrainiec” to obelga gorsza niż kurwa. Wszyscy czcimy Powstanie Warszawskie, a zapominamy o Rzezi Wołyńskiej. W porównaniu zaś do ukraińskich zwyrodnialców to degeneraci od Dirlewangera mordowali Polaków w sposób humanitarny.

I tak jak na naszej polityce i historii, tak samo na sporcie, a na piłce nożnej w szczególności ta warszawica ciężka i nieuleczalna odciska swe piętno. Bo Legia to, Legia sramto. Ile można w mediach ogólnopolskich słuchać, czytać o klubie z jednego tylko miasta? Klubie, który zresztą prawie wszędzie, poza stolicą jest powszechnie znienawidzony? Nikt się, w obawie przez nazwanie ciemnogrodem, nie chwali, ile po wykluczeniu Legii dostał radosnych i prześmiewczych smsów, maili czy wiadomości. Ile było żartów, a ile zabawy i radości.

Jakiś czas temu Paweł Zarzeczny, odnosząc się do Celtiku, stwierdził, że grzechy czy też przestępstwa przeciw Legii nie ulegają przedawnieniu. W tym samym tekście przypomniał – za co jestem mu wdzięczny –  haniebny mecz „Warszawian” (bo Warszawiaki to to nie były), z Górnikiem w 1994 r. Mecz, który sam Paweł Zarzeczny określił haniebnym. Mecz, który dzięki haniebnemu i złodziejskiemu sędziowaniu niejakiego Sławomira Redzińskiego zakończył się remisem. Remisem dającym Legii Mistrzostwo Polski. Mistrzostwo po haniebnym meczu to mistrzostwo haniebne, o czym już jednak Paweł łaskawie nie wspomniał. Prezentując właśnie typowe warszawskie podejściem zgodnie z którym jak wyżej, przestępstwa przeciwko Legii nie ulegają przedawnieniu, ale przestępstwa Legii się nie liczą i szybciutko zamiatamy je pod dywan. To się nazywa chyba moralność Kalego…

Od tego meczu, od 1994 r. zaczęła się degrengolada, kiedyś wielkiego, mojego Górnika. Gdybym miał szukać przyczyn dzisiejszego stanu rzeczy przy Roosevelta, to wskazałbym jako przyczynek pierwotny właśnie ten mecz. Ten ordynarny, przedawniony, a jakże, warszawski wałek. Więc nie każcie mi płakać po wtopie waszej Legii, nie mówcie mi, co mam czuć. Bo ja czuję satysfakcję, radość, choć wiem, że dla warszawskiej dziennikarskiej śmietanki liczy się to prawie za przestępstwo.

Reklama

Jakiś tam klub, z jakiegoś tam miasta w Polsce odpada, bo daje ciała organizacyjnie i nagle wśród dziennikarzy mających się za ogólnopolskich rozpoczyna się stypa, roztrząsanie oraz nawoływanie do tego, aby „wygrał futbol”. Narodowe darcie szat, udawanie Rejtana tylko dlatego, że chodzi o „stolyce”. Tragedia się stała według mediów, choć było to tyle zabawne, że histeria ograniczyła się do – jak to ładnie kiedyś usłyszałem na UJ – łachy piasku zwanej Mazowszem. Ale i to nie całej, bo w takim Płocku, podobnie jak w wśród większości polskich kibiców zapanowała nieopisana radość. Bo tak to jakoś jest, że większość kibiców w Polsce życzy oczywiście wszystkiego najlepszego swoim drużynom, ale tak samo jak dobrze swoim, źle życzy Legii. Co tam źle… Legii się po prostu w Polsce nienawidzi. W czym duża zasługa warszawskiej braci dziennikarskiej…

Nie oszukujmy się dzisiaj. Legia jest najpoważniejszym, najlepszym i najlepiej zarządzanym polskim klubem, a do tego najbogatszym. Z perspektywy Zabrza, Chorzowa, czy Szczecina bogatym wręcz obrzydliwie. To w Warszawie ma siedzibę większość dużych firm w Polsce, zaś zasada społecznie odpowiedzialnego biznesu mówi o tym, aby wspierać lokalne przedsięwzięcia. Więc bogata Legia będzie coraz bogatsza, a dystans między nią a resztą kraju będzie się stale zwiększał, bo któż może ją nadgonić? Demografia, migracja, biznes – słowa klucze do sukcesu Legii. A do tego brak konkurencji na swoim podwórku. Dziś piłka to pieniądz, a pieniądz jest dziś w Warszawie. Więc nie bardzo wiem, o co chodziło z ta akcją „let football win”. Bo futbol zwyciężył przecież, ten nowoczesny. Kasa, układy i układziki. I Legia też jest tego przykładem. Bo pewnie będzie tak, że w ciągu najbliższych 10 lat Legia zdobędzie mistrzostwo z 7 razy. Świat jest tak skonstruowany, że biedni jak byli biedni tak zostają, a bogaci są coraz bogatsi. Z tej perspektywy tym bardziej cieszę się z tegorocznej wtopy Legii. Jeszcze zdążycie się nachapać kasy i pucharów.

Tak, jestem jak ten pies ogrodnika. Jestem cham i sobek. Mam satysfakcję z Waszej porażki. Nie martwię się jakimiś tam punktami rankingowymi. Zasada „nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku”- nie ma tutaj zastosowania, bo nam wypadek już się przytrafił. Już dawno leżymy i kwiczymy.

Po 1994 roku nienawidziłem Legii, lecz potem z latami jakoś mi to przeszło. Inna sprawa że mój chrześniak w koszulce z L lata do ichniejszej szkółki. Mając zatem w rodzinie legionistów człowiek musi troszkę ostudzić swoje osądy. Dzisiaj to już nie nienawiść, a nawet nie niechęć, lecz bardziej zazdrość. Zazdroszczę im stadionu, pieniędzy, akademii czy nawet zarządu. I dlatego życzę im wszystkiego najgorszego. Głupi się na mnie oburzy, mądry zrozumie że nie ma w ustach fanatyka piłkarskiego większego komplementu niż moje słowa. Nie lubi się bowiem silnych. Nad słabymi się lituje. Dzisiaj kibice Legii mówiąc o tym, że im szkoda Górnika, tak naprawdę dają nam w twarz. Bo kiedyś, kiedy laliśmy ich jak chcieliśmy, nie było im nas szkoda. Kiedyś czuli do nas to samo, co my do nich.

ŁUKASZ MAZUR

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...