Ekstraklasa jest jak Jacek Kiełb. Raz nieprzewidywalna w sposób pozytywny, raz – zupełnie negatywny. Możesz mieć w składzie jednego z lepszych prawych obrońców ligi, w miarę niezłą drugą linię, ściągać byłego reprezentanta Francji, a na ławce uznanego trenera, ale… jak nie idzie, to nie idzie. Jak się zatnie, to na amen. Korona ma za sobą siedem kolejek. Bilans? Sześć porażek, remis i sto procent transferowych wtop. Ten klub na naszych oczach rozsypał się całkowicie. Nie wspominamy już nawet o tej bandzie świrów (świr został jeden, ale o tym później). W Kielcach ktoś po prostu zainstalował gen porażki, bo cokolwiek się tam dzieje, skazane jest na niepowodzenie. Da się to jakoś logicznie wytłumaczyć?
Z jednej strony żal nam Ryszarda Tarasiewicza, bo zawsze docenialiśmy jego umiejętności oceny piłkarzy, ale spójrzmy prawdzie w oczy:
– Aankour – wtopa
– Cernauskas – przeciętniak
– Kapo – deal śmierdzi na odległość
– Ouattara – rekord żenady
– Leandro – przypadek kliniczny.
„Kurwa mać, Korona grać” – śpiewali kibice, gdy Janota – chłop cetnarzeje z meczu na mecz – potykał się na piłce, Marković kopał przeciwników, Trytko gdzieś tam się plątał, a Leandro kasował rywali. Kasował dosłownie, bo jego napaść z 30. minuty to po prostu piłkarski kryminał, jakiego nie dopuściłby się największy saneczkarz ligi ostatnich lat, Osman Chavez. Leandro wzniósł koszenie na jeszcze wyższy poziom. To nie były sanki, to były bobsleje, ale sędzia Borski zamiast skierować pozew do sądu i wysłać chłopa przed Komisję Ligi, wolał się nad nim zlitować. Żółta. A powinna być gra w osłabieniu.
Koronie jednak na dłuższą metę nic to nie dało. Drużynie Tarasiewicza wystarczyło sił jedynie na kawałek pierwszej połowy, kiedy przeprowadzili prawdziwą kanonadę na bramkę Jagiellonii. Tam jednak genialnie – podkreślamy: genialnie – spisywał się Bartłomiej Drągowski, który – jak stwierdził Kazimierz Węgrzyn – wyciągał nawet to, co leciało poza bramkę. W przerwie ten 17-latek (!) pokornie stwierdził, że wkrótce – cytujemy – jego sytuacja wróci do porządku dziennego, bo Krzysiu Baran wyleczy kontuzję, a Kubie Słowikowi skończy się pauza za kartki. Miejmy nadzieję, że chłopak się myli, bo za dzisiejszy występ wklepujemy go do kozaków bez czekania na kolejne mecze.
Drągowskiemu nagrodę MVP w zasadzie moglibyśmy wklepać już w przerwie, ale wspomnieć też wypada o bardzo przyzwoitym Piątkowskim, który wykorzystał przyneuerowanie Małeckiego – ze śmiechu prawie opluliśmy telewizor – oraz o Quintanie, bez którego w Jagiellonii nie ma życia. Praktycznie każda ofensywna akcja musi przejść przez Hiszpana. Dziś przez dłuższą część meczu facet był niewidoczny, ale i tak zaliczył dwie asysty. Okienko transferowe dobiega końca, a my trzymamy kciuki, że Dani zostanie w Ekstraklasie. Dla takich ludzi przychodzi się na stadiony.
Fot. FotoPyK