To ledwie siódma kolejka, początek sezonu w zasadzie, a już dziś czuliśmy się jakby obowiązywał podział na grupę spadkową i mistrzowską. W ramach tej pierwszej rozegrano mecz w Gliwicach, drugiej – w Krakowie. Różnica kilku poziomów. Wycieczka do dobrej restauracji po obżeraniu się kebabem w przydworcowej budce. Co z tego, że to w pierwszym meczu padło więcej bramek? W piłkę grano dziś w jednym miejscu.
Można powiedzieć, że mecz Wisły z Bełchatowem był kontynuacją bardzo dobrej gry Białej Gwiazdy sprzed tygodnia. Bez powolnego rozkręcania się, bez wrzucania wyższego biegu wraz z upływem kolejnych minut. Pełny gaz od samego początku! Zegar na stadionie przy ulicy Reymonta nie wskazywał jeszcze dwudziestej minuty, a swoją szansę na zdobycie bramki miał już prawie każdy z ofensywnych piłkarzy Wisły. Garguła trafił w Malarza, Brożek przekopał piłkołap znajdujący się za bramką, Stilić trochę zbyt długo zwlekał z uderzeniem i bramkarz gości poradził sobie z jego próbą, a Jankowski obił słupek.
Potrzeba było jednak piątego grajka z tego ofensywnego kwintetu, by – przyznajmy szczerze – pełną polotu grę Wisły w pierwszej połowie zamienić na gola. Rafał Boguski. Kraków bardzo silnie kojarzy się z hasłem: tiki-taka. Będąc bardziej precyzyjnym – z jej karykaturalną wersją serwowaną swego czasu przez Cracovię. Jak się jednak okazuje, na innym krakowskim stadionie można zobaczyć jej namiastki. Dziś obserwowaliśmy akcję, którą z dumą można pokazywać na klipach reklamujących całe rozgrywki. „Piłka nożna to prosta gra. Dajesz, idziesz” – powiedział kiedyś Zbigniew Boniek, a Rafał Boguski potwierdził, że rzeczywiście tak jest.
Bełchatów do tej pory stracił najmniej bramek w całej lidze. Ledwie dwa razy Arkadiusz Malarz musiał wyciągać piłki z siatki. Dziś skończyło na jednym trafieniu, ale musimy przyznać, że drużyna Kamila Kieresia pozwoliła Wiślakom na zaskakująco wiele. Sam mecz wyrównał się w drugiej połowie, a po czerwonej kartce dla Alana Urygi, to zawodnicy z Bełchatowa przejęli inicjatywę. Mogli sobie pluć w brodę piłkarze Wisły – gdyby wykorzystali choć jedną z ponad dziesięciu wykreowanych sytuacji, byłby względny spokój. A tak – nerwówka. Sami sobie zgotowali ten los.
Ostatecznie gościom zabrakło argumentów, ale fajnie patrzyło się na ofensywne wejścia prawą stroną Adriana Basty. To właśnie on był najmocniejszym punktem Bełchatowa. Przy okazji solidny test zaliczył nowy kadrowicz Nawałki, Maciej Sadlok. Czy go zdał? Mamy poważne wątpliwości.
Koniec końców, po trzecim wygranym meczu z rzędu Wisła jest nowym liderem Ekstraklasy. Smuda ma do dyspozycji jedenastu piłkarzy i ulepił z nich solidny zespół. Zgoda, to licha konstrukcja. Ale na razie stoi pewnie i wytrzymuje wszystkie podmuchy. Pytanie, jak długo.
Chcielibyśmy to ogłosić, ale nie mamy pewności. Chcielibyśmy napisać, że autodestrukcja Zawiszy właśnie – z wylotem Jorge Paixao – została zakończona, ale każda następna kolejka pokazuje, że niemożliwe nie istnieje i da się grać jeszcze gorzej. Niewiarygodne. Wystarczyło jedno okno transferowe, by TOTALNIE zarżnąć porządnie zorganizowaną i jako tako rokującą drużynę. Jedno okno, by zupełnie ją zaśmiecić. Jedno okno, by zniszczyć wszystko, co zbudował Ryszard Tarasiewicz. Wystarczyło wpuścić do klubu szkodnika i dać mu wolną rękę przy transferach. Szczyt żenady został osiągnięty.
Jakub Wójcicki – wyrzucając z siebie kolejne epitety – nie miał po meczu wątpliwości. Gra jest ciężkostrawna, Zawisza pokazuje zero, szkoda na nią patrzeć i trzeba pomyśleć, czy w ogóle nadaje się do Ekstraklasy. To wszystko cytaty z jedynego – obok Carlosa – podstawowego piłkarza bydgoszczan, który się dziś nie skompromitował. Pozostali zeszli poniżej krytyki, a obrona – Argyriou-Micael-Strąk-Ziajka – nie gwarantowałaby utrzymania w IV lidze. Gorzej grać po prostu się nie da, a – co najbardziej niepokojące – do poziomu tego śmieszno-strasznego letniego zaciągu dostosowuje się już nie tylko Micael, ale też Kadu, Drygas czy wspomnieni Ziajka i Micael. Tam poziomu nie trzyma praktycznie już nikt.
Swoją drogą, polityka transferowa Zawiszy jest naprawdę niebywała. W poprzednim sezonie sprawdzili się niemal wszyscy. Carlos szalał na skrzydle, Goulon walczył o miano czołowego pomocnika ligi, Vasco strzelał, Micael cementował obronę, a Kadu czy Alvarinho potrafili wnieść coś z ławki. Teraz? Teraz skuteczność jest na poziomie 0%. Zero. Mamy za sobą siedem kolejek i nie sprawdził się ANI JEDEN piłkarz. A szczytem wszystkiego jest ten „Copacabana player” z irokezem, który zaliczył dziś pudło sezonu. Jeden parodysta gonił drugiego. Misja Paixao zakończona totalną degrengoladą.
Stryczka – przynajmniej na chwilę – uniknął tym samym Angel Perez Garcia. Piast przez dłuższy czas grał mniej więcej, jak Zawisza, czyli na zero z przodu, ale gdy już się zorientowali, że trzecioligowca nie wypada oszczędzić – rozpoczęli prawdziwe strzelanie. Pierwsze sześć meczów – dwa gole. Spotkanie z Zawiszą – trójeczka. Jeden eksperyment oficjalnie zakończony. Drugi na razie podtrzymany przy życiu za pomocą respiratora.
Fot. FotoPyk